Uwaga!

wtorek, 12 listopada 2013

Rozdział VI - Przypadki



    Siedziała bez konkretnego celu na podłodze. Zimny wiatr rozwiewał jej włosy. Musiało być już późno, ale w ogóle o tym nie myślała. Co jakiś czas po policzku spływała jej łza, a po głowie tłukły się różne myśli. Nawet te najgorsze. Bawiła się kamykiem znalezionym na posadzce, gdy nagle usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i szybkie kroki.
„No tak. W końcu ktoś musiał zacząć mnie szukać”. W momencie, w którym przybysz stanął u szczytu, podniosła głowę. Spodziewała się ujrzeć Dracona lub którąś z dziewczyn, w ostateczności Blaise’a, ale na pewno nie jego.
- Szukałem Cie. – powiedział Severus, a jego czarna peleryna załopotała na wietrze.
- Jak widać znalazłeś. Czego pan ode mnie chce?
- Zadajesz bardzo głupie pytania Bla… Ryann – zawahał się wypowiadając jej nazwisko. Widać nie miał związanych z nim miłych wspomnień. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. Lubiła patrzeć na jego chwile słabości. – I uważaj na słowa. Pamiętaj do kogo się zwracasz.
- Oczywiście, panie profesorze – rzuciła od niechcenia.
- Co Ty tu robisz?
- To ja pierwsza zadałam to pytanie.
- Powiedziałem Ci już, że było głupie. Nie było Cie w dormitorium. Musiałem Cię znaleźć. Jestem Twoim opiekunem.
- Wzruszające. Znalazł mnie pan. Mogę zostać sama? – spytała, nawet na niego nie patrząc.
Snape wyglądał na zdziwionego jej zachowaniem. Szybko się jednak otrząsnął, podszedł i nachylił się tuż na jej twarzą.
- W trybie natychmiastowym masz się znaleźć w dormitorium. Czy… To… Jasne? – powiedział ważąc każde słowo.
- Nie.
- Posłuchaj mnie uważnie – wysyczał chwytając ją za szatę – To, że na moich zajęciach jesteś najlepsza, nie znaczy, że możesz zachowywać się jak rozpuszczona arystokratka.
- Dlaczego tak mnie pan nienawidzi, Snape? – rzuciła zaciskając pięści. Dopiero, gdy zobaczyła zdziwienie na twarzy nauczyciela, zrozumiała co powiedziała.  Głos zaczął jej się łamać, a oczy znowu piekły. Nie zdołała powstrzymać pojedynczej łzy, która potoczyła się po policzku. Na twarzy Severusa natychmiast zobaczyła delikatny, kpiący uśmiech przytłumiony narastającym zdziwieniem. Puścił jej ubranie i zaczął się dokładnie przyglądać. To sprawiło, że poczuła się jeszcze gorzej. Chciała zostać sama, pomyśleć w spokoju, a na pewno nie z nim. Milczeli przez dłuższą chwilę, po której Snape westchnął i spojrzał na księżyc w pełni.
- Co się z Tobą dzieje? – wyrzucił.
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Nic, co powinno pana interesować.
- Jestem twoim opiekunem i moim obowiązkiem jest Ci pomóc.
- Tylko jeśli ja tego chcę. A jeśli nie zauważyłeś, to nie mam ochoty z Tobą rozmawiać. – odpowiedziała wstając z ziemi.
Złapał ją za ramię, gdy próbowała go wyminąć.
- Pamiętaj, że mam Cię na oku.
Dziewczyna uśmiechnęła się z irytacją i odwróciła do profesora.
- Zdążyłam zauważyć.
- Nie masz tu żadnych przywilejów, Black. – grymas, który pojawił się na jego twarzy, gdy usłyszał to nazwisko, poprawił jej humor.
- Sądzę, że jeśli chodzi o pana, to jednak jakieś mam, Snape. – rzuciła i wyrwała rękę z jego uścisku.
Zwróciła się w stronę schodów i usłyszała za sobą kroki.  Sekundę później została przyciśnięta do ściany. Severus pochylał się nad nią zaciskając ręce na jej ramionach.
- Jesteś tak samo arogancka i perfidna jak twój wuj, ten bałwan Syriusz. Nie wątpię, że już się spotkaliście i, że udzieliło Ci się coś z jego charakteru, ale nie zapominaj do kogo się zwracasz, bo możesz tego pożałować – wysyczał nad jej twarzą.
- Niech pan mi uwierzy, że pamiętam – powiedziała i spojrzała wyczekująco na jego ręce. On jednak cały czas patrzył jej w twarz. Szybkim ruchem wyrwała się z uścisku i ruszyła w stronę schodów.
- Gdzie się wybierasz?
- Do dormitorium.
- Sprawdzę to.
- Proszę bardzo.
Zatrzymała się przy samych stopniach i spojrzała na mężczyznę. Zacisnęła pięści ze złości.
- Może Syriusz był arogancki, ale on potrafi troszczyć się o innych, zwłaszcza tych, którymi się opiekuje.
W ciemności nie widziała wyrazu jego twarzy, ale wiedziała, że jest wściekły. Nie była mu dłużna.
- Wybacz, że zmarnowałeś na mnie tyle czasu, Snape. – rzuciła z pogardą.
Nim zdążył zareagować, zeszła po schodach, zostawiając go samemu sobie.
Przez długi czas kręciła się bez sensu po zamku. Miała gdzieś Snape’a i jego groźby. Nic nie mógł jej zrobić. Była dla niego zbyt cenna. Próbował to maskować nienawiścią, którą ją „darzył”, ale ona znała prawdę. Miał sprzeczne uczucia. Była bratanicą Syriusza i wiedział, że ma z nim dobry kontakt, a z drugiej strony była Ślizgonką, najlepszą w eliksirach i bardzo charyzmatyczną dziewczyną. Często widziała na jego twarzy zdziwienie. Wydawało jej się, że czasem nawet mu imponuje swoim zachowaniem. Wiedziała, że trochę to wszystko wyolbrzymia, ale była pewna, że otwarta wrogość to nie uczucie, którym ją darzył. W innym wypadku nie tolerowałby jej arogancji i przesadnej pewności siebie, w stosunku do swojej osoby.  Poza tym, była pewna, że pomimo wszystko, nie miał ochoty spędzać dodatkowych godzin z panną „Black”.
    Zanim się zorientowała, stała przed chimerą strzegącą gabinetu dyrektora. Przez chwilę chciała tam wejść, ale nie widziała w tym konkretnego sensu. Odwróciła się na pięcie, jak to miała w zwyczaju, i ruszyła w stronę schodów.
- Ryann Black. Córka Lysandry i Regulusa Blacków. Śmierciożerców. Parająca się animagią. Przybiera postać wilka. Nauczona przez wuja, Syriusza Blacka, uciekiniera z Azkabanu. – usłyszała za sobą chrapliwy głos. Nagle po plecach przeszedł jej dziwny dreszcz. Usłyszała powolny stukot i wzniosła oczy do nieba, modląc się by jej przypuszczenia się nie sprawdziły. Powoli  odwróciła się w tył.
- Choć tak bardzo upiera się, że nigdy go nie spotkała – dokończył Moody zatrzymując się w pewnej odległości od dziewczyny – Powinienem zamknąć Ciebie i Twoją rodzinkę za to, że kryjecie mordercę.
- On… Nikogo… Nie… Zamordował – wycedziła naciskając na każde słowo. Naprawdę nie lubiła tego nauczyciela, a znała go zaledwie jeden dzień.
- A udowodnisz mi to?! – ryknął szybkim krokiem zbliżając się do dziewczyny, która tylko się cofnęła.
- To Pettigrew!
- Oczywiście! Najlepiej zrzucić winę na zmarłego. Wypieranie tak oczywistych faktów, ze względu na więzi rodzinne, to wielki błąd, Black. Zwłaszcza kiedy Twój krewny zabił niewinnych mugoli! Myślisz, że wiesz wszystko najlepiej bo jakiś parszywy szczur zwalił winę na małego Śmierciożercę?! Wkrótce sama się przekonasz, że Czarny Pan nie zna litości. Wróci, a wtedy sama zobaczysz co to znaczy być w ucisku – krzyczał coraz szybciej, krok po kroku zbliżając się do coraz bardziej przerażonej dziewczyny. – Chcesz wiedzieć jak ta kanalia wybiła mugoli?! Jak ja sobie to wyobrażam?! – ryknął wyciągając zza płaszcza różdżkę – To patrz!
- ALASTORZE! – rozległ się głos gdzieś za plecami mężczyzny.
Moody odwrócił się natychmiast, chowając różdżkę w dłoni.
- Dumbledore. O co chodzi?
- Wydaje mi się, że panna Black chciałaby wrócić do dormitorium. Uczniowie nie mogą o tej porze wałęsać się po korytarzach. Chyba sam rozumiesz. – rzekł spokojnie dyrektor posyłając nauczycielowi znaczące spojrzenie.
- Taak. Oczywiście. – powiedział odwracając się do dziewczyny. – Pamiętaj, że to jeszcze nie koniec. Wkrótce….
- Alastorze! 
- Idę już, idę! – krzyknął mężczyzna zmierzając w stronę dyrektora i znikając za zakrętem.
Ry odprowadzała go przerażonym wzrokiem.
- Wszystko w porządku? – usłyszała spokojny głos Albusa.
Spojrzała na niego i kiwnęła głową.
- Może wejdziesz na herbatkę?
- N… nie –zaczęła, a widząc uniesione brwi dyrektora odchrząknęła – Nie, dziękuję, profesorze. Może innym razem.
Mężczyzna przyglądał jej się chwilę, po czym kiwnął głową.
- W takim razie dobranoc, Ryann.
- Dobranoc, profesorze – odpowiedziała i ruszyła w stronę chodów. Nogi miała jak z waty, ale starała się iść prosto.
- Ryann. – usłyszała i odwróciła się do mężczyzny – Tylko prosto do dormitorium – uśmiechnął się i spojrzał na nią znad okularów połówek.
- Oczywiście – odwzajemniła blado, po czym szybko zniknęła mu z oczu.
   Gdy dotarła do holu, zegar zaczął wybijać godzinę. Była druga w nocy, co znaczyło, że spędziła na wieży parę godzin. Korytarze były puste, a w ramach spały postacie z obrazów. Świece rzucały przytłumione światło, a łuna księżyca rozbijała się na kolorowych witrażach. Przez chwilę miała ochotę wyjść na błonia i rozłożyć się na trawie, pod rozgwieżdżonym niebem. Szybko jednak zmieniła zdanie i ruszyła w stronę lochów. Nie miała ochoty narażać się nikomu więcej.
      Nie musiała wchodzić do pokoju, żeby wiedzieć co sie w nim dzieje. Ustała przed ścianą i wzięła kilka głębokich oddechów, by sie uspokoić.
- Spryt - wypowiedziała, a  kamienna ściana rozsunęła się, ukazując półokrągłe przejście.
Głośna muzyka uderzyła w nią jak jakaś fala. Ślizgoni naprawdę lubili balować, zwłaszcza, gdy mieli ku temu okazje. Pierwsze, co rzuciło jej sie w oczy to wielki stół po brzegi zastawiony alkoholami. Średniej wielkości tłum bawił sie w pobliżu kominka, małe grupki stały pod ścianą rozmawiając, a "boskie trio" siedziało rozłożone na kanapie, nadzorując całą imprezę. Ry podeszła do nich i strąciła nogi Dracona z niskiego stolika, po czym sama na nim usiadła.
- Jaka okazja? -spytała zabierając jakiemuś Ślizgonowi czystą szklankę i nalewając sobie Ognistej. Chłopak, wyglądający na trzecioklasistę, rzucił jej mordercze spojrzenie i juz otwierał usta by coś powiedzieć, lecz w tym momencie Blaise podniósł sie z kanapy i spojrzał na niego władczym wzrokiem
- Chciałeś coś powiedzieć? - rzucił zbliżając sie do dzieciaka, na co ten tylko zamknął usta i uciekł.
-  Jak ja nienawidzę tych gówniarzy - rzucił siadając na swoje miejsce.
Ryann  spojrzała na niego ze sztucznym uśmiechem i na raz wypiła cała whiskey.
- Ooo widzę, że ktoś tu ma zamiar dzisiaj balować – uśmiechnął się brunet.
- Nie obiecuj sobie za wiele, Diabełku – posłała mu szyderczy uśmiech i zwróciła się do pozostałej dwójki – Dowiem się w kocu co to za okazja?
Nagle usłyszała za sobą głośny pisk, przypominający trochę chichot hieny. Odwróciła głowę i ujrzała tłumek składający się z rozanielonych Ślizgonek w wieku od jedenastu do trzynastu lat.
„ O Salazarze” pomyślała, gdy wśród dziewczyn zauważyła swoją siostrę. Przez chwilę nie mogła zrozumieć co się tam w ogóle dzieje, ale po chwili zauważyła stojącego w samym środku zgromadzenia, Wiktora Kruma. Bułgar spojrzał na nią i skinął lekko głową, jednocześnie unosząc do góry trzymaną w ręku szklankę. Odpowiedziała tym samym i wróciła do rozmowy z przyjaciółmi.
   Zegar wybił czwarta, gdy w pokoju zrobiło się już prawie całkiem pusto. Piątka Ślizgonów i Krukonka siedziała półprzytomna na kanapie. Dookoła walały się puste butelki po Whiskey, ale cała banda o dziwo myślała trzeźwo. Główną przyczyną ich wyczerpania była po prostu późna pora, choć trzy szklaneczki trunku zostawiły na każdym swoje piętno.
- To co? Jeszcze po jednej? – spytał Zabini wyciągając rękę w stronę ostatniej butelki.
- Daj spokój stary. Jutro się nie podniesiesz. – odezwał się Draco.
- Przesadzasz – burknął brunet.
- Dosyć tego – wtrąciła się Maya ciągnąc go za rękę – Idziemy spać.
- Haha. Razem? – spytał Diabeł z błyskiem w oku.
- Jeszcze czego! – rzuciła dziewczyna ciągnąc go w stronę dormitoriów – Dobranoc.
- Tak, Dobranoc – mruknął Blaise do przyjaciół, po czym objął dziewczynę w pasie i oboje zniknęli na schodach do dormitoriów.
    Nie minęło pół godziny, kiedy Theo i Choco  zostawili kuzynów samych w pokoju, choć Krukonka upierała się by Ry poszła z nią. Chłopak użył jednak swojego daru przekonywania, a wspierany przez Dracona, odniósł stu procentowy sukces.  Piętnastolatka nie wątpiła, że blondyn miał w tym jakiś cel, a zważywszy na to, że ani trochę nie chciało jej się spać, siedziała, wpatrując się w ogień. Natychmiast przypomniały jej się mistrzostwa i płomienie ogniska grzejące jej ręce w tamtą zimną, jak na lato, noc. Wtedy zmusiła Dracona do rozmowy. „ Boję się” usłyszała od niego. „ Boję się nie o swój nędzny żywot, ale o matkę, ciotkę… Ciebie”. Bał się o nią, a ona go raniła, lecz pomimo tego wszystkiego, nie potrafiła znaleźć siły by zapomnieć o jego spojrzeniu, którym obdarzył ją w przedziale. Teraz to on próbował zmusić ją do rozmowy.
- Widzę, że palisz się by ze mną porozmawiać – rzucił chłopak na co Ry obdarzyła go pełnym irytacji spojrzeniem, które podkreśliła uniesionymi brwiami. Draco od razu zrozumiał swój błąd i zaczął od początku. – Wiem, że Cię to zdziwi, ale chciałem Cię przeprosić.
- Rozumiem – odpowiedziała chłodno. Mylił się. Nie zdziwiło jej to ani trochę. Ponad to, bardzo to doceniała, ale była ciekawa co chce jej powiedzieć, dlatego przez kolejne pół godziny uważnie słuchała każdego jego słowa.
      Siedziała na dywanie z nogami podciągniętymi pod brodę. Rekami otoczyła kolana. Draco siedział obok. Nogi miał wyciągnięte przed siebie, a jedną ręką obejmował  kuzynkę, która opierała mu głowę na ramieniu. Od pewnego czasu siedzieli w przyjemnej ciszy. W momencie, w którym oczy Ry zaczęły sie przymykać, usłyszała glos Dracona, jakby z oddali.
- Chyba powinnaś iść spać - wyszeptał spoglądając jej w twarz.
- Mhym. Chyba masz racje – wymamrotała ledwo słyszalnie.
Chłopak zaśmiał sie cicho i zsunął głowę dziewczyny z ramienia, po czym pomógł jej wstać. Ledwo przytomną złapał za rękę i pociągnął w stronę dormitoriów. Zatrzymali sie przed drzwiami jej pokoju. Piętnastolatka spojrzała na Malfoya i uśmiechnęła sie delikatnie, na co ten tylko podszedł i objął ją przyjaźnie.
- Dziękuję - wyszeptał jej do ucha.
- Nie ma za co -odpowiedziała chowając twarz w jego koszuli.
-Mylisz się. -zaprzeczył -Dobranoc Ry -dodał i odsunął sie od niej na parę centymetrów. Spojrzała mu w oczy i ujrzała w nich iskierki szczęścia. Po sekundzie chłopak nachylił sie i pocałował ją w policzek. Nie została mu dłużna i po chwili patrzyła jak odchodzi korytarzem, w stronę swojej sypialni. Otworzyła drzwi dormitorium, powłócząc nogami podeszła do łóżka i opadała na poduszki. Oczy same jej się zamykały a w głowie huczało niemiłosiernie. Musiało być krótko po piątej. Nie minęło wiele czasu, kiedy ogarnęła ją kompletna ciemność.
    Tej nocy nawiedzały ją dziwne  sny.  Nad wodospadem, wylewającej się z wielkiej szklanki, Whiskey stał potężny złoto czerwony lew. W pewnym momencie, nie wiadomo skąd, pojawił się i wąż boleśnie kąsając ogromnego kota. Nagle wszystko zniknęło, a ciszę rozdarł przeraźliwy, ochrypły, obłąkańczy śmiech. Wielkie szklane oko pojawiło się w powietrzu, bez opamiętania wirując wokół własnej osi.
- Wkrótce Czarny Pan powróci, a Ty dowiesz się co to znaczy być w ucisku – usłyszała – Chcesz wiedzieć jak ich zabił? Jak ja sobie to wyobrażam? Najlepiej zwalić winę na biednego, małego Śmierciożercę. 
Poruszyła się niespokojnie, gdy oko zatrzymało się i znikło, jednak szyderczy śmiech nadal rozbrzmiewał z każdej strony.  Nie wiedziała czemu, ale była naprawdę przerażona, a jednocześnie wściekła. „ Pettigrew. Biedny mały Śmierciożerca, który zabił tylu mugoli i wrobił w to niewinnego człowieka. Przez tę kanalię Syriusz spędził w Azkabanie dwanaście lat za niewinność” pomyślała, czując jak nogi zaczynają się pod nią uginać, a wściekłość połączona ze strachem przeszywała jej ciało „ Pozostawił swój palec. Jeśli spotkam tego gnojka, uduszę go jego własną, parszywą łapę”. Myśli buzowały jej w głowie jak huragan. Śmiech zaczął cichnąć , ale ona nadal się cofała. Poczuła jak czyjeś silne ręce łapią ja za ramiona i odwracają w tył. Stanęła twarzą w twarz z Severusem, który bez najmniejszego trudu powalił ją na ziemię i przycisnął do podłoża unieruchamiając ręce i nogi. Próbowała się wyrwać – na daremno. Mężczyzna był za silny i pochylał się nad nią ze złośliwym i zarazem przebiegłym uśmiechem. Poczuła jak świat zmienia położenie. W głowie zaczęło jej się kręcić i nim się spostrzegła znów stała w pionie. Mistrz Eliksirów spadł w przepaść, która rozciągała się przed nią jednocześnie oddzielając srebrną, delikatnie połyskującą linią. Odsunęła się od niej i odwróciła w tył. Chciała się stąd wydostać. Z tej pustki i nicości. Ciemność i cisza napierały na nią z każdej strony utrudniając poruszanie i oddychanie. Poczuła jak ktoś łapie ją za jedną i drugą dłoń. Na obu złożono pocałunek, a po chwili po jej policzku prześlizgnęła się zimna delikatna ręka, zwracając jej twarz w lewą stronę. Draco. Zbliżył twarz do jej i przycisnął czoło do jej czoła. Zamknęła oczy i poczuła jak inna ręka, masywniejsza, dotyka jej policzka zwracając twarz w prawo. George. Uśmiechnął się delikatnie i pochylił. Ich nosy się zetknęły, gdy przymknęła powieki, uświadamiając sobie, że nie może walczyć z własną wyobraźnią. Nim jednak cokolwiek się stało usłyszała przeciągłe wycie. Otworzyła oczy. Spojrzała w lewo i w prawo. Chłopców nie było. Za to parę metrów nad nią unosił się w nicości księżyc. Księżyc w pełni. Był piękny, a jednocześnie budził w niej dziwnie przerażenie. Parę kroków od niej rozległ  się cichy warkot. Wbiła oczy w ciemność i zauważyła błyszczące kły, rysującego się delikatnie, na tle mroku, psa.
-Syriusz! – krzyknęła i już chciała rzucić się do przodu. Zwierzę jednak było szybsze. Skoczyło w przód wyciągając pazury i szczerząc kły, łapami upadając wprost na klatkę piersiową dziewczyny. W pierwszym momencie jej ciało przeszył spazm bólu. Poczuła  jak po ciele spływa jej ciepła krew z głębokich ran zadanych zwierzęcymi pazurami. W chwilę później do jej płuc przestało dochodzić powietrze. Zaczęła spadać w dół wciąż przyciskana przez rozwścieczone zwierzę, szczerzące kły nad jej twarzą. Z sekundą później z ciemności wystrzelił zielony promień godząc psa prosto w brzuch. Zwierzę odleciało w bok, ale Ry nie zwracała na to uwagi. Spadała w dół coraz szybciej. Od paru chwil przestała w ogóle oddychać. Szpony zwierzaka musiały uszkodzić jej płuca, ponieważ każda próba nabrania zbawiennego powietrza kończyła  się palącym bólem. W końcu jej umęczone ciało przestało odczuwać jakikolwiek ból. Pustka zaczęła ginąć w nieprzeniknionej ciemności. Powieki stały się ciężkie.  Poddała się tej sile i przestała odczuwać. Zniknęło wszystko, prócz błogości.
    Pierwsze co ujrzała, gdy otworzyła oczy to promienie słońca wpadające przez zaczarowane okno. Zmrużyła oczy i podniosła sie na łokciach. Musiała spać strasznie krótko, ponieważ w głowie nadal jej huczało. Zdezorientowana rozejrzała sie po pokoju. Dziewczyn juz w nim nie było. "Pewnie poszły na śniadanie" pomyślała i wstała z łóżka z zamiarem szybkiego dołączenia do przyjaciółek. Niestety wczorajsza impreza odbiła na niej swoje piętno. Włosy miała rozczochrane i o zgrozo cały czas była w szacie. Nie za wiele myśląc wpadła do łazienki, zrzuciła z siebie ciuchy i wskoczyła do wanny wypełnionej ciepłą wodą i pianą. Wszystkie jej troski zniknęły jak za dotknięciem różdżki.
Nie wiedziała ile czasu spędziła w łazience doprowadzając sie do, w miarę, normalnego stanu, jednak kiedy wróciła do pokoju, spojrzała na zegarek i krew stanęła jej w żyłach. Było pół do dziesiątej. Za chwilę powinna zacząć sie trzecia lekcja, a ona nawet nie jadła śniadania. Chociaż może to i lepiej. Wciaz czuła zawroty po wczorajszej whiskey i wiedziała, że nie przełknęłaby nawet kęsa. Uśmiechnęła sie pod nosem. "Mam nadzieję, że Zabini czuje się jeszcze gorzej" pomyślała i wyszła z dormitorium.
     Nie zdziwiła się, kiedy na kanapie w pokoju wspólnym zastała śpiącego Diabla. Zszokował ją jednak widok postaci, która nad nim stała. Jego blade oblicze wykrzywiał grymas zwycięstwa, tłuste włosy opadały na czoło, a ręce założone miał na piersiach.
- Ahh, kto to nas zaszczycił.- rzucił Snape, gdy tylko ją zobaczył.
-Przecież wróciłam wczoraj do dormitorium... o co chodzi? - odpowiedziała Ry ziewając przeciągle i przypominając sobie plan zajęć. Nagle odpowiedź na zadane przed chwilą pytanie stała sie oczywista jak nigdy. Trzy pierwsze lekcje były eliksirami. "Świetnie. Drugi dzień szkoły i taka wpadka" pomyślała i wbiła wzrok w nauczyciela.
- Nie wątpię, że dotarłaś do dormitorium. Jednak miałaś to zrobić od razu. A balowanie w pokoju wspólnym,   upijanie sie i wstawanie ciut za późno, nie było w moich zaleceniach.
- Nie jestem i nie byłam pijana - prychnęła dziewczyna odwracając wzrok i krzyżując ręce. Nie miała ochoty z nim dyskutować. I tak jej to w niczym nie pomoże, ale  i nie zaszkodzi. Ten człowiek miał zbyt duży sentyment do Ślizgonów... i do najlepszych uczniów. 
- Natychmiast masz znaleźć sie w mojej klasie, chyba, że mam Cie tam zaprowadzić.
- Obejdzie się.
- Świetnie. - rzucił i ruszył w kierunku wyjścia – A, i powiedz swojemu koledze, gdy raczy sie wybudzić, że zarobił sobie tygodniowy szlaban.
- Oczywiście... mogę chociaż wiedzieć za co? 
Mężczyzna zmierzył ją morderczym spojrzeniem jednak zatrzymał sie i odpowiedział.
- Za upicie sie, za opuszczenie zajęć i mamrotanie niecenzuralnych słów w stronę nauczyciela – odpowiedział i zniknął w wejściu. Ry uśmiechnęła się pod nosem. Diabeł kiedyś zaprowadzi się do piekła. Rzuciła mu ostatnie spojrzenie, powstrzymała chęć potraktowania go Aquamenti i wyszła z pokoju.
    Powolnym krokiem szła przez lochy kierując się do klasy od eliksirów. Już z daleka mogła usłyszeć śmiechy i hałasy bliźniaków. Dlaczego musieli wymyśleć te cholerne połączone roczniki? Eliksiry dla szóstych klas nie sprawiały jej problemu, ale samo oglądanie tych rudzielców, zwłaszcza jednego, sprawiało, że było jej niedobrze. Przed salą spotkała swego ukochanego opiekuna, który wzrokiem odprowadził ją do ławki, po czym zamknął drzwi.
- Kontynuujemy warzenie naszych eliksirów. Jeśli ktoś nie zdążył tego zrobić przez ostatnie zajęcia, teraz ma ostatnią szansę. Do roboty! – wypowiedział szybko stając na środku klasy, po czym zwrócił się do Ryann głosem na tyle cichym, by tylko ona mogła go usłyszeć.
- Nie tak szybko – wycedził pochylając się nad jej twarzą – Nie przychodzisz tu żeby odpoczywać. Pomożesz tym dwóm kretynom zanim wysadzą mi klasę, zrozumiano? – powiedział spoglądając ponad jej ramieniem. Dziewczyna odwróciła głowę i jęknęła cicho z wyrazem obrzydzenia uświadamiając sobie, że Mistrz Eliksirów patrzy wprost na bliźniaków.
- A nie może mnie pan dołączyć do kogoś innego? – spytała patrząc na niego błagalnie. Mężczyzna uśmiechnął się widząc co udało mu się zyskać. Przerzucił do tyłu pelerynę i oparł się dłońmi o ławkę przed nią.
- Powiedziałem już, nie przyszłaś tu odpoczywać. Następnym razem myśl co robisz nim zaczniesz balować i się upij...
- Mówiłam, że się nie...
- Nie interesuje mnie to. Spóźniłaś się na moje zajęcia, więc ciesz się , że nie dostałaś szlabanu.
- A mogę?
- Nie możesz. To byłaby kara dla mnie, a dopóki tu jesteś, masz wykonywać moje polecenia. A teraz natychmiast pójdziesz pomóc kolegom. – wyszeptał z twardą miną i spojrzał na nią wyczekująco. Ry czując, że tę rundę przegrała, powlokła się dwa stoliki dalej.
     Wiedziała, że czekoladowe oczy wodzą za nią od chwili, gdy podeszła do stołu, więc podniosła głowę i spojrzała w nie z pogardą. Ustała po drugiej stronie blatu i zajrzała do kociołka.” Bałwany. Tu już nawet nie ma co ratować” pomyślała spoglądając na zielonkawą maź.
- Jak można tak spaprać robotę, matoły? – rzuciła wbijając w bliźniaków mordercze spojrzenie.
- Nie interesuje nas to. Eliksiry są jedynie stratą czasu. – odburknął Fred usilnie unikając jej wzroku.
- Serio? A ja myślałam, że Gryfoni są na tyle durni, że nic nie potrafią porządnie zrobić.
- Ejj. Licz się ze słowami. – rzucił Fred. Tym razem spojrzał jej prosto w twarz.
- Bo co mi zrobisz rudzielcu? – warknęła podchodząc bliżej niego.
- Co tu się dzieje? – usłyszeli głos Snape’a. Ku ich zaskoczeniu wszyscy uczniowie patrzyli w ich stronę. – Weasley! Zacznij zachowywać się jak człowiek, chyba, że chcesz dostać szlaban. Póki co Gryffindor traci 10 punktów.
- To ona zaczęła – obruszył się Fred patrząc na Ry z wściekłością.
- Ona? – spytał Mistrz Eliksirów i spojrzał na Ślizgonkę. – Myślałem, że Gryfoni mają jakąkolwiek godność. Jesteś żałosny Weasley. Zajmij się swoim eliksirem, jeśli można to tak nazwać, i nie zniszcz mi klasy. – rzucił w stronę Freda, po czym odwrócił się i zniknął w pomieszczeniu obok.
Wydarzenia następnych chwil całkowicie zaskoczyły Shiro. W jednym momencie w jej stronę wyleciały dwa upioro gacki, które odbiła jednym machnięciem ręki. Na nieszczęście ogniki uderzyły w kościołek zrzucając go na ziemię. W klasie rozległ się huk, podmuch, a wszyscy jednocześnie padli na ziemie. Po chwili Ry podniosła głowę i rozejrzała się dookoła. W każdym możliwym kącie, ścianie ławce, półce i krześle kleiła się zielonkawa substancja. Unoszący się z niej odór był nie do wytrzymania i palił w płuca. Shiro zakryła usta ręką i zaczęła się podnosić. Ku swojemu zdziwieniu ujrzała przed sobą wyciągniętą rękę George’a. Zignorowała jego gest i podniosła się z ziemi z pogardą wymalowaną na twarzy. Gryfon trzymał w ręku różdżkę więc ruszona dziwnym przeczuciem sięgnęła po swoją, jednak nim zdążyła ją wyciągnąć, drzwi klasy otworzyły się gwałtownie i z głośnym trzaśnięciem.
    W pierwszej chwili Snape wyglądał jakby trafił go piorun. Zrobił się jeszcze bledszy niż zwykle, a jego źrenice poszerzyły się z niedowierzenia. Z niemym wyrazem twarzy rozglądał się po pomieszczeniu, aż w końcu jego wzrok spoczął na Georgu i trzymanej przez niego różdżce.
- WEASLEY! Masz poważne kłopoty.
- Profesorze, ja...
- Nie interesuje mnie co chcesz powiedzieć. Dzięki Tobie Gryffindor traci 150 punktów, a dodatkowo zarobiłeś sobie pół roczny szlaban. - ryknął z twarzą wykrzywioną gniewem. - A teraz wynocha wszyscy bo jeszcze potrujecie się tym świństwem.
Nikomu nie musiał powtarzać tego dwa razy. Uczniowie posłusznie zebrali swoje rzeczy i wybiegli z sali. Ry postąpiła tak samo, przy wyjściu spoglądając jeszcze na zszokowanego do granic możliwości Snepe’a.
    Kolejne zajęcia nie poprawiły jej humoru. Zwłaszcza  transmutacja, na której ćwiczyli do egzaminów. Pech chciał, że akurat na tych zajęciach Fred pracował tuż koło niej. Pod koniec lekcji doszło między nimi do niemałej sprzeczki, która poskutkowała wystrzeleniem w jej stronę paru kolorowych płomieni. Nie odpuściła Gryfonowi i również wycelowała w niego różdżką. W momencie, w którym rzucała zaklęcie, Gryfon popchnął ją tak, że koniec jej różdżki został wycelowany w McGonagall. Tym oto sposobem, ku uciesze Weasley’a, Ślizgonka zarobiła sobie  półroczny szlaban, a Slytherin stracił 100 punktów. Następne zajęcia nie przyniosły już na szczęście żadnych nowych wrażeń.

---
  
    Wracała właśnie z błoni, gdy usłyszała przyciszoną rozmowę.
- Daj spokój. Nie możesz obrażać się wiecznie, mała.
Głos wydawała się jej dziwnie znajomy. Oparła się o  ścianę i zaczęła uważnie nasłuchiwać. To co usłyszała po chwili sprawiło, że ciekawość wzięła górę i wyszła na korytarz, by po chwili stanąć jak wryta.
- Nic od Ciebie nie chcę Ty … Ry? – mała czarnowłosa dziewczynka spojrzała na siostrę ze zdziwieniem. Nie mniej zdziwiony był jej towarzysz.
- Przeszkadzam wam? – zapytała piętnastolatka ze złością w głosie – Esti, wiesz, która godzina? Gdyby Cię teraz złapali…
- Ja już dawno chciałam wrócić, ale powiedz to jemu – rzuciła z oburzeniem mała wskazując głową towarzysza.
- Zmykaj. Ja zaraz przyjdę. Tylko uważaj. – powiedziała starsza wpatrując się w czekoladowe oczy chłopaka.
Mała posłusznie wykonała polecenie i po chwili zniknęła za zakrętem. Ry powoli zbliżyła się do Gryfiaka.
- Odwal się od mojej siostry, rudzielcu. Już dosyć namieszałeś – wycedziła ze złością.
- To chyba nie jest Twoja sprawa, ale jeśli tak Cię to interesuje to chciałem ją przeprosić – rzucił beztrosko Gryfon.
- Jest moją siostrą, więc to jest moja sprawa. Nie obchodzi mnie co od niej chciałeś. Masz się po prostu odwalić. – powiedziała, wyraźnie naciskając na ostatnie zdanie.
- Przekaż jej chociaż to, z przeprosinami – zatrzymał ją kiedy odwracała się by odejść i wskazała sporej wielkości pudełko. „W & W” głosił napis na wieku. Ry uśmiechnęła się  złośliwie i nie myśląc długo wyciągnęła różdżkę, po czym wycelowała ją w paczkę.
- Incendio – szepnęła, a pudło stanęło w płomieniach. – Nie będę się powtarzać. Odwal się od niej – rzuciła przez ramię, gdy  odwróciła się by odejść. Nie zdążyła zrobić kroku, kiedy chłopak złapał ją za rękę.

***

    W sumie nie wiedział czemu to zrobił. Chciał żeby została z nim jeszcze przez chwilę. Poczuł pod palcami jak jej mięśnie się napinają.
- Chyba powinniśmy pogadać.
- Nie wydaje mi się żebyśmy mieli o czym – odezwała się głosem tak jadowitym, że przeszły go ciarki. Gdy się odwróciła jej oczy wręcz pałały.
Próbowała się wyrwać, ale nie dał za wygraną i złapał ją za drugie ramię jednocześnie zmniejszając dzielącą ich odległość.
- Powiedziałam Ci, że nie mamy o czym rozmawiać. Nie wiem co sobie ubzdurałeś w  tym rudym, zakutym łbie, ale mam to gdzieś. Powiem Ci to ostatni raz – daj spokój mojej siostrze i nie dotykaj mnie nigdy więcej. – wycedziła patrząc na niego obrzydzeniem – albo pożałujesz.
- Pożałuję? – spytał uśmiechając się od ucha do ucha – Nic mi nie możesz zrobić.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz – rzuciła wściekle patrząc w ogień – a teraz mnie puszczaj – dodała znowu patrząc mu w oczy.
- Serio? Jednak chciałbym się przekonać – powiedział wciąż ją trzymając. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Świetnie się bawił, do momentu, w którym poczuł jak wszystkie jej mięśnie się napinają. Musiał ją nieźle wkurzyć, ponieważ zaczęła oddychać dziwnie szybko i płytko. Wręcz widział emanującą z niej wściekłość. Jej źrenice się zmniejszyły, a tęczówki zaczęły złowrogo błyszczeć.
      Miał złe przeczucia.

 ***

      Czuła drżenie na całym ciele. Instynkt robił swoje, a ona nie potrafiła nad nim całkowicie panować. Adrenalina docierała do każdej komórki jej ciała. Poczuła jak źrenice się zwężają, a mięśnie napinają się nieludzko. Ten idiota nawet nie zdawał sobie sprawy co mu groziło, jeśli ona się nie uspokoi i nad sobą nie zapanuje. Próbowała się wyrwać, ale był naprawdę silny. W jego oczach zobaczyła iskierkę strachu. W świetle przygasających płomieni zobaczyła jak na jego twarzy malowała się niepewność, a w oczach ujrzała błysk. Nie był on bynajmniej radosny. Ten cholerny Gryfon  widział co się z nią dzieje. Widział, ale nie rozumiał. Nie mógł rozumieć. On po prostu się bał.
- Ryann? – usłyszała za sobą zimny głos.
Odwróciła się i ujrzała zmierzającego w ich stronę Dracona. Spojrzał jej w oczy, a jego źrenice rozszerzyły się ledwo zauważalnie. W paru krokach znalazł się przy nich i strącił ręce Gryfona z ramion kuzynki.
- Zabieraj te łapy Weasley. Twój poziom rozwojowy jest na tyle niski, że nie powinieneś nawet na nią patrzeć – rzucił i stanął między dziewczyną a chłopakiem.
- Zjeżdżaj Malfoy. Nie rozmawiam z Tobą.
- I z nią też już nie – odpowiedział blondyn. Złapał Ślizgonkę za rękę i pociągnął w stronę Sali Wejściowej.
W tym samym momencie Gryfon zrobił to samo, zatrzymując ją w miejscu. Serce znów jej zabiło, a adrenalina zaczęła krążyć po ciele. Draco zauważył jej reakcje i odwrócił się jednocześnie odpychając George’a od dziewczyny. Gryfon spojrzał na niego ze złością, ale Ślizgon zdawał się tego nie zauważać. Jego oczy były obojętne, ale na twarzy można było dostrzec, przebijającą przez maskę obojętności, wściekłość. Oboje ruszyli w swoją stronę, lecz Draco był szybszy. Zamachnął się i po chwili Gryfon zataczał się do tyłu trzymając dłoń przy ustach. Nie zraził się jednak i znów ruszył na wściekłego Malfoya. Zamachnął się, ale Ślizgon zdążył zrobić unik i wymierzył kolejny cios. Tym razem uderzył na tyle mocno, że Gryfon stracił równowagę i przewrócił się na posadzkę. Z nosa i wargi spływała mu krew.
- Trzymaj się od niej z daleka, plugawy zdrajco. Zajmij się swoimi szlamami. One są na Twoim poziomie – wycedził Draco pochylając się nad Weasleyem. Sekundę później odwrócił się, złapał Ry za rękę i poprowadził w stronę lochów.
- Uspokój się – usłyszała kiedy przemierzali korytarze.
Nie odzywali się ani nie zatrzymywali dopóki nie znaleźli się w lochach. Wtedy dopiero Draco zwolnił i zmusił kuzynkę by usiadła pod ścianą. Sam kucnął obok i odgarnął jej włosy z twarzy.
- Wszystko w porządku? – zapytał twardym i zimnym głosem.
Dziewczyna wzięła parę głębokich oddechów.
- Tak – kiwnęła głowę uświadamiając sobie, że wciąż trzyma jego dłoń. Zabrała rękę przywołując na jego twarzy nikły cień uśmiechu, który zniknął tak szybko jak się pojawił.
- Ry? – usłyszała niepewny głos i spojrzała na chłopaka – Twoje oczy... – dodał wskazują palcem okolice swoich oczu.
- Nie przejmuj się. Zaraz mi przejdzie.
Malfoy kiwnął głową i spojrzał na przeciwległą ścianę.
- Nic Ci nie zrobił?
- Powinieneś martwić się o niego niż o mnie. Gdyby nie Ty, ten kretyn straciłby głowę.
To wywołało uśmiech na jego twarzy.
- Nie byłoby mi go szkoda.
- Tak, mi też nie – dodała, ale jej serce coś ścisnęło. Czy naprawdę nie brakowałoby jej tego czekoladowego spojrzenia błądzącego za nią codziennie? Nie chciała o tym myśleć.
Serce zaczynało bić w normalnym tępie, a oddech się uspokoił. Poczuła jak jej mięśnie się rozluźniają i wiedziała, że wszystko jest już w porządku. Oparła się wygodniej o ścianę i spojrzała na Dracona, który również się jej przyglądał.
- Nie patrz tak na mnie. Nie umiem nad tym całkowicie panować.
- Będę pamiętał żeby Cię nie wkurzać – uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób – Twoje oczy nadal są... dziwne.
- Już niedługo. Chyba powinni... – zawahała się i zaczęła nasłuchiwać. Stłumione odgłosy kroków doszły do jej uszu, a dźwięk peleryny uderzającej o cegły rozlegał się jak  trzepot skrzydeł nietoperza.
- Snape – wyszeptała.
- Co? – spytał chłopak marszcząc brwi.
- Nie słyszysz?- spytała, ale Ślizgon tylko pokręcił głową – Oczywiście, że nie. Nie możesz. Chodź – powiedziała wstając z ziemi i ciągnąc go w stronę pokoju wspólnego.
- Ry, o co Ci chodzi? – spytał zdezorientowany Ślizgon.
- Snape sprawdza lochy. Wie, że ktoś tu jest. – odpowiedział. Tupot kroków nauczyciela był coraz głośniejszy i słyszalny nawet dla normalnego ucha. – Tutaj- rzuciła i pociągnęła Ślizgona za róg. Wcisnęli się w szczelinę między dwiema ścianami. Po chwili zobaczyli postać odzianą w czerń, która szybkim krokiem przeszła koło nich. Wstrzymali oddechy, kiedy Snape odwrócił się z wyrazem wściekłości na twarzy i zaczął rozglądać się po lochach. Po paru sekundach odrzucił pelerynę do tyłu i ruszył z powrotem do gabinetu. Ślizgoni poczekali aż kroki ucichły i z trudem wyszli z kryjówki.
- Mało brakowało – zaśmiał się Draco – Chodź – dodał i pociągnął dziewczynę w stronę pokoju wspólnego.

---

      Ry obudziła się jako ostatnia. Dziewczyny krzątały się bez celu po pokoju. Co chwila któraś wpadała do łazienki, by za chwilę wyjść z niej w poszukiwaniu kolejnej części garderoby.
- O której kończycie dziś zajęcia? – usłyszała śpiewny głos Charlotte – Ślizgoni mają trening. Mogłybyśmy iść popatrzeć.
- Chętnie, ale niestety nie mogę. Zarobiłam szlaban u McGonagall, i to półroczny – skrzywiła się Shiro.
- Coś Ty jej zrobiła? – Choco spojrzała oniemiała na przyjaciółkę.
- To nie była moja wina tylko tego cholernego rudzielca.
- Rozumiem. Trudno. A Ty Maya?
- Ja też odpadam. Mam szlabanu Snape’a. Razem z Diabłem.
- Znowu Cię w coś wciągnął – uśmiechnęła się Ry. W myśli odtworzyła scenkę z wczorajszego poranka, gdy ujrzała Severusa uśmiechającego się złośliwie nad śpiącym Zabinim.
- Niestety – burknęła Maya wychodząc z pokoju.
- Chłopacy to kretyni – rzuciła Krukonka podążając za blondynką.
- Choco, jesteś pewna, że trafiłaś do dobrego domu? – uśmiechnęła się do przyjaciółki Ry, na co ta tylko się rozpromieniła i wyszła z dormitorium.

---

     Po śniadaniu kolejne godziny leciały jak w zwolnionym  tempie. Uśmiech gościł na jej twarzy za każdym razem, gdy widziała Dracona, natomiast za każdym razem, gdy ujrzała Georgea było jej niedobrze.
Prawdziwego szoku doznała jednak dopiero podczas trwającego od pół godziny szlabanu, gdy drzwi Sali otworzyły się i wkroczył do niej odziany w czarny płaszcz Snape. Przechodząc obok  ławki rzucił jej pogardliwe, a zarazem wściekłe spojrzenie. „ Więc już wiesz” pomyślała uśmiechając się złośliwie. Severus podszedł do Minerwy i nachylił się szepcząc na tyle cicho by nawet Shiro nie mogła go usłyszeć. Nauczycielka kiwnęła głową sprawiając, że Snape odszedł od biurka i przeszedł wzdłuż ławek rzucając Ry uśmiech zwycięstwa. Dziewczyna pochyliła się nad zadaniem, które właśnie wykonywała, lecz kontem oka dostrzegła, że po chwili Mistrz Eliksirów wrócił do Sali ciągnąc za szatę jakiegoś ucznia. Popchnął go na środek klasy, a sam z niej wyszedł.
- Siadaj koło koleżanki i żadnego gadania – usłyszała głos McGonagall, ale nie zwracała na nią najmniejszej uwagi.
Nowy przybysz również jej nie interesował, dopóki nie zajął miejsca przy niej. Wtedy dopiero podniosła głowę i serce zabiło jej szybciej, a żołądek ścisnęła dziwna siła.
- Widać, jednak  nie uwolnisz się ode mnie przez kolejne pół roku – wyszeptał George patrząc jej w oczy.
___________________________________________________________________
No więc mamy rozdział VI w całej swej okazałości. Przyznam, że nie należy on do moich ulubionych. Nie wiem czemu. Wydaje mi się, że jest po prostu słaby. Jednak przez ostatnie 1,5 miesiąca nie mogłam wykrzesać z siebie nic więcej, a naprawdę się starałam.
Rozdział najdłuższy ze wszystkich, które do tej pory dodałam (prawie 10 stron w Wordzie) i to mnie cieszy. Jednocześnie jest to taki gest przeprosinowy z mojej strony, za to, że tyle trzeba było na niego czekać. Sporo się dzieje, z resztą to już wiecie, ale taki był właśnie mój zamiar :)
Cóż mogę więcej dodać? Chyba tylko to, że dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim postem (nawet jeśli jest ich garstka). To napradę dodaje siły i otuchy w pisaniu. Czekam na Wasze opinie, pomysły, krytyki i serdecznie zapraszam do komentowania (oczywiście jeśli ktoś tu jeszcze zagląda) nawet tych, którzy czytają anonimowo. To jest naprawdę bardzo motywujące (Ci którzy piszą to wiedzą o czym mówię). 
Kolejny rozdział? Nie mam pojęcia kiedy. Mam nadzieję, że jak najszybciej, ale to nie ja tu ustalam zasady. Nade mną jest jeszcze czas, szkoła itp, itd. Tak więc, proszę o cierpliwość i wyrozumiałość.
Pozdrawiam wszystkich gorąco :**
~Ryann Black