Uwaga!

sobota, 17 czerwca 2017

Rozdział XI - Nie taki Gryfon straszny

Serce podeszło jej do gardła. Dlaczego świat nieustannie pchał ją w ręce tego chłopaka? Dlaczego nie mogła go po prostu omijać? Nienawidzić skrycie, otwarcie, nienawidzić jakkolwiek? Dlaczego nie potrafiła w sobie wzbudzić wściekłości, którą jeszcze niedawno czuła w jego obecności? Dlaczego patrząc mu w oczy czuła się winna? Tego jak go potraktowała? Tego jak bardzo winiła go za wszystko co jej się przytrafiło? Tego, że nie potrafiła spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że sama doprowadziła do sytuacji, w której się znajduje? Zajęło jej chwilę uświadomienie, że bezczelnie się w niego wpatruje. Otrząsnęła się jednak, zrobiła krok w tył, a na twarz przybrała najbardziej obojętny wyraz na jaki było ją stać.
- Tak, nic mi nie jest - rzuciła buntowniczo, a widząc uniesione brwi Gryfona, dodała - Nie musiałeś się fatygować. Dzięki - ostatnie słowo brzmiało zdecydowanie łagodniej niż planowała. Na ustach chłopaka pojawił się delikatny uśmiech, a ona w myślach przeklęła niepewność, o którą przyprawiała ją jego obecność.
- Wcale nie tak łatwo idzie Ci zgrywanie twardej - rzucił spoglądając na ścianę lasu.
- Nic o mnie nie wiesz - prychnęła odwracając się w tą samą stronę, lecz jedyne co zobaczyła to ciemne drzewa, poruszane zimnym, listopadowym wiatrem. Oczywiście. Czego innego się spodziewała? Rudowłosa była zapewne już daleko stąd. - Nie masz pojęcia jaka jestem.
- Nie wątpię. Ale wydaje mi się... -zaczął odwracając się w jej stronę i robiąc krok do przodu - że Ty tez tego nie wiesz.
Dziewczyna zacisnęła zęby i cofnęła się o krok jednocześnie krzyżując ręce na piersi.
- Nie przeginaj Weasley. Jesteś ostatnią osobą, z którą bym o tym rozmawiała. - głos zaczął jej drżeć. Bynajmniej nie ze złości. W jego słowach było coś czemu nie mogła zaprzeczyć. Przed oczami stanął jej Pokój Wspólny dzisiejszego ranka. Wszystkie te oskarżycielskie i ciekawskie spojrzenia, przyciszone szepty. To wszystko mocno na nią wpływało ale nie chciała się do tego przyznać, na pewno nie przed nim. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę Zakazanego Lasu.
- Wydaje mi się, że zakaz dyrektora obejmuje wszystkich uczniów. Nie sądzę żebyś miała tam czego szukać. Chyba, że znowu mam ratować Ci życie – rzucił podkreślając ostatnie zdanie charakterystycznym dla dowcipnisiów, znudzonym tonem. Wiedziała, że próbuje zwrócić na siebie jej uwagę i choć przez chwilę na jej twarzy pojawił się delikatny, kpiący uśmiech, jej oczy ciskały błyskawice gdy na niego spojrzała.
- Bawi Cię to durniu? – syknęła patrząc mu prosto w oczy i przez chwilę jej twarz złagodniała. Miała wrażenie, że kolana lekko się pod nią ugięły kiedy przeszyło ją to czekoladowe spojrzenie. Naprawdę nie chciała pokazywać mu jak niepewnie czuje się w jego obecności. Z resztą, sama nie wiedziała czy niepewność to dobre określenie. Przez głowę przemknęła jej myśl, że czasem jest nawet zabawny i zdarza się, że czuje się przy nim… dobrze. Ale czy to w ogóle możliwe? Może i nie jest najnudniejszym chłopakiem w Hogwarcie, ale czy ktoś taki jak on może sprawić, że ona zapomni o wszystkich troskach i poczuje się po prostu dobrze? Nie. Tego zdecydowanie nie mogła przyznać. Niepewnie… czuła się przy nim po prostu niepewnie.
- Przestań zgrywać taką wściekła. Dobrze wiesz, że nie miałem nic złego na myśli. – rzucił postępując krok w jej stronę i zmniejszając dzielącą ich odległość. - Jesteś tu, rozmawiamy i jeszcze mnie nie zabiłaś. Nie wierzę, że tak bardzo mnie nienawidzisz. -  Tym razem to on spojrzał jej w oczy. Nie odwróciła wzroku i nie cofnęła się, a kolana znowu jej zadrżały. Cholera! Czemu jego bliskość tak dziwnie na nią działa. Czemu nie może przestać patrzeć mu w oczy i wbrew temu co próbuje o nim myśleć, widzi w nich jedynie dobro? Gdy pierwszy raz zobaczyła ten wzrok, był dla niej czymś niesamowitym, co pozwoliło zachować zdrowe zmysły w skrajnie niebezpiecznej sytuacji. Kiedy dowiedziała się kim jest, po prostu uciekła, nie potrafiąc nad sobą zapanować. A teraz kiedy spędziła z tym człowiekiem dwa miesiące, kiedy przyczynił się do tego czym się stała, kiedy przez ostatnie dni przy zdrowych zmysłach trzymała ją wściekłość na niego, teraz stojąc przed nim, nie potrafiła w sobie tej wściekłości rozbudzić. A tym bardziej nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Mimo to, nie chciała by poznał jak bardzo się waha. Zacisnęła zęby, jednak nie zrobiła kroku w tył. Dzieląca ich odległość nie była duża. Stali i mierzyli się wzrokiem, aż w końcu Ślizgonka pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Chyba nawdychałeś się za dużo oparów przy produkcji tych waszych Weasley’owskich śmieci. – rzuciła, a na jej ustach pojawił się kpiący uśmiech - Twoja obecność nie jest dla mnie niczym przyjemnym. – po tych słowach odwróciła się od niego i ruszyła przed siebie. Nie do zamku, nie do lasu. Przed siebie. Gdziekolwiek, byle nie znajdować się w jego pobliżu i nie czuć już tej obezwładniającej, bijącej od niego dobroci.
- Jeszcze zmienisz zdanie. – krzyknął za nią Gryfon, uśmiechając się szeroko - Zobaczysz.      
 Dziewczyna stanęła i schowała dłonie do kieszeni kurtki.
- O czym ty mówisz? – spytała nie patrząc w jego stronę - Sugerujesz, że kiedykolwiek mogłabym chcieć spędzać z Tobą czas?
- Możemy się przekonać – powiedział tym razem ciszej, zbliżając się do niej powoli – Pójdziesz ze mną na Bal Bożonarodzeniowy?
To pytanie kompletnie zbiło ją z tropu. Odwróciła się do niego i szeroko otwartymi oczami szukała na jego twarzy jakichkolwiek oznak tego, że sobie z niej żartuje. Jego mina niczego jednak nie zdradzała, a w oczach nie było tych charakterystycznych figlarnych iskierek. Mówił całkowicie poważnie.
- Powinieneś iść do pani Pomfrey. Chyba mocno uderzyłeś się w głowę. – rzuciła, nadal nie mogąc dojść do siebie, po tym co usłyszała.
- Nic mi nie jest. I mówię poważnie. Czemu nie? Przekonasz się, że wcale nie jestem taki zły.
Ślizgonka zmarszczyła brwi i powolnym krokiem zbliżyła się do Gryfona.
- Nie ma opcji żebym gdziekolwiek z Tobą poszła, rozumiesz?? – wysyczała i tym razem zabrzmiało to tak jadowicie, jak planowała.
George przyglądał się jej przez chwile, po czym, ku zdziwieniu Ślizgonki, uśmiechnął się szeroko.
- Spodziewałem się takiej reakcji. Warto było spróbować. Źle się wyraziłem. – rzucił wzruszają ramionami. Schował ręce do kieszeni kurtki i spojrzał dziewczynie w oczy – Musisz iść ze mną na ten bal – a widząc, że chce coś powiedzieć, szybko pokręcił głową – To nie mój pomysł. Albo to, albo spędzimy razem czas do końca roku. Włączając w to Święta. McGonagall chce nam iść na rękę i w ten sposób „umilić” szlaban. – dodał kładąc nacisk na przedostatnie słowo.
Ryann targnął gniew. Poczuła, że mięśnie zaczynają ją mrowieć, a oczy delikatnie swędzą. Jak ta kobieta śmiała?! Nigdy nie pałała do niej wielką sympatią ale w tym momencie żywiła czystą nienawiść. Mogła się domyśleć, że dwa dodatkowe miesiące szlabanu to zbyt lekka kara w wykonaniu tej wiedźmy, nawet pod wpływem Dumbledore’a. Zwłaszcza za taki wybryk. Musiała w końcu postawić na swoim. I w tym momencie miała wielką ochotę ja za to wypatroszyć. Gdy dostrzegła zmieszanie na twarzy Gryfona, zamknęła oczy. Wzięła kilka głębszych oddechów by się uspokoić, po czym, najbardziej opanowanym tonem na jaki było ją w tym momencie stać, zwróciła się do chłopaka.
- Ta kobieta – zaczęła, po czym powoli wypuściła powietrze - kiedyś mi za to zapłaci.
- Czyli się zgadzasz? – na twarzy chłopaka pojawił się delikatny uśmiech.
- Nie mam większego wyboru – odpowiedziała odwracając wzrok. Niepewność rozwiana przez chwilę obezwładniającego gniewu znowu powróciła.
- Możesz w to nie wierzyć, ale trochę mnie to cieszy – zaśmiał się, a w jego czekoladowych oczach pojawiły się wesołe iskierki.
- Tylko nie myśl sobie, że to coś między nami zmienia. Nigdy, jak to zasugerowałeś, twoja obecność nie będzie sprawiała mi przyjemności. – rzuciła buntowniczo, krzyżując ręce na piersiach.
Gryfon uśmiechnął się szeroko.
- Od czegoś trzeba zacząć – powiedział wyciągając w jej stronę dłoń. Ryann spojrzała na nią, po czym z dezaprobatą uniosła brwi. Nie miała zamiaru dawać mu tej satysfakcji. Chłopak to zrozumiał, pokręcił ze śmiechem głową i cofnął rękę – Rozumiem – powiedział po czym spojrzał jej głęboko w oczy – Jeszcze zmienisz zdanie.
Ślizgonka przez chwilę miała wrażenie, że ugną się pod nią kolana. Jego spojrzenie działało na nią z siła 100 zaklęć oszałamiających i sprawiało, że czuła się nieswojo sama ze sobą. To było dla niej nowe, całkiem nieznane uczucie i nie była do końca pewna czy jej się podobało. A może wcale nie było takie złe?
W chwili kiedy chciała coś powiedzieć, Gryfon zatoczył się do tyłu, a przed jej oczami mignęła blond czupryna. „Cholera” przeklęła w duchu „ Tylko tego mi brakowało”.
- Czy ostatnio nie wyraziłem się jasno? – syknął Draco w stronę zdezorientowanego Weasley’a.  – Trzymaj się od niej z daleka.
Ryann rozejrzała się szybko. Obok niej stali Maya z Zabinim, a kawałek dalej Charlotte z Nottem. Nic dziwnego. Krukonka nie miała ochoty mieszać się w Ślizgońsko-Gryfońskie utarczki i Ryann nie miała jej tego za złe. Ją samą powoli zaczynały one nudzić.
- Myślę, że ona sama może mi to powiedzieć. I nie potrzebuje Twojej opieki. Potrafi o siebie zadbać. A jeśli nie, chętnie jej pomogę – roześmiał się George patrząc Malfoyowi w oczy, po czym przeniósł rozbawione spojrzenie na Shiro, która zgromiła go wzrokiem.
Wściekły Ślizgon postąpił krok do przodu, jednak zanim zdążył zrobić coś więcej, kuzynka złapała go za ramię.
- Odpuść – wyszeptała na tyle cicho, by tylko on mógł ją usłyszeć, jednocześnie patrząc błagalnie w jego szare oczy.
Draco zacisnął usta w cienką linię i rzucił Gryfonowi ostatnie wściekłe spojrzenie.
- Zajmij się swoimi szlamami. One są na twoim poziomie. – syknął, po czym odwrócił się i bez słowa ruszył w stronę Hogsmead. Reszta przyjaciół podążyła za nim. Ryann ostatni raz spojrzała na, o dziwo uśmiechniętego od ucha do ucha, Gryfona, pokręciła głową i ruszyła w stronę wioski.
- Wybierz ładną sukienkę – usłyszała za sobą krzyk, na który, na szczęście, nie zareagował nikt oprócz Dracona. Jednak i on zacisnął jedynie dłonie w pięści i bez słowa szedł dalej. Ślizgonka zignorowała chłopaka. Szła przed siebie, a w głowie miała jedynie to zniewalająco głębokie, czekoladowe spojrzenie i szept jego właściciela. „Jeszcze zmienisz zdanie”.

---

Hogsmead. Jak zawsze zatłoczone. Przykryte pierwszymi płatkami śniegu. Miasteczko, którego ciężko było nie lubić. Ślizgonka nie była tutaj wyjątkiem. Szła wolno przyglądając się sklepowym wystawom, w większości już świątecznym. Przez okna dostrzegała tłumy dzieciaków przepychających się w u Zonka, kolejki w Miodowym Królestwie i zakochane pary w Herbaciani u pani Puddifoot. Cała ta radosna otoczka sprawiała, że czuła się tu naprawdę dobrze. Zapominała o swoich problemach i myślach nieustannie krążących jej po głowie. O Gryfonie, „chorobie”, Voldemorcie, o tym co powie rodzicom. Wszystko to schodziło na dalszy plan i teraz po prostu mogła być sobą. Piętnastoletnią dziewczyną spędzającą sobotnie popołudnie w dobrym towarzystwie. Spojrzała na idących obok przyjaciół. Wszyscy wydawali się być równie zadowoleni. Pogrążeni w rozmowie o niczym, z uśmiechami na twarzy i wesołymi iskierkami w oczach. Nieważna była przyszłość czy przeszłość, coś czego nie mogli już zmienić lub na co nie mieli wpływu. Wszyscy wydawali się to rozumieć. Wszyscy z wyjątkiem Dracona. Szedł z rękoma w kieszeniach i z tą charakterystyczną maską obojętności na twarzy. Jego spojrzenie było puste i zimne. Biła od niego arogancja i wyższość wyczuwalna przez wszystkie dzieciaki, które gdy tylko przechodził, ze strachem schodziły mu z drogi. To był Draco Malfoy w pełnej okazałości. Arystokratyczna gracja widoczna w każdym jego kroku. Poruszał się lekko, z uniesioną głową i choć jego twarz biła obojętnością, nie pogardził lekkim, kpiącym uśmiechem. Spoglądał na wszystko dookoła, a gdy stanęło się obok, czuło się po prostu słabym. Ryann uśmiechnęła się w duchu na ten widok. „Nigdy nie zawodzisz” pomyślała i podeszła do kuzyna.
-  Jak Ty to robisz? – zagadnęła, jednocześnie łapiąc go za ramię.
- Nie wiem o czym mówisz – wyszeptał ledwo słyszalnie i wysunął rękę spod jej palców. To zbiło ją z tropu. Jego ton był lodowaty, a w oczach nawet przez sekundę nie dało się dostrzec ani odrobiny ciepła. Rzucił jej szybkie spojrzenie, a z ust nawet na chwilę nie zniknął sarkastyczny uśmiech. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. Nie w stosunku do niej. Był chłodny i beznamiętny ale nigdy się od niej nie odsunął. To ją zabolało. Poczuła skurcz na żołądku i ukłucie w piersi. Przez chwilę wstrzymała oddech. Nie była w stanie ukryć swojej reakcji. W momencie kiedy znów na nią spojrzał, przez twarz przemknął mu cień. Ból? Współczucie? Żal? Nie potrafiła ocenić. Nie była też w stanie. Wszelkie oznaki uczuć zniknęły tak szybko jak się pojawiły, a na ich miejscu znów zagościła maska obojętności. Jego ręka drgnęła i Ślizgonka przez chwilę myślała, że chłopak zareaguje, pozwoli, że go obejmie, a wszystko co przeszło jej właśnie przez głowę zniknie jak niczym nieuzasadnienie wymysły. Jednak on nie zareagował. Zacisnął dłonie w pięści i szedł dalej więcej a nią nie patrząc. W głowie Shiro stanął obraz blondyna zaciskającego dłonie, gdy usłyszał krzyk Gryfona przy Zakazanym Lesie. Nie widziała wtedy wyrazu jego twarzy ale ten gest sprawił, że domyślała się jaką mógł mieć minę. Taką jak w tym momencie. Minę mówiącą, że gardzi całym światem, wszystkim i wszystkimi, którzy się na nim znajdują, że sam jest sobie panem i nikt nie ma nad nim władzy. Oprócz jego własnego gniewu i arogancji. Był zły, nawet bardzo, lecz dziewczyna nie była do końca pewna z jakiego powodu. I na kogo. Na Georga czy na nią? I jak długo ma zamiar zgrywać takiego buntownika zanim znów się do niej normalnie odezwie?
Nie. Nie da mu tej satysfakcji. Nie da mu władzy nad sobą i nie pozwoli żeby wywierał na niej poczucie winy. Nikt nie ma takiego prawa. I nawet to, że jest jej kuzynem mu go nie daje.
- Doskonal wiesz o czym mówię – syknęła, gdy zatrzymali się przy wejściu do Trzech Mioteł. Chłopak był wyraźnie zaskoczony jej nagłą zmianą tonu, na co Ślizgonka jedynie skrzyżowała ramiona i z buntowniczym wyrazem twarzy patrzyła mu w oczy. Właśnie na taką reakcje liczyła. Tym razem to ona zbiła go z tropu. – W jaki sposób udaje Ci się tak szybko wyłączać uczucia i z normalnego człowieka zmieniać w tą arystokratyczną świnię? – rzuciła, a w głowie krążyła jej tylko jedna myśl. „Zranić. Niech poczuje co to znaczy”.
Draco odczekał aż Zabini i Maya, spoglądający na nich podejrzliwie, wejdą do budynku i zmarszczył brwi patrząc dziewczynie w oczy. Tym razem to on skrzyżował ramiona, a jego oczy były bez wyrazu.
 - A po co Ci to wiedzieć? Pytasz jakby Cię to obchodziło – burknął bez cienia żalu. Był po prostu zły – Chyba masz nowych znajomych.
- Czy Ty oszalałeś? Mówisz o tym rudzielcu? – rzuciła dziewczyna. Spodziewała się, że to właśnie Weasley jest powodem jego gniewu, ale nie sądziła, że będzie on wymierzony w nią samą.
- Mówiłem żebyś trzymała się od niego z daleka. Czy tak trudno to zrozumieć?? –powiedział podnosząc głos. Tym razem w jego oczach pojawiły się niebezpieczne błyski, a Ryann ogarnęła wściekłość. Dlaczego każdy chciał układać jej życie? Dlaczego nawet on mówił jej jak ma się zachowywać, co robić i z kim zadawać. Był niesprawiedliwy. Bardzo niesprawiedliwy i to wprowadzało ją w jeszcze większą złość.
- Kim Ty jesteś? – wybuchnęła, patrząc mu prosto w oczy, jednocześnie czując jak jej same zaczynają mrowieć. – Nie masz prawa mną rządzić, mówić mi co mam robić i z kim rozmawiać. Jesteś zwykłym, naburmuszonym dzieciakiem, który uważa, że cały świat leży u jego stóp. Ale wiesz co Ci powiem? – rzuciła wściekle celując mu palcem w pierś – Nie masz nade mną żadnej władzy paniczu. Nie masz też żadnego prawa kierować moim życiem i się w nie w jakikolwiek sposób wtrącać. Więc przestań udawać skrzywdzonego i zrozum, że nie wszystko kręci się wokół Ciebie!
Nie panowała nad tym co mówi. Słowa same wypływały z jej ust ale nawet nie starała się ich zatrzymać. Raniła go. Dobrze to wiedziała, ale o to właśnie chodziło. Nie mógł od niej niczego wymagać, niczego nie była mu dłużna i nie miał prawa nią rządzić. I chciała żeby w końcu to do niego dotarło.
Ślizgon przez cały czas patrzył na nią beznamiętnie, a gdy skończyła zacisnął usta w cienką linie. Odwrócił głowę i zamknął oczy. Ryann miała nieodparte wrażenie, że próbuje się uspokoić, jednak kiedy znów na nią spojrzał w jego oczach czaił się lód jakiego jeszcze nigdy nie widziała.
- Masz rację. Teraz ktoś inny panuje nad Twoim życiem, wtyka w nie nos i ma nad nim władzę, ale z tego co widzę chyba Ci to odpowiada, pani. – rzucił, robiąc krok w jej stronę – Powiem Ci tylko jedno. Albo jesteś ślepa albo głupia jeśli nie widzisz jak się zmieniasz. Tylko bądź tak dobra i więcej nie przybiegaj do mnie z płaczem, prosząc o pocieszenie kiedy znowu nie będziesz potrafiła sobie sama poradzić. Podobno z wiekiem się mądrzeje a nie traci rozum, więc chyba jesteś naprawdę wyjątkowa, bo to działa na odwrót. A teraz leć do swojego rudzielca. On na pewno chętnie Cię wysłucha i się Tobą zajmie! 
Po tych słowach odwrócił się i wszedł do Trzech Mioteł trzaskając za sobą drzwiami, zostawiając zszokowaną dziewczynę samą sobie.
Ślizgonka stała przez chwilę wpatrując się w drzwi. W głowie miała kompletną pustkę. Pierwszy raz tak bardzo pokłóciła się ze swoim kuzynem i to o tak błahą sprawę. O Weasley’a. o Gryfona. Czy to możliwe żeby Draco był zazdrosny? Trudno jej było uwierzyć, że przemawiają przez niego jedynie rodzinne uczucia. A nawet jeśli wzmagane były niechęcią do bliźniaków, to czy powinny działać na niego aż tak bardzo? Przecież są kuzynami. Rodziną. Owszem, daleką, ale jednak rodziną. I choć wiedziała, że w niektórych sytuacjach ich relacja znacznie wykraczała poza granice brat-siostra, nie potrafiła dopuścić do siebie myśli, że panicz Malfoy mógłby być o kogokolwiek zazdrosny. Nawet o nią. Wiedziała, że jego egoizm i brak zainteresowania spawami innych jest jedynie maską, którą bardzo wygodnie mu się nosi. Wiedziała, że się o nią martwi i troszczy. Ale zazdrość? Taka zazdrość? To nie jest uczucie, o które by go posądzała.
Spojrzała przez okno do wnętrza budynku. Zobaczyła uśmiechniętych przyjaciół zajętych rozmową. Blondyn siedział z nimi  pochylony nad kuflem. Co jakiś czas włączał się do rozmowy ale jego oczy były puste i zimne. Ani razu nie spojrzał w jej stronę. Nie miała ochoty patrzeć na niego dłużej niż było to konieczne. Przeniosła wzrok na Charlotte, która z kolei uważnie się jej przyglądała. W momencie kiedy Krukonka uniosła pytająco brwi, Ryann pokręciła głową. Nie chciała do nich dołączać. Mimo wesołego nastroju, który wprowadzali i mimo tego, że potrafili odgonić złe myśli. Nadal pałała gniewem i nadal nie mogła patrzeć na kuzyna. Odwracając się od okna uchwyciła tylko jak Choco powoli kiwa głową, po czym ruszyła przed siebie zagłębiają się we własnych myślach. Mimo wszystko, obecność Dracona była ostatnią rzeczą, na którą miała teraz ochotę.

---

Nie wie ile czasu stała wsparta o starą, drewnianą barierkę na obrzeżach wioski. Był to swego rodzaju punkt widokowy, z którego można było przyglądać się skrzypiącym, chwiejnym ścianą Wrzeszczącej Chaty, najbardziej przerażającego miejsca, o którym słyszała. Ślizgonka rozejrzała się wkoło. Jeszcze jakiś czas temu stała wśród ciekawskich gapiów, opowiadających sobie wzajemnie historie o tym miejscu. Teraz jednak była sama. Ona i jej pokręcone myśli, które jak na złość musiały wrócić. Kłótnia z Draco źle na nią wpłynęła. Czuła się winna tego co mu powiedziała, tego, że chciała go zranić. To już chyba była u niej norma. Zawsze więcej mówiła niż myślała, a potem żałowała większości tych słów. Mogła udawać ostrą i wściekłą, raniącą wiedźmę ale prawda była taka, że poczucie winy później ją przygniatało. Tak było z Draco i tak samo było wcześniej z Georgem.  Właśnie, George. Dlaczego ten chłopak zawsze pojawiał się w jej głowie pomimo, że tak bardzo tego nie chciała. A przynajmniej tak sobie mówiła. Myśląc o nim czuła się naprawdę dziwnie. Denerwował ją,  czasem nawet bardziej niż bardzo ale nie mogła powiedzieć, że go nienawidzi. Owszem, bywał zabawny a jego towarzystwo nie budziło już w niej tak wielkiej niechęci. Było dla niej neutralne. Znaczy, może byłoby takie gdyby nie to jego powalające spojrzenie i przyjemne ciepło, które czuje w jego obecności. Ciepło, którego nigdy wcześniej nie czuła. Czy to możliwe żeby zaczęła go lubić? Czy Draco miał rację? Zmieniła się? I nie była w stanie nic z tym zrobić? Tylko dlatego, że te cholerne brązowe oczy prześladują ją od nocy Mistrzostw? Czy naprawdę jest w stanie zmienić zdanie o tym człowieku? O jednym z Weasley’ów? Polubić go? Przestać traktować jak wroga? Dziewczyna objęła rękoma głowę i mocno nią potrząsnęła. Nie. Dosyć. Koniec. Nie ma siły i ochoty rozmyślać o swojej relacji z tym chłopakiem. Znosi go bo musi. Musi spędzać z nim czas i iść z nim na bal. Wszystko to robi bo musi. Inaczej nigdy by się do niego nie zbliżyła. Nawet pomimo tego ciepła. Pomimo jego spojrzenia. Po prostu musi. Ale on jest jej kompletnie obojętny. I nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Westchnęła ciężko i tępym wzrokiem patrzyła w przestrzeń. Wiatr się wzmógł i groźnymi podmuchami uderzał w ściany, niebezpiecznie chybotliwej, Wrzeszczącej Chaty. Nie wiedzieć czemu coś ją w tym miejscu intrygowało. Może to jej surowy wygląd, może fakt, że stała samotnie, a może to, że wszyscy dookoła mówili o niej ze strachem. Ją jednak to miejsce bardziej przyciągało niż odstraszało i bardzo chciała poznać jego historię. Dowiedzieć się kto w niej mieszkał i co się z nim stało, kto ją wybudował i czemu jeszcze nikt się jej nie pozbył. A przede wszystkim, czy strach jaki wzbudza ma mocne podstawy.
Z rozmyśleń wyrwało ją uczucie odrętwienia, które uświadomiła sobie dopiero po dłuższej chwili. Uczucie, które każdemu przydarzyło się przynajmniej raz w życiu, a które oznacza, że jest się obserwowanym.  Rozejrzała się szybko. W miejscu gdzie stała była sama. Mimo, że niebo zaczęło robić się już szare, między budynkami Hogsmead nadal przetaczali się ludzie, słychać było ciche rozmowy, gwar dobiegający z Trzech Mioteł i śmiechy z Zonka. Jednak nic w tym roześmianym tłumie nie wydało jej się podejrzane. Pomimo to miała nieodparte wrażenie, że ktoś się jej przygląda. Jej spojrzenie padło na stojący nieopodal dom, a zwłaszcza na jego wschodnią, skrytą lekko w cieniu, ścianę. Ślizgonka zmarszczyła brwi. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ktoś stoi po drugiej stronie, że obserwował ją od dłuższego czasu, gdy nie była tego świadoma. Tknięta przeczuciem zrobiła krok w stronę domu.
W momencie kiedy chciała zrobić drugi poczuła, że coś ociera się o jej nogę, a następnie silne pociągnięcie za płaszcz. Zaskoczyło ją to na tyle, że nie była w stanie utrzymać równowagi i zatoczywszy się lekko do tyłu upadła na ziemię.
- Co do cholery? – syknęła rozcierając sobie bolące biodro, na które upadła. Podniosła głowę, a przez jej twarz w ciągu sekundy przemknął tuzin emocji, zaczynając od niedowierzania, a kończąc na radości przetykanej gniewem. Siedzący przed nią czarny pies radośnie machał ogonem, a oczy błyszczały mu z zadowolenia.
- Masz dziesięć sekund żeby uciec albo Cię uduszę – rzuciła z delikatnym, kpiącym uśmiechem wstając z ziemi.
Łapa przekręcił łeb i zmrużył oczy, dając jej do zrozumienia, że jej groźby nie robią na nim wrażenia, a może nawet bawią, po czym z radosnym szczeknięciem wstał i pobiegł w stronę pobliskiego lasu. Ryann pokręciła głową i ruszyła za nim, kompletnie zapominając o tym co jeszcze przed chwilą wzbudzało jej czujność.

---

- Co tu robisz? – spytała, stojąc oparta o jedno z drzew.
- Jak to co? – odrzekł Syriusz wynurzając się spośród krzaków. Miał na sobie czarny płaszcz i jakieś stare, wytarte buty, które zapewne przygotował sobie wcześniej. Przez chwile Ślizgonka była w podziwie, że nie jest mu zimno, jednak uświadomiła sobie, że mężczyzna jest już po prostu przyzwyczajony. – Przecież mówiłem Ci, że będę w pobliżu. Muszę dbać o moją bratanicę. – dodał, podszedł do dziewczyny i spojrzał na nią z ojcowską troską, kładąc dłonie na ramionach.
- Nie traktuj mnie jak dziecko – burknęła nastolatka odsuwając się od niego i odchodząc kilka kroków, wprawiając mężczyznę w zdziwienie.
Znajdowali się nie więcej jak kilometr od wioski, w lesie, na wzniesieniu. Na niewielkiej polance, z trzech stron otoczonej gęsto rosnącymi drzewami. Od wschodu natomiast polanka przechodziła w strome urwisko. Przed nim natomiast rozciągał się niesamowity  krajobraz. W dole po lewej Hogsmead i krążący po niej ludzie, po prawo rozciągający się daleko las, na wprost natomiast chybotliwa Wrzeszcząca Chata, znajdująca się poniżej linii wzroku. Ryann podeszła do granicy lasu i oparła się o jedno z drzew wbijając wzrok w przestrzeń.
- Dobrze. Rozumiem. Więc co się stało? – westchnął mężczyzna, stając za nią i wpierając się ręką o to samo drzewo. Dziewczyna odwróciła się delikatnie i spojrzała na niego spode łba, po czym znów wbiła wzrok w rozciągający się przed nią krajobraz. Łapa nie dał za wygraną i stanął przed nią zasłaniając cały widok – Więc zgaduję. Czy to coś jest blondynem, minę ma krzywą jakby nałykał się kilograma fasolek o smaku wymiocin, a w byciu arystokratyczną kanalią przegania go tylko jego ojciec? – rzucił zmuszając Ślizgonkę by na niego spojrzała.
Dziewczyna mimo woli uśmiechnęła się delikatnie. Przeszła obok wuja i usiadła na ziemi patrząc na niego wyczekująco.
- Nie rozumiem go – zaczęła kiedy usiadł obok – Jest wredną, chamską, arystokratyczną i niereformowalną świnią, przyznaje. Ale zawsze jakoś się dogadywaliśmy. W sumie – przerwała wpatrując się w swoje palce – od dzieciństwa – Dokończyła patrząc mężczyźnie w oczy. Siedzieli tak kilka sekund, po czym Łapa uniósł pytająco brwi, zachęcając żeby kontynuowała.
- Dobrze, może był moment, że ta relacja była trochę bliższa niż powinna – kontynuowała ostrożnie, ważąc każde słowo i uważnie obserwując mężczyznę, który jednak pozostał niewzruszony – Ale jego zachowanie to przesada. On jest zazdrosny. A przynajmniej takie mam wrażenie. I wydaje mu się, że może panować nad moim życiem, że wszystko…
- Czekaj – wpadł jej w słowo wyraźnie zszokowany – Powiedziałaś „zazdrosny”? Draco Malfoy? Ten Draco Malfoy? Zazdrosny? – Wypowiedział na jednym oddechu, po czym zaniósł się szczerym śmiechem. Ryann przez chwilę nie wiedziała jak powinna się zachować, jednak wesołość w jaką wprawiła mężczyznę była na tyle zaraźliwa, by i na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Kogo wiec tak bardzo nienawidzi panicz Malfoy? – spytał Łapa rozbawionym głosem, gdy już się uspokoił.
Ryann spochmurniała i znów spojrzała na wuja spode łba. Mężczyznę w jednej chwili opuściła wesołość, a twarz przybrała poważny wyraz.
- Ryann? O co chodzi? – zapytał ważąc każde słowo.
- Właśnie. – zaczęła dziewczyna znów patrząc w swoje palce – Wydaje mi się, że o nic. Jednak Draco ma inne zdanie. Uważa, że spędzam z nim coraz więcej czasu, że zmieniam się, że ma na mnie wpływ – zrobiła przerwę i spojrzała na mężczyznę, a na jej twarz pojawił się delikatny uśmiech – Kiedyś bym się z tego śmiała. Nienawidziłam go. Ale teraz jego obecność przeszkadza mi coraz mniej. Nie wiem co mam o tym myśleć.
- Dziewczyno – przerwał jej Syriusz i złapał ją za rękę, po czym z uśmiechem pokręcił głową – O kim Ty mówisz?
- O Weasley’u. Georgu Weasley’u. – rzuciła i natychmiast wbiła wzrok w palce.
Zapadła cisza. Black patrzył na bratanicę z mieszaniną zdziwienia i zrozumienia. Otwierał usta jakby chciał coś powiedzieć, jednak po chwili znowu je zamykał. W końcu westchnął i spojrzał na roztaczający się przed nimi krajobraz.
- Weasley to dobry chłopak – zaczął powoli – Znam jego rodzinę od dawna. Nie bądź zdziwiona – burknął spoglądając kątem oka na uniesione brwi dziewczyny – Nie całe życie spędziłem w Azkabanie – dodał z nutą smutku przebijającą przez delikatny uśmiech – A Ty jesteś dosyć rozgarnięta – znowu uśmiech – żeby sama o sobie decydować. I nikt, a zwłaszcza jakiś tam Malfoy nie ma prawa układać Ci życia, rozumiesz? – powiedział cicho, zmuszając by na niego spojrzała.
Dziewczyna tylko kiwnęła głową i spuściła wzrok. Mężczyzna przekrzywił głowę i objął ją ramieniem.
- Więc w czym jest problem? Dlaczego nie możesz po prostu przyznać, że go lubisz? Albo przynajmniej nie chcesz rozerwać go na strzępy? – mruknął znów patrząc na horyzont.
Ślizgonka wyślizgnęła się spod jego ramienia i rzuciła mu buntownicze spojrzenie.
- Przecież to Gryfon!  Z nimi nie da się normalnie funkcjonować! Są zakałą tej szkoły! Wszyscy! – wybuchła nim zdążyła ugryźć się w język.
Syriusz spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. Twarz miał nieodgadnioną i wydawał się mocno dotknięty.
- Au. To zabolało.
- Wybacz. – wyszeptała i znów spuściła wzrok – Nie miałam na myśli Ciebie. Ty jesteś inny. Nie jesteś jak oni.
- Mała, a skąd wiesz jacy są oni skoro wszystkich oceniasz tak samo? – wyszeptał znów kładąc jej dłoń na ramieniu i patrząc w twarz – Nie winię Cię za to bo tak Cię wychowali, ale chyba masz dosyć inteligencji żeby wiedzieć, że nie wszystko co mówią ludzie jest prawdą – spojrzał na nią znacząco. – Gryfoni wcale nie są tacy źli jak Ci się wydaje. Gdybyś w to wierzyła, nie siedzielibyśmy tu, prawda?
Dziewczyna znowu kiwnęła głową ale nic nie powiedziała. Wyrwała z ziemi, przebijające przez śnieg źdźbło trawy i pustym wzrokiem patrzyła przed siebie. Mężczyzna zmarszczył brwi i uścisnął ją mocniej.
- Udawanie całkiem nieźle Ci wychodzi, panienko Black. Ale wiem jaka jesteś naprawdę. Nie łatwo jest być złym kiedy dobro tak bardzo przyciąga, prawda? -  uśmiechnął się – Nie jesteś taka jak oni. Potrafisz odróżnić to co słuszne od tego co wyuczone. Nie przepełnia Cię ta arystokratyczna pycha, chociaż bardzo starasz się to ukryć, ale czasem poczucie winy jest nie do zniesienia. Mam rację?
- Nawet nie wiesz jak wielką – burknęła Ślizgonka, w końcu na niego patrząc.
- Nie daj się ustawiać, Shiro. Pamiętaj kim jesteś, ale nie zapominaj w co wierzysz – rzucił patrząc jej w oczy – I przestań w końcu udawać sama przed sobą, że musisz nienawidzić całego świata.
- Czy Ty naprawdę nie masz ciekawszych zajęć niż sentymentalne rozmowy z nastolatką? – burknęła.
- Nie. Uwierz mi, że bieganie za fretkami i ganianie własnego ogona nie przynosi tyle radości – zaśmiał się mężczyzna wywołując uśmiech na twarzy bratanicy.
Spojrzała mu w oczy, a w jej własnych, z niewiadomych przyczyn, wezbrały łzy. To wszystko ją przytłaczało. Poczucie winy ją przygniatało. Za wszystko co powiedziała. Weasley’owi, Draconowi, za całe zło tego świata. Syriusz ją znał i rozumiał. Teraz mogła być sobą i w końcu odpocząć. Czy kłótnia z Draco ją bolała? Tak, nawet bardzo. Czy lubiła tego cholernego Weasley’a? Tego nie była w stanie przyznać nawet sama przed sobą. Ale czy Draco miał rację? Czy miał prawo się zdenerwować? Czy naprawdę się zmieniła? Nie. Umiała sama o sobie decydować, nie miał prawa jej oceniać, a już na pewno nie ma prawa rządzić jej życiem. Ta myśl napawała ją gniewem. Była na niego zła i chociaż bolała ją ich kłótnia, nadal nie miała ochoty go oglądać. To uczucie przywróciło jej trzeźwość umysłu. Otarła pojedynczą łzę, która spłynęła po jej policzku i uśmiechnęła się do wuja, który przyglądał jej się z troską.
- Chyba powinnam już wracać – rzuciła podnosząc się z ziemi – Ty też nie powinieneś się tu za długo kręcić. To niebezpieczne.
- Tak, tak. Rozumiem – odrzekł również się podnosząc, po czym objął dziewczynę – Pamiętaj, że jestem w pobliżu.
- Pamiętam i dziękuję – powiedziała, po czym delikatnie się od niego odsunęła – Wujku.
Łapa puścił do niej oczko i odwrócił się z zamiarem odejścia. Zatrzymał się jednak w pół kroku i jeszcze raz spojrzał na dziewczynę. W jego oczach skakały radosne iskierki.
- Lew i Wąż. Jesteś bardzo podobna do swojej matki, Shiro – rzucił.
- Co masz na myśli? - dziewczyna zmarszczyła brwi, kompletnie nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Nic takiego – zaśmiał się Black i pokręcił głową – Może kiedyś Ci wyjaśnię – uśmiechnął się szeroko i odwrócił od dziewczyny.
- Twoja tajemniczość jest czasem bardzo denerwująca – burknęła, zaciskając usta w cienką linię i mrużąc oczy.
Łapa nic nie odpowiedział tylko powolnym krokiem szedł przed siebie. Zatrzymał się na granicy drzew i jeszcze raz spojrzał na dziewczynę. Jego twarz wyrażała coś czego Ślizgonka nie potrafiła rozgryźć. Zadowolenie? Dumę? Wyglądał jak dziecko, które właśnie zrobiło jakiś psikus i było nim bardzo usatysfakcjonowane.
- I pamiętaj mała – na jego twarzy pojawił się lekko złośliwy uśmiech – Nie taki Gryfon straszny.
Po tych słowach skoczył między drzewa, zostawiając na ziemi płaszcz i buty.
Ślizgonka stała przez chwilę patrząc za nim, trawiąc jego ostatnie słowa. „Podobna do swojej matki; Lew i Wąż; Nie taki Gryfon straszny”. Co on chciał jej przez to powiedzieć? Czy według niego powinna traktować tego rudzielca bardziej ulgowo? Oczywiście, że tak, przecież wyraźnie dał jej do zrozumienia, że powinna dać Weasley’owi szansę.  Nie potrafiła jedynie rozstrzygnąć czy ona sama tego chciała i potrafiłaby to zrobić.
Z zamyślenia wyrwał ją trzask łamanej gałązki. Po plecach dziewczyny przeszedł zimny dreszcz i wiedziała, że nie jest sama. Powoli odwróciła się w tył, a jej oczy rozszerzyły się w przerażeniu.
- Chyba mnie szukałaś, panienko Black. Pozwól, że się przedstawię. Jestem Ilaya Nathair i nie radzę próbować żadnych psich sztuczek. – rzuciła blada, rudowłosa dziewczyna celując różdżką w pierś Ślizgonki.
---------------------------------------------------------------------------------------
Zajęło to "trochę" więcej czasu niż się spodziewałam, ale obiecałam rozdział i rozdział jest. Nie ma sensu tłumaczyć dlaczego tak się stało. Zniknął czas, zniknęły chęci. Tak wyszło. Trochę się pozmieniało. Na nowo pojawił się pomysł, za nim chęci, więc mam nadzieję , że i czas do nich dołączy. Tak więc, jeśli jeszcze ktoś tu zagląda, życzę miłej lektury i serdecznie pozdrawiam
~ Ryann Black 

niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział X - Wróciłam. I widzę duchy

Wracając wspomnieniami do tych dni, niewiele z nich pamiętała. Były to najdłuższe  siedemdziesiąt dwie godziny w jej życiu. Spędzała je głównie w dormitorium, nie wychodząc z lochu, a w Pokoju Wspólnym przebywając tyle, ile było to konieczne. Pomimo wielu rozmów i prób, przyjaciółkom nie udało się nakłonić dziewczyny by opuściła swój bezpieczny azyl.  Przez cały ten czas głównie spała lub leżała bez celu na łóżku, usilnie tamując kolejne fale łez, cisnące się jej do oczu. Była zła na Weasleya za jego upierdliwość i nieustanne mieszanie się w nieswoje sprawy, na siebie, za to, że powoli zaczynała żałować sposobu w jaki tego chłopaka potraktowała, oraz na cały świat, za to, że w ogóle istniał i sprowadzał na nią same cierpienia. Mijające minuty utwierdzały się w przekonaniu, że  sama sobie z tym wszystkim nie poradzi i wcześniej czy później prawda o tym kim jest wyjdzie na jaw. A jednej rzeczy była stuprocentowo pewna – nie chciała by tak się stało, bo jedyne co z tego wynikało to strach i odtrącenie, a to nie była jej bajka. Z każdą kolejną nocą zasypiała, dziękując losowi, że jeszcze potrafi jako tako sama funkcjonować.
Bezsenność doskwierała jej coraz mniej, dlatego wielkim zaskoczeniem był fakt, że gdy pewnego listopadowego ranka otworzyła oczy, jej współlokatorki spały jak zabite. Uśmiechnęła się widząc ich spokojne, a nawet radosne twarze. Przynajmniej przez te kilka nocnych godzin mogły wypocząć, nie martwiąc się przy tym o swoją „poszkodowaną i wciąż osłabioną” przyjaciółkę, która, o zgrozo, nie była już ani trochę osłabiona, ale zdecydowanie pokiereszowana. Niebieskooka rzuciła szybkie spojrzenie na zegarek i, najciszej jak potrafiła, wyślizgnęła się spod kołdry. Nie oszczędzając sobie przy tym bólu, przeszła na palcach przez pokój i zamknęła się w łazience. Była sobota, kilka minut po szóstej, co znaczyło tyle, że miała jakieś dobre dwie godziny do przebudzenia się przyjaciół. Spojrzała na potężne lustro wiszące nad umywalką, a kąciki jej ust mimowolnie uniosły się do góry. Ostatnie wydarzenia, choć bardzo przykre, a nawet zatrważające, przyniosły ze sobą żywy blask w oczach i jakby zdrowszą cerę. Wyparte, przez ciągły sen, problemy  wyraźnie zmieniły przygnębione oblicze dziewczyny. Jedynie blade cienie pod oczami świadczyły i dowodziły realności niedawno odbytych przygód.  Patrząc z boku, można było dostrzec uśmiechniętą, szczęśliwą nastolatkę, której jedynym problemem są godni pogardy ludzie plączący się pod jej stopami. „I tak powinno zostać” przemknęło przez głowę Ślizgonki i przez te kilka sekund poczuła, że jeszcze wszystko się ułoży. Po chwili odwróciła się od własnego odbicia i zanurzyła w ciepłej wodzie, po brzegi wypełniającej olbrzymią wannę.  Zamknęła oczy i pozwoliła ukołysać się ciszy. Starała się nie myśleć, ale obrazy same formowały się w jej wyobraźni. Kolejne epizody przesuwały się jak powolna fala omiatając jej umysł przyjemnym, a to znowu przerażającym dreszczem.  Głęboko skrywane myśli wydostawały się na zewnątrz formując coraz to nowe pragnienia, budząc emocje. Nie walczyła z nimi, ale coraz bardziej zatracała w tym wirze. Być może była to najgłupsza rzecz jaką tylko mogła w tym momencie zrobić, ale jej umysł mimowolnie wyłapywał to, co było dla niej najważniejsze.  Pierwsze co ujrzała to pałające żywym ogniem, czekoladowe spojrzenie.  Ból, który wywołało sprawił, że w kącikach oczu poczuła łzy.  Wzrok, w którym zakochała się ujrzawszy go po raz pierwszy, i który znienawidziła widząc go ponownie. Radosne iskierki, które były powodem jej cierpienia, a jednocześnie bezgranicznego szczęścia. Nienawidziła ich właściciela, tego cholernego Gryfona, który musiał wtykać nos w cudze sprawy. Jednak złość, jeszcze do niedawna kierowana w jego stronę, teraz spoczęła na niej samej. Wściekły szept i przepełnione jadem słowa, które kilka dni wcześniej wyrzuciła w stronę chłopaka, dotknęły ją do żywego. Z trudem przechodziło jej to przez myśl, ale żałowała. Żałowała słów wypowiedzianych w jego stronę, wściekłego spojrzenia, którym go obdarzyła, myśli, w których prosiła by zginął. Jednocześnie przeklinała siebie, sumienie, swoją dumę, która nie pozwoliła jej przyznać się do faktu, że potrafiła zrozumieć i odczuć na własnej skórze czyjś ból.  Oczywiście, nie miała zamiaru mu tak łatwo wybaczyć. Był Gryfonem, zdrajcą, przyczynił się do zniszczenia jej życia, zasługiwał na potępienie, ale była świadoma, że sposób w jaki go potraktowała był daleko idącą przesadą i to w najgorszym tego słowa znaczeniu. Bądź co bądź, nie miał on złych zamiarów, a jego własna głupota i zdolność do sprowadzania na siebie kłopotów... cóż, niewłaściwe miejsce, niewłaściwy czas. Prawdą jednak było, że gdyby nie on, już dawno byłoby po niej. Choć faktycznie zniszczył jej życie, nie mogła na nim pokładać całej winy. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że ją uratował, a za to powinna być mu wdzięczna, choć oczywiści nigdy by tego otwarcie nie przyznała. Czasem zastanawiała się dlaczego nie potrafi wyznać swoich słabości i tego co ją gryzie. Może gdyby to zrobiła jej życie byłoby o wiele prostsze. Miałaby oparcie nie tylko w Syriuszu, który na szczęście (choć nie zawsze, bo skłonności do częstego wyśmiewania jej, zakorzeniły się w tym Blacku już na dobre) zawsze umie jej doradzić. Zaryzykowałaby stwierdzenie, że Łapa lepiej wie co jest jej potrzebne i dostarcza tego, nim ona sama choćby o tym pomyśli. Masło maślane, jednak dziewczyna już dawno nauczyła się, że to co prawdziwe, nie zawsze musi być logiczne. Bo jaki wtedy sens miałaby jej „choroba”? Kto odpowiedziałby na pytanie, na które odpowiedź nie istnieje?  Uśmiechnęła się pod nosem. Jej myśli zaczynały wkraczać na niebezpieczny grunt, a przecież nie o to w tym wszystkim chodziło. Nie chciała uzyskać odpowiedzi na: Jak? Po co? Dlaczego?. Miała nadzieję, że jej ślizgoński umysł podpowie co ma dalej ze sobą zrobić i kto może jej pomóc. Wiedziała, że Syriusz jej nie zostawi, że będzie blisko, ale nawet on nie poradzi sobie z potworem, który będzie budził się w niej, w czasie każdej pełni. Poza tym, przecież nie będzie przy niej wiecznie. W końcu będzie musiała zacząć normalnie funkcjonować i przestać liczyć na czyjąś pomoc oraz trzymanie za rękę. Tak rysuje się jej przyszłość i chce czy nie, będzie musiała się z nią pogodzić. Blady uśmiech znów rozjaśnił twarz nastolatki. Miała ochotę się roześmiać, ale nie pozwalała jej na to suchość w gardle i zgromadzone w oczach łzy.
- Życie jeszcze się nie kończy – wyszeptała i przejechała palcami po ranie na lewym ramieniu – Nie, ono dopiero się zaczyna. – przygryzła wargę i powoli otworzyła oczy.  Wpatrywała się prosto w kamienny sufit. Mrugnęła kilka razy i pozwoliła słonym kroplom popłynąć po twarzy, jednocześnie uśmiechając się delikatnie. Huśtawki nastrojów były dla niej, ostatnimi czasy, czymś zdecydowanie normalnym, jednak tym razem coś w niej pękło. Nie chciała już dłużej uciekać, płakać po kątach i chodzić ze zwieszoną głową. To co się jej przytrafiło, fakt, było wielkim ciosem, ale nie oznaczało końca świata. Wiedziała, że istnieje wielu wilkołaków, którzy potrafią normalnie funkcjonować i nie poddają się  swoim słabością. Ona też nie zamierzała. Ostatnie dni uświadomiły jej, że chowanie się przed światem do niczego nie prowadzi, a okładanie winą wszystkich po kolei, nie przynosi ukojenia.  Nie chciała, by trud i poświęcenie, które włożyła we wszystko, co osiągnęła poszły na marne, a niedawne słowa Syriusza tylko ją w tym utwierdzały. Musiała się nauczyć. Nauczyć kontrolować swoje zmysły, swoje przemiany, swój instynkt. Musiała na nowo nauczyć się żyć, tak, jak kilkanaście lat temu zrobił to jej ojciec. Fizyczny, a nawet ten psychiczny ból, który odczuwała musiał przestać mieć znaczenie, schować się przed światem, głęboko w jej wnętrzu. Zdarzenia przeszłości musiały zostać stłumione przez rzeczywistość i choć wiedziała, że będzie potrzebowała na to czasu, nie zamierzała odpuszczać. Nie będzie łatwo, to na pewno. Wyleje wiele łez, straci siły, przeżyje przykre chwile. Teraz wszystkie jej wady ujrzą światło dzienne. To co przez lata starała się skrywać w swoim wnętrzu, wydostanie się spod jej władzy i ukaże światu. Niełatwo będzie podnieść się po tym co się stało, ale Syriusz w nią wierzy i nie ma zamiaru go zawieść.
Westchnęła i wyszła z wody. Blask świtu wpadał przez zaczarowane okno, nadając pomieszczeniu dziwnie świeżego charakteru. Shiro ponownie stanęła przed potężnym lustrem i przyjrzała się lekko zamazanemu odbiciu. Ukazywało bladą, trochę wychudzą dziewczynę, na której ramieniu rozciągała się szeroka, powoli zabliźniająca się rana. Grymas niezadowolenia wykrzywił twarz dziewczyny, gdy jej wzrok spoczął na tej małej „pamiątce”. Złapała leżący nieopodal bandaż i owinęła go wokół skóry. Po chwili zastanowienia wciągnęła czarne spodnie, bluzkę na długi rękaw w tym samym kolorze i luźny, kremowy sweter. Za cienki, przewiązujący go pasek wsunęła różdżkę, której wcześniej użyła do pokonania wszelkich niedoskonałości swojej twarzy. Ostatni raz spojrzała w lustro i uśmiechnąwszy się delikatnie, wróciła do sypialni. Ku wielkiemu zdziwieniu zauważyła, że łóżko Charlotte jest puste. Spojrzała na zegarek. Było pół do ósmej. Zapewne Krukonka wróciła już do swojego domu mając zamiar przygotować się do śniadania. Panna Black spojrzała na trzecie łóżko i z błyskiem w oku stwierdziła, że spod kołdry wystaje burza, jasnych loków. Na palcach podeszła do przyjaciółki i pochyliła się nad nią, najniżej jak to było możliwe.
- Dzień dobry – wyszeptała, a nie uzyskawszy odpowiedzi, uśmiechnęła się przebiegle – Hej. Pobudka! – krzyknęła i natychmiast odskoczyła od czternastolatki, która poderwała się z materaca jak oparzona.
- Co się dzieje!? – krzyknęła zdezorientowana panna Signer, a dojrzawszy uśmiech przyjaciółki, opadła z powrotem na poduszki. – Miło, że wróciłaś, ale kiedyś Cię za to dorwę. I den obry – wyszeptała ziewając i zakopując się w kołdrze.
- Tak, tak, też się cieszę. – odpowiedziała panna Black siadając na swoim łóżku i zakładając czarne buty – Czas wstawać. No chyba, że mam poprosić Zabiniego by Cię dobudził. – rzuciła zerkając na blondynkę, która posłała jej zawistne spojrzenie. – Haha, tak myślałam. Wstawaj. Czekam w Pokoju.
Gdy była już przy drzwiach, usłyszała głos Mai.
- Shiro, wszystko w porządku?
- Tak. Tak myślę. Sądzę, że już lepiej się nie da – posłała przyjaciółce ciepły uśmiech – Nie każ mi długo czekać.

W Pokoju Wspólnym znajdowało się stosunkowo dużo osób, zwłaszcza biorąc pod uwagę obecną porę. Choć zdecydowana większość z nich właśnie zmierzała do wyjścia, nie zabrakło i takich, którzy leniuchowali, rozłożeni na kanapach przed kominkiem. Ryann rozejrzała się po pomieszczeniu, jednak nie dostrzegła w nim żadnego z przyjaciół. Odetchnęła powoli, i najpewniej jak tylko potrafiła, ruszyła przed siebie.  Czuła na sobie spojrzenia Ślizgonów, słyszała ich przyciszone szepty, gdy przechodziła obok. Serce zaczęło jej łomotać, a kropelki potu pojawiły się na twarzy. W tym momencie marzyła o tym żeby zniknąć. Nigdy nie przeszkadzało jej znajdowanie się w centrum uwagi, ale dzisiaj czuła się zdecydowanie nieswojo. Spojrzenia Mieszkańców Domu Węża przeszywały ją na wylot, tak, iż miała wrażenie, że każdy zna jej najskrytsze myśli. Przyspieszyła kroku kierując się w stronę najbliższego fotela, a schowawszy się za jego oparciem, próbowała dojść do siebie. Skrępowanie, które ją ogarnęło było o tyle dziwne, o ile zupełnie jej nie znane. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, uciec do dormitorium i zakopać w kołdrze.  Choć bardzo tego chciała, strach przed ponownym przejściem między znajomymi odbierał jej wszelką odwagę. A raczej jej resztki, które w dziewczynie pozostały. Podciągnęła nogi pod brodę i spojrzała w ogień. Czuła się bezbronna wśród tych wszystkich zaciekawionych, zaintrygowanych, a niekiedy nawet oskarżycielskich, spojrzeń. Wiedziała, że postępuje wbrew temu co obiecała sobie jeszcze kilka chwil temu, ale teraz miała przed sobą rzeczywistość i wiedziała, że bez pomocy przyjaciół nie da rady przetrwać najbliższych dni, wśród szeptów, spojrzeń i tłumów.
- Ryann? Dobrze się czujesz? – usłyszała nad sobą znajomy głos.
Oderwała wzrok od ognia i spojrzała w górę, a napotkawszy spojrzenie Mai, uśmiechnęła się błagalnie.
- Tak. Znaczy nie – zamyśliła się na chwilę – Wyjdźmy stąd, dobrze?
Panna Signer bez słowa kiwnęła głową.

Gdy przemierzały lochy, Ryann milczała wsłuchując się w potok słów, którym zalewała ją blondynka.
- Żałuj, że nie widziałaś jak Rogogon miotnął Potterem. Myślałam, że go połamie. No, ale niestety „Szczęśliwy Chłopiec” oczywiście musiał się podnieść, a na dodatek jeszcze, zdobyć jajo. O! A wspominałam Ci jakie fajne przypinki udało się załatwić? Oczywiście Draco i Zabini mieli w tym swój udział, ale tym razem naprawdę się spisali. To jest po prostu hit! Potter powinien mocno się zastanowić, czy aby na pewno chcę się tak popisywać. I nie wiesz najważniejszego! Podobno Rita Skeeter przyłapała jego i Granger na obściskiwaniu się w namiocie, przed pierwszym zadaniem.  Co jak co, ale „ Złote Dziecko” podejrzewałam o lepszy gust. Tak czy siak, Krum zapewne nie jest zadowolony. – mówiła Maya skacząc wokół przyjaciółki. Niebieskooka natomiast uśmiechała się delikatnie. Naprawdę lubiła tą wybuchową blondyneczkę, którą trudno było w jakikolwiek sposób uciszyć. Nagle poczuła szturchnięcie i podniosła głowę. Panna Signer przyglądała się jej z rozpromienioną twarzą i iskierkami w oczach.
- A może byś coś powiedziała? – wyrzuciła, nie przestając się uśmiechać.
- Maya, co ja mam Ci powiedzieć? – Shiro pokręciła ze śmiechem głową.
- Nie wiem, na przykład dlaczego byłaś smutna, jak się czujesz i co Ci jest. I nie mów, że wszystko jest w porządku. – blondynka nagle spoważniała.
-  Nie powiem tego, bo nie jest. To wszystko trochę mnie przeraża. Bardzo dziwne uczucie. Bać się, ale taka prawda. Jestem przerażona. Widzę jak ludzie szepczą, jak się na mnie patrzą. Wiem, że to kiedyś minie, ale teraz… Muszę jakoś dać radę. Proste.  – wyszeptała zatrzymując się w miejscu i patrząc czternastolatce w oczy.  Ta natomiast tylko pokiwała głową, a na jej twarzy powoli zaczął pojawiać się uśmiech.
- Jasne, ale wiesz… - zaczęła ściszając głos – Jakby ktoś, coś do Ciebie, to wystarczy jedno słowo i my z nim zrobimy porządek. Tak wiesz, po cichutku, żeby nikt niczego nie podejrzewał.
 - Hahaha, jasne. Zapamiętam to sobie. –roześmiała się panna Black i opierając się na przyjaciółce, ruszyła dalej. – Chciałabyś jeszcze coś wiedzieć, zanim Zabini się do Ciebie doczepi?
- Jak tam Twoja relacja z Draco? – Maya rzuciła przyjaciółce przebiegłe spojrzenie.
- Draco? Nie rozumiem o czym mówisz – piętnastolatka zmarszczyła brwi.
- Jasne, jasne. Wiesz doskonale. Jak leżałaś w skrzydle, odwiedzał Cię codziennie, a przez ostatnie dni, pytał o twój stan przynajmniej trzy razy dziennie. – dziewczyna podskoczyła radośnie do góry. – Kiedy chodzi o Ciebie, w ogóle nie przypomina normalnego siebie, zauważyłaś?
- Chyba powinnaś iść do pani Pomfrey, majaczysz. – rzucił panna Black i odwróciła wzrok.
- E, nie wydaje mi się. – rozległ się głos młodszej, która wymierzyła koleżance kuksańca w bok. – Swoją drogą, to nawet urocze.
- Maya… - zaczęła piętnastolatka stając i spoglądając na blondynkę ze śmiechem – Zajmij ty się może Blaisem. – To powiedziawszy odepchnęła lekko, zszokowaną przyjaciółkę i kręcąc głową ruszyła przed siebie.
Nie mogła uwierzyć w to co właśnie usłyszała. Ona i Draco? Zabawne. Wiedziała, że chłopak zachowuje się przy niej inaczej, ale to dlatego, że są praktycznie rodziną i nie musi nic udawać. Prawdą było również, że w pewnym momencie ich relacja była bardziej zażyła niż przyjacielska, ale była to jednorazowa sytuacja, do której powtórki dziewczyna nie miała zamiaru dopuścić. Przyspieszyła kroku słysząc za sobą nerwowy tupot butów Mai.
- Ej! Poczekaj na mnie! – usłyszała krzyk i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- To nie moja wina, że masz takie krótkie nóżki, mała – rzuciła radośnie, odwracając w tył głowę.
 -SHIRO! – krzyk blondynki odbił się echem od ścian, a Ryann wiedziała, że ma przerąbane. Ze śmiechem na ustach spojrzała w przód i w ostatniej sekundzie zdążyła odchylić w bok głowę, by nie zderzyć się ze stojącą przed nią postacią.
Była to dziewczyna o nienaturalnie bladej cerze, która w świetle pochodni wyglądała wręcz upiornie. Jej długie, rude włosy, w blasku ognia przypominały  płomienie, a niesamowicie ciemne oczy, wręcz przeszywały Ślizgonkę. Zimny dreszcz przeszedł po plecach panny Black i odruchowo cofnęła się o krok. Nie wiedzieć czemu, ale ta dziewczyna napawał ją przerażeniem.  W momencie, w którym kroki Mai były tak wyraźne, iż domyślać się można było jej obecności za zakrętem, nieznajoma ruszyła do przodu i bez słowa oraz najmniejszego szelestu „przepłynęła” obok zdezorientowanej piętnastolatki, zostawiając po sobie jedynie chłodny powiew. Shiro obejrzała się za nią z niepewnością, jednak dziewczyna zniknęła jej z pola widzenia. Po sekundzie z za zakrętu wyłoniła się Maya, a widząc minę przyjaciółki, zmarszczyła brwi.
- Ry, wszystko ok? – spytała podchodząc bliżej.
- Kto to był?- odpowiedziała powoli i jakby nieświadomie niebieskooka.
- Ale, że kto? – dopytywała tamta, idąc za wzrokiem koleżanki i spoglądając w miejsce, w którym jeszcze niedawno stała rudowłosa.
- Ta dziewczyna.
- Dziewczyna? O czym ty mówisz? – na twarzy blondynki malowało się zdziwienie.
- Ta, która tutaj był. Poszła w tamtą stronę – Ryann wskazała kierunek – Musiałyście się minąć.
- Ry, tam nikogo nie było. –odpowiedziała powoli Maya.
- Co?! – panna Black gwałtownie przeniosła spojrzenie na przyjaciółkę. – Ale… przecież ona. Nie. To niemożliwe. Musiała być.
- Nie było tu żadnej dziewczyny. Przysięgam. – Maya dotknęła dłonią ramienia towarzyszki.
- Chyba zaczynam wariować. – piętnastolatka pokręciła głową, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Cały strach i zdziwienie zaczęła ją już opuszczać. „Chora wyobraźnia” pomyślała.
- To wiadomo nie od dzisiaj, kochana – uśmiechnęła się panna Signer i oparła o przyjaciółkę. – A teraz może mogłybyśmy iść, bo jestem już naprawdę głodna.
Ryann kiwnęła głową i obydwie ruszyły przed siebie, kierując się w stronę Wielkiej Sali. Milczały przez całą drogę, a piętnastolatka głęboko zastanawiała się co też jej przyjaciółka skrycie myśli. Czy naprawdę uważała, że wariuje? Nie, to niemożliwe. Gdyby tak było, powiedziałaby o tym, prawda? Jednak odpowiedź na to pytanie pozostała nie znana, ponieważ dokładnie w tym momencie dziewczyny opuściły lochy i znalazły się w jasnej Sali Wejściowej, gdzie natychmiast przyłączyli się do nich Zabini, Nott i Charoltte. Ten pierwszy spojrzał na Mayę z mieszaniną niepewności i zakłopotania, po czym złapał ją delikatnie za rękę, jakby czekając na  pozwolenie. Ryann widząc to uśmiechnęła się pod nosem.  Blaise był prawdziwym facetem, wręcz stworzonym do rządzenia innymi, jednak jeśli chodziło o jego relację z dziewczyną, cóż,  czasem po prostu nie wiedział co powinien zrobić.
Po chwili cała piątka, nie zważając na zaciekawione spojrzenia Gryfonów, Krukonów, Puchonów, a nawet Ślizgonów wkroczyła do Wielkiej Sali i z podniesionymi głowami ruszyła między stołami. Ryann delikatnie skuliła się w sobie, dostrzegając wszystkie zaciekawione spojrzenia, słysząc szepty. Wystarczył jednak, jeden dotyk przyjacielskiej dłoni na ramieniu i znów czuła, że może wszystko.  Nie zważając już na nic przysiadła się do zajętego jajecznicą Dracona i szturchnęła go lekko w ramię.
- Nie jedz tyle bo będziesz wyglądał jak Wieprzlej – uśmiechnęła się na powitanie.
- Nigdy! – rzucił chłopak odsuwając od siebie talerz i podając kuzynce półmisek z naleśnikami. –Rozumiem, że wybierasz się z nami do Trzech Mioteł, gdy już będziemy w Hogsmead?
- To już dzisiaj? – zdziwiła się dziewczyna przegryzając kawałek podsuniętego jedzenia.
- Nie mów, że zapomniałaś! – krzyknęła siedząca naprzeciwko Maya.
- Troszkę – odpowiedziała piętnastolatka skruszonym głosem – Ale spokojnie. Nie mam zamiaru przegapić takiej okazji – uśmiechnęła się patrząc po twarzach przyjaciół.
- I tak trzymać! Już my Cię postawimy na nogi – wyszczerzył się Zabini, po czym zagadnął Dracona na temat ostatniego meczu quidditch’a. Wkrótce do rozmowy przyłączył się również Nott, a następnie idąca w jego ślady Maya i Charoltte. Ryann zupełnie przestała ich słuchać. Kończąc swojego naleśnika, rozglądała się po Sali. Nic się w niej nie zmieniło, może prócz faktu, że przez zaczarowany sufit sypał śnieg. Przy stole Ślizgonów nadal siedzieli uczniowie Dumstrangu i to właśnie oni przykuli uwagę dziewczyny, a konkretnie jeden z nich. Chłopak siedział przy końcu stołu i przyglądał się jej intensywnie, a w jego ciemnych oczach dostrzegła znajomy błysk. Był dobrze zbudowany, miał ciemne włosy i delikatny zarost. Gęste brwi idealnie pasowały do jego ostrych rysów i zarysowanej szczęki.  W trakcie kilku sekund dziewczynie przeszło przez głowę, że gdzieś już go widziała, jednak szybko odrzuciła tę myśl. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, dopóki kąciki ust chłopaka nie uniosły się lekko do góry. Piętnastolatka zmarszczyła brwi, jednak nie zdążyła zrobić nic więcej, ponieważ ktoś dotknął jej ramienia.
- To jak? Idziesz? – usłyszała głos Dracona.
- C.. Co? – spytała zaskoczona, odwracając się w jego stronę.
- Pytałem czy idziesz ze mną do lochu. Nie będę już nic jadł, a ty z tego co widzę, też skończyłaś. – rzucił Malfoy unosząc pytająco brwi.
- T…tak, jasne. – odpowiedziała i wstała od stołu. Pożegnała się z przyjaciółmi i ustaliła miejsce spotkania, po czym ruszyła ze Ślizgonem do wyjścia. Przekraczając próg odwróciła się i uchwyciła spojrzenie, wciąż wpatrującego się w nią, chłopaka.
- Jak się czujesz? – zagadnął Draco, gdy tylko znaleźli się w Sali Wejściowej.
- O niebo lepiej – odpowiedziała i uniosła głowę, by po chwili stanąć jak zamurowana. Chłopak przystanął zaskoczony i spojrzał na kuzynkę. Ona jednak wpatrywała się w postać wchodzącą po marmurowych schodach. Czarny strój doskonale kontrastował z bladą cerą, a szczupła sylwetka podkreślona była idealnie płynnymi ruchami. Długie, kręcone włosy opadały spod czapki na plecy, a głębokie spojrzenie przeszyło pannę Black, gdy tylko dziewczyna zwróciła się w jej stronę.  Ten sam zimny dreszcz przeszedł po plecach Ślizgonki, a głosik w głowie mówił, że powinna cofnąć się kilka kroków, co też bezwiednie zrobiła.
- Ryann? Wszystko dobrze? – zapytał Draco z lekkim zakłopotaniem.
- Kto to jest, ja się pytam? – odpowiedziała nie spuszczając wzroku z obserwującej ją dziewczyny.
- Kto niby? – spytał Draco stając naprzeciw kuzynki, jednocześnie sprawiając by na niego spojrzała.
- Ona – Ry wskazała głową nieznajomą.
- Emmm, Ryann. – rzucił chłopak spoglądając w tył.  - Tam nikogo nie ma.
- Co?! – krzyknęła czarnowłosa robiąc krok w przód – Stała tam! Trzymała się poręczy. Przecież to niemożliwe żeby kolejny raz mi się przywidziało. – wyszeptała wpatrując się w puste schody.
- Uspokój się – Malfoy podszedł do dziewczyny – To tylko zmęczenie. Ostatnio sporo przeszłaś. Musisz całkowicie dojść do siebie.
- Tak, pewnie masz racje – powiedziała Shiro spuszczając wzrok.
- Wiesz, albo to, albo wariujesz, chociaż sądzę, że na to już za późno. – uśmiechnął się chłopak, wywołując tym samym uśmiech na twarzy kuzynki.
- Ej, uważaj sobie, paniczu. – odpowiedziała dziewczyna marszcząc brwi i celując palcem w pierś chłopaka – Chyba zapomniałeś do kogo się zwracasz. – To powiedziawszy uniosła dumnie głowę.
- Jakże bym śmiał, Pani – odpowiedział kłaniając się nisko - Cieszę, że do nas wróciłaś. Brakowało tu twoich rządów. *
- Cenię sobie szczere komplementy, a te twoje są bardzo odważne, młodzieńcze – odpowiedziała z „arystokratycznym” akcentem.
- Cieszę się, że jesteś dla mnie tak łaskawa, władczyni – uśmiechnął się chłopak i ujął wyciągniętą dłoń dziewczyny.
- Znaj moją łaskawość. – rzuciła patrząc na niego wyczekująco.
- Czasem – powiedział całując jej rękę – Jesteś naprawdę podobna do swojej matki.
- A ty do swojego ojca.
- Możliwe, jednak mnie nie przepełnia arystokratyczna pycha. – Draco wyprostował się, po czym wypiął dumnie pierś i ruszył w stronę lochu.
- Jeśli aby na pewno mówimy o tobie, to tej, jak ją nazwałeś, arystokratycznej pychy, płynie w tobie więcej, niż czystej krwi. – uśmiechnęła się dziewczyna i dała chłopakowi kuksańca.
- Cofam to co powiedziałem – Ślizgon pokręcił głową i spojrzał na przyjaciółkę – Nie jesteś ani trochę podobna do swojej matki.

----

Zimny wiatr powiewał bez ustanku, przesuwając po niebie gęste, szare chmury. Delikatne, białe płatki spadały leniwie ku ziemi, pokrywając ją cienką, jasną warstwą.  Drzewa w Zakazanym Lesie szumiały cicho, a fale na jeziorze z pluskiem rozbijały się o brzeg. Ciężko było uwierzyć, że jeszcze kilka godzin temu przez szarą pokrywę na niebie przebijało ciepłe, słoneczne światło. Na zamkowym dziedzińcu gromadziły się grupy, ubranych w ciepłe kurtki, czapki i szaliki, uczniów.  Wśród nich nie zabrakło tych, którzy kulili się przy sobie w nadziei na utrzymanie tej odrobiny ciepła, która im pozostała, jak i tych, którzy ignorując zimno, skupiali się głównie na rozmowie i znudzonym narzekaniu. Jedną z takich grup była  piątka przyjaciół z Domu Węża i zaprzyjaźniona z nimi Krukonka.  Draco siedział na niskim murku opierając się plecami o kamienną ścianę z ręką przewieszoną przez kolano. Z uwagą i wyraźną pogardą przyglądał się mijającym go uczniom.  Po jego lewej stała Charlotte trzymana w żelaznym uścisku przez stojącego za nią Notta.  Po drugiej stronie wąskiej ścieżki stał Zabini, opierający się o mur i przyciskający do siebie Mayę, której dłonie schowane były w kieszeniach jego kurtki. Ryann natomiast siedziała tuż koło nich, wymachując nogami i uderzając nimi rytmicznie o kamień. Panowała między nimi grobowa cisza. Wszyscy przyglądali się wygłupom i błazenadom uczniów innych domów.  Panna Black przez chwilę spoglądała na Esterę, która wraz z inną pierwszoroczniaczką tworzyła ze spadających płatków magiczny, tańczący wir, który swoją drogą, wyglądał naprawdę pięknie.  „ Może coś z niej będzie” pomyślała i odwróciła wzrok. Zaczęła przeczesywać tłum ze strachem uświadamiając sobie, kogo próbuje w nim wypatrzeć.  Jednak obiektu jej zainteresowania nigdzie nie było, więc chcąc, nie chcąc przyznała przyjaciołom rację. Rudowłosa dziewczyna była jedynie wytworem wyobraźni, a ona zaczynała wariować. Westchnęła ciężko sprawiając, że Draco odwrócił się w jej stronę. Nim jednak zdążyła choćby zareagować, chłopak odwrócił głowę i uśmiechnął się przebiegle.
- Ej! Wieprzlej! Wybierasz się do Hogsmead? A podobno świń do miasta nie wpuszczają! – ryknął w stronę grupki stojących nieopodal Gryfonów, wywołując tym samym natychmiastową reakcję wspomnianego osobnika.
Ryann uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła głową. „On naprawdę kiedyś się doczeka” pomyślała i spojrzała w stronę Zakazanego Lasu. Wtedy ją zobaczyła. Dziewczyna stała między drzewami, wsparta dłonią o jeden z pni. Jej włosy powiewały na wietrze, a ciemne oczy spoglądały w stronę Ślizgonki. Stała bez ruchu, mierząc pannę Black nieobecnym wzrokiem.  Po plecach piętnastolatki ponownie przebiegł zimny dreszcz, a ciało jakby zesztywniało. Odwróciła się w stronę przyjaciół i spostrzegła, że cała piątka zajęta jest wyśmiewaniem Gryfonów. Zwróciła się z powrotem w stronę lasu, jednak tym razem nikogo nie spostrzegła. „O nie. Nie tym razem” pomyślała i powoli ruszyła w tamtą stronę. Miała nadzieję, że przyjaciele nie zauważą jej zniknięcia dość szybko. Potrzebowała czasu żeby odnaleźć nieznajomą i uspokoić własne sumienie. Poza tym, nie chciała robić niepotrzebnego zamieszania. Szła powoli, co jakiś czas spoglądając w tył. Jej wzrok skupiał się głównie na lesie i usilnych próbach wypatrzenia czegoś między drzewami.  To był główny cel, na którym dziewczyna skupiła wszystkie swoje myśli i zmysły. Śnieg skrzypiał pod stopami, wiatr sypał płatkami w oczy. Nic nie mogło jej zniechęcić. W momencie, w którym myślała, że oddaliła się od przyjaciół wystarczająco, by mogła nieco przyspieszyć, poczuła, że jej but zahacza o coś dużego. Ślizgonka zachwiała się i wymachując w powietrzu rękoma, poślizgnęła na białym, pokrywającym ziemię puchu. Straciła równowagę i poleciała do tyłu w myślach szykując się na bolesny upadek. Ten jednak, ku wielkiemu zdziwieniu dziewczyny, nie nastąpił. Potrzebowała chwili, by zorientować się, że stoi w pionie, a na plecach czuje czyjeś dłonie. Odwróciła się w tył i spojrzała prosto w brązowe oczy Gryfona.
- Wszystko w porządku? – spytał trzymając ją za ramiona.
„ O Salazarze!” pomyślała patrząc na niego z uwagą „ Ile jeszcze razy usłyszę dzisiaj to pytanie?”.
________________________________________________________
Dzisiaj króciutko, ponieważ godzinka troszkę późna. Oddaję w wasze ręce rozdział 10 i bardzo przepraszam, że pojawił się po takim czasie. Szczerze mówiąc jestem z niego całkiem zadowolona i mam nadzieję, że wam również się spodoba. Następny pojawi się w zdecydowanie mniejszym odstępie czasu. :)
Jeśli chodzi o błędy to starałam się wszystkie wyłapać, ale jakbyście coś znaleźli to piszcie śmiało.
Zachęcam do komentowania i pozdrawiam was mocno, życząc oczywiście słonecznych i udanych wakacji :D
~Ryann Black