Uwaga!

środa, 19 lutego 2014

Rozdział VIII - Obiecaj

    Dziewczyna stanęła na skraju polany i oparła się o pobliskie drzewo. Z trudem łapała oddech. Ucieczka przed tym cholernym „psem” odebrała jej wszystkie  siły.  Spojrzała w stronę zamku, po czym osunęła się po pniu. Wiedziała, że nie da rady do niego dotrzeć. Poczuła przeszywający ból rozlewający się po ramieniu i zacisnęła zęby, przyciskając do niego dłoń.  Jej szaty były poszarpane i ciężkie, a ciepła krew spływała jej  między palcami i opadała kroplami na mokrą od rosy trawę. Zamknęła oczy i wzięła kilka głębszych oddechów. Prawdopodobieństwo, że ktoś usłyszałby jej krzyk było nikłe, zwłaszcza, że we wszystkich oknach jakie udało jej się dostrzec przez te parę sekund było ciemno. Hogwart wydawał się cichszy niż zwykle, pozbawiony życia. W oknach sowiarni nie dostrzegła żadnego ruchu, nie słyszała parskania koni ani śmiechu dziewcząt z Beauxbatons, a nawet głośnej muzyki dobywającej się z okrętu Durmstrangu. Westchnęła ciężko i ostatkiem sił dźwignęła się na nogi. Zrobiła krok, drugi, trzeci. Szła powoli dopóki jej dłoń nie straciła podpory, a wtedy krzywiąc się z bólu i braku sił, upadła na kolana. Zimny wiatr zgarnął jej włosy z czoła i odrzucił je w tył.  Shiro zadrżała.   Trochę od zimna, trochę z wyczerpania, trochę z bólu. Lecz najbardziej z przepełniającego ją do granic możliwości przerażenia. Zacisnęła powieki, ale nie zdążyła powstrzymać łez, które potoczyły się po jej policzkach.
- Cholera – wyszeptała zaciskając zęby.
Podniosła głowę i spojrzała na księżyc. Wiedziała, że wkrótce straci przytomność, wykrwawi się lub padnie ofiarą tego potwora. Jej ciało znajdą za tydzień, miesiąc, a może nigdy. Wiedziała to wszystko i nie umiała się z tym pogodzić.
    Kolejny podmuch wiatru sprawił, że zatrzęsła się jeszcze bardziej. Objęła się ramieniem i zwiesiła głowę. Kolejna fala łez zaczynała płynąć po jej policzkach, kiedy za plecami usłyszała szelest. Nie zdążyła nawet mrugnąć nim upadła na ziemię pod wpływem silnego ciosu. Następne uderzenie trafiło ją w bok, odrzucając w stronę pobliskich drzew. Po zetknięciu z ziemią, przeturlała się pod jeden z potężnych pni. W pierwszym momencie nie mogła nabrać powietrza. Jęknęła cicho i spróbowała złapać zbawienny oddech. Na marne. Płuca ją paliły, a ramię rozrywał ból. Zrobiło jej się niedobrze, a kontury drzew stały się mocno rozmazane. Była pewna, że połamała więcej niż jedno żebro, że może nawet uszkodziła sobie płuca lub złamała jeszcze inną kość, jednak to wszystko nie miało już znaczenia. Czarny cień pochylił się nad nią, a błysk przekrwionych oczu uświadomił jej obecną pozycję. Umierała. W agonii, we krwi, z tą ostatnią, nikłą oznaką świadomości. Umierała przez własną głupotę. Spojrzała na szumiące nad jej głową drzewa, na tarczę srebrzystego księżyca, na rozmazany pysk zwierzęcia, błyszczące kły po raz kolejny przebijające jej ramię. Czas zwolnił bieg. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Chciała uciec, ale nie była w stanie. Chciała w końcu umrzeć, ale nie umiała.
Blade światło księżyca, rozmazane drzewa, zrywający się potwór, dwa szybkie promienie, światło księżyca.
    Zobaczyła twarz Snape’a, a potem wszystko okryła ciemność.
---

    Nim jeszcze otworzyła oczy, poczuła biel bijącą z każdej strony. Nie myliła się. Światło odbijające się od ścian raziło niemiłosiernie, a powieki zaczęły stawiać jej opór. Po paru długich minutach przyzwyczaiła się do ostrego blasku i powoli rozejrzała się dookoła. Jasne promienie wpadały przez wielkie okna. Nienaturalnie białe filary wręcz lśniły czystością, a wysoki sufit sięgał poza granice jej wzroku. Pomieszczenie było bardzo długie. Na podłodze leżała marmurowa posadzka, w złoconych ramach widniały puste, czarne płótna. Po obu stronach, pod oknami, stały rzędy szpitalnych, idealnie zaścielonych łóżek. Wszystkie puste. Brak tu było ludzi, czy jakichkolwiek dźwięków, bądź ruchów. Miejsce to wyglądało jak żywcem wyjęte ze snu.
Shiro otworzyła szerzej oczy i z wielkim trudem i bólem podparła się na łokciach. Czyżby umarła? Czy była jeszcze na ziemi? Nie, takie miejsca na niej nie istnieją. Lecz choć odczuwała błogość i spokój przepełniające ją od środka, ból rwący ramię sprawiał, że niebo stawało się dla niej bardziej odległe niż kiedykolwiek wcześniej. Przełknęła ślinę i z westchnieniem spojrzała na lewą rękę.  Śnieżnobiały bandaż owijał ją od barku, aż po dłoń, nie odznaczając się zbytnio na tle  lśniącej koszuli nocnej, którą dziewczyna miała na sobie. Znów westchnęła z rezygnacją i opadła z powrotem na poduszki, po czym zamknęła oczy i „wsłuchała się” w ciszę. W głowie miała zupełną pustkę. Nie pamiętała czemu się tu znalazła ani co wydarzyło się nim zemdlała – bo zakładała, że właśnie to zrobiła - a przede wszystkim zastanawiała się, gdzie właściwie jest. Spróbowała odkopać jakieś wspomnienia. Na daremno. Jedyne co pojawiło się w próżni, w którą w aktualnym momencie zamienił się jej mózg, to blady księżyc w pełni i bardzo ciche, jakby odległe warczenie. Nie mając nic innego, zaczepiła się tych dwóch punktów i skupiła na nich wszystkie myśli. Ku wielkiemu zdziwieniu dźwięk stawał się coraz głośniejszy, a srebrna łuna księżyca, bardziej rażąca. Nie musiała czekać długo, by przeraźliwy ból przeszył jej czaszkę. Zacisnęła mocniej powieki i złapała się zdrową ręką za głowę, przez którą w zastraszającym tempie przesuwały się obrazy, dźwięki, wspomnienia. Z jej ust dobył się krzyk, gdy krwawiące ramię na nowo zaczęło rozpalać się, jak ogień piekielny. Przez jej głowę przebiegły lśniące kły zaciskające się na ciele, księżyc, drzewa, promienie, twarz Snape’a, a potem wszystko ucichło. Otworzyła oczy i dysząc ciężko dotknęła lewej ręki. Wiedziała. Pamiętała. Wiedziała dlaczego się tu znalazła. Pamiętała co się stało. Jednak jedna myśl nie dawała jej spokoju – czy już umarła? Znalazła się w niebie? A może to wszystko jest zwykłym snem, z którego zaraz się obudzi i znów będzie zwykłą Ślizgonką? Uśmiechnęła się na tę myśl. Nie, ona nigdy nie była zwykła, czy normalna. Chciała się podnieść, sprawdzić, gdzie dokładnie się znalazła, lecz ból i zmęczenie pozwoliły jej jedynie na odwrócenie głowy. Wbiła wzrok w potężne, dwuskrzydłowe drzwi na końcu Sali i zastanawiała się jak długo tu poleży. Powieki znów zaczęły stawiać jej opór i opadały na coraz dłuższe chwile, aż w końcu nie miała siły by je podnieść. W ostatnim momencie usłyszała skrzypnięcie i wiedziała, że ktoś wszedł. Chciała go zobaczyć, jednak nie była w stanie. Nim zdążyła choćby pomyśleć o wstaniu, zapadła w głęboki sen.

---
   
       Obudził ją przeraźliwy hałas. Ktoś krzyczał i była to więcej niż jedna osoba. Powoli otworzyła oczy, jednocześnie rozglądając się dookoła. Znowu znajdowała się w niezwykle jasnym pomieszczeniu, ale  tym razem znała je doskonale. Skrzydło szpitalne. Czyli jednak żyła. Spojrzała w stronę drzwi i ujrzała stojące w nich trzy postacie. Jedną z nich była pani Pomfrey, która kategorycznie zakazywała wstępu na salę dwóm pozostałym. One również nie były Shiro obce.
 Draco miał potargane włosy i lekko podpuchnięte, jak jej się wydawało, oczy. Musiał być naprawdę zmęczony. Czyżby nie spał, martwiąc się o nią? Byli ze sobą bardzo związani, więc nie wykluczała takiej możliwości. Na jego twarzy malowała się wściekłość. Raz po raz spoglądał w stronę Ślizgonki, a złość jakby w nim wzbierała. Seversu stał z kamienną twarzą i ze spokojem odpowiadał pielęgniarce. Z jego miny nie można było odczytać zbyt wiele. Pozostawała w sumie nie zmieniona, jak zwykle. Jedyne  co przykuło uwagę Ryann to jego oczy, które błyszczały nienaturalnie. Nie umiała stwierdzić czy był to strach, może troska, a może satysfakcja. Były po prostu inne. Nauczyciel również spoglądał co jakiś czas w jej stronę. Przy jednym z takich razów uchwycił jej spojrzenie, a kąciki jego ust uniosły się lekko do góry, praktycznie niezauważalnie, ale na tyle wyraźnie by zarysowały delikatny, a zarazem kpiący uśmiech. W następnej chwili zwrócił się do pani Pomfrey i kiwając głową złapał za ramię Dracona, po czym wbrew woli chłopaka odwrócił się i pociągnął go w głąb korytarza. Ry westchnęła, gdy drzwi Sali zamknęły się za nimi, a pani Pomfrey wróciła do swojego gabinetu, posyłając jej po drodze pocieszający uśmiech.
 Ślizgonka z trudem odwróciła głowę i omal nie krzyknęła z zaskoczenia. Doskonale rozumiała dlaczego Draco tak się denerwował, gdy na nią patrzył.  Na krześle po prawej stronie jej łóżka siedział nie kto inny jak George Weasley. Spał, z głową opartą na ręce, która natomiast spoczywała na materacu. Drugą ręką trzymał na dłoni dziewczyny. Podniósł się, gdy tylko poczuł, że wyciągnęła palce z jego uścisku. Spojrzał na nią z mieszaniną zdziwienia i zakłopotania, po czym przeczesał dłonią włosy. Odwrócił wzrok.
- Cieszę się, że się obudziłaś. – wyszeptał uparcie wpatrując się  w nogę jej łóżka.
- Jak się tu dostałeś? – odpowiedziała również szeptem – Znaczy się, wiem, że wpuściła Cię pani Pomfrey, ale  dlaczego akurat Ciebie?
- Sam nie wiem, byłem kiedy Cię tu przynieśli. Po prostu pozwoliła mi zostać.
 - Przynieśli? – dziewczyna spojrzała mu w oczy zszokowana.
- Tak – odpowiedział znów przeczesując włosy. Tym razem na nią spojrzał – Dumbledore i Snape. Kazałaś mi biec do zamku. Tak zrobiłem. Sprowadziłem ich tam, gdzie ostatnio Cię widziałem. Odszukanie Cię było tylko kwestią czasu. Chociaż tą najważniejszą. – Jego wzrok znów powędrował w bok.
- Rozumiem. Kto wie co tak naprawdę się stało? – spytała z poważnym wyrazem twarzy.
- Poza mną, Dumbledore’m i Snapem? Tylko pani Pomfrey. Musieli jej powiedzieć. Tylko w ten sposób mogła Ci pomóc.
- A Draco? – rzuciła bez zastanowienia.
- Wie to samo co wszyscy inni, czyli, że zostałaś zaatakowana przez dzikie zwierzę i, że wszyscy uczniowie mają kategoryczny zakaz choćby zbliżania się do Zakazanego Lasu – odpowiedział, ale dziewczyna natychmiast dostrzegła napięcie na jego twarzy. Pokiwała delikatnie głową, lecz nie dała za wygraną.
- Co się ze mną działo? W jak bardzo złym byłam stanie?
Chłopak spiął się nagle i zamknął oczy. „Czyżby spodziewał się tego pytania?” przemknęło przez głowę Ślizgonki.
- Weasley? – spytała patrząc mu w twarz – Co się ze mną działo?
Chłopak otworzył oczy i odszukał jej spojrzenie, po czym wziął głęboki oddech.
- Gdybyśmy znaleźli Cię chwilę później, nawet pani Pomfrey nie udałoby się Cię uratować.
Ry spojrzała na sufit i zamknęła oczy. Kilka minut, a nie miałaby czego tu szukać. Mimowolnie odetchnęła. Wiedziała, że powinna Gryfonowi podziękować, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Poczuła, że chłopak znów dotyka jej dłoni i natychmiast zabrała rękę. Jasne, doceniała to, że się martwił, ale niechęć, którą do niego żywiła była zbyt wielka.  Dodatkowo była pewna, że siedział tu i wyłącznie przez wyrzuty sumienia. Nie przeszkadzało jej to, a nawet nie chciała wierzyć, że jest inaczej. Prawda była dla niej jasna. Tylko jedną osobę winiła za to, co wydarzyło sie tamtej nocy. Tylko i wyłącznie jedną. Za to co stało się z jej życiem, za nieuleczalną chorobę, której się nabawiła, za to, że jej życie legło w gruzach mogła winić tylko jedną osobę. I ta osoba właśnie siedziała obok. Oczywiście, gdyby nie poszła do lasu... ale gdyby ten wścibski Gryfiak nie wtykał nosa w nie swoje sprawy i nie polazł za nią, dałaby radę uciec i nie musiałaby ryzykować życiem na ratowanie jego tyłka.
- Przepraszam- usłyszała szept, który wyrwał ją z rozmyśleń. Spojrzała na niego przelotnie i znów wbiła wzrok w sufit. Chłopak siedział z twarzą ukrytą w dłoniach i łokciami na kolanach. Dziewczyna zacisnęła zęby.  – Wiem, że to moja wina ...
- Zamknij się – wycedziła nie pozwalając mu dokończyć.
George westchnął.
- Po prostu mi wybacz.
- Po prostu się zamknij.
- Czy mogę chociaż...
- Nie. Zamknij się i wyjdź stąd.
Przez chwilę siedział i przyglądał się jej myśląc, że żartuję. Jednak napięcie na jej twarzy zdradzało, że jest wściekła. Nie miał wielkiego wyboru. Wstał i ruszył w stronę drzwi, zamykając je za sobą chyba najciszej jak potrafił. Wtedy dopiero Ry otworzyła oczy, które swoją drogę nawet nie wiedziała kiedy zamknęła, i zacisnęła dłonie w pięści. „Idiota” pomyślała. Mógł sobie darować te kazania pokutne. Zwykłe „przepraszam” nie sprawi, że wróci do niej życie sprzed tej felernej nocy. Może była niesprawiedliwa. Może zbyt ostro go oceniała. W  końcu gdyby nie on, już by nie żyła. Jednak w tym momencie przy zdrowych zmysłach utrzymywała ją jedynie wściekłość na chłopaka, który uratował jej życie, a jednocześnie zniszczył je raz na zawsze.

---

    Obudziła się w środku nocy, sama nie wiedząc dlaczego. Była zmęczona, ale przez jakiś czas przewracała się w jedną i drugą stronę, nie mogąc zmrużyć oka. Irytujące uczucie. Gdy w końcu, około godziny trzeciej, zaczęła zasypiać usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciła się w ich stronę i ujrzała postać w czarnej pelerynie, która poruszała się między łóżkami. Bardzo powoli. Szła praktycznie bezszelestnie, jakby płynęła. W końcu zatrzymała się przy dziewczynie i zdjęła kaptur.
- Co pan tu robi? – wyszeptała zszokowana Ślizgonka. Spojrzała w oczy mężczyzny i ujrzała w nich ten sam dziwny błysk co zeszłego popołudnia.
- Wstawaj. Musimy się spieszyć – odpowiedział Severus równie cicho. Było w jego głosie coś, co sprawiło, że Ryann przeszły ciarki.
- Dokąd? – spytała nieufnie, marszcząc brwi. Snape westchnął, podszedł do łóżka i siłą ją z niego wyciągnął. Jedną rękę zacisnął na jej zdrowym ramieniu, a drugą zakrył jej usta. Dziewczyna próbowała się wyrwać, była jednak zbyt zmęczona i obolała by cokolwiek zdziałać. Severus wypchnął ją na korytarz i pociągnął dalej, w stronę Sali Wejściowej. Gdy oddalili się od skrzydła na bezpieczną odległość, zabrał rękę z jej ust i zluźnił uścisk.
- Dokąd mnie prowadzisz? – spytała coraz bardziej spanikowana, gdy schodzili po marmurowych schodach. Nie odpowiedział – Profesorze? – cisza – Profesorze! – znów nic – Snape! – zebrała w sobie wszystkie siły i wyrwała mu się jednocześnie zataczając lekko w tył. W głowie jej się zakołowało, a ramię znów przeszył ból. Mistrz Eliksirów wykorzystał sytuację i zbliżył się na odległość kilkudziesięciu centymetrów.
- Posłuchaj mnie. Szarpanie się z Tobą naprawdę nie sprawia mi przyjemności, więc zrób coś dla mnie. Zamknij się i daj mi wykonywać co do mnie należy, bo w innym wypadku możesz zacząć pisać list pożegnalny. – wycedził znów chwytając ją za ramię.
W chwili, gdy zamierzał ruszyć, z głębi korytarza wyłoniła się czarna postać, a czerwony promień, który wystrzelił z jej różdżki ugodził nauczyciela w pierś. Severus przeleciał przez Salę Wejściową i uderzył w ścianę po drugiej jej stronie, po czym nieprzytomny osunął się  na posadzkę. Nowo przybyły zsunął z głowy kaptur, pod którym Ryann ujrzała złoto-srebrną maskę. Śmierciożerca. Przerażona, próbowała uciec, jednak mężczyzna chwycił ja za ramiona i pociągnął w stronę drzwi wejściowych, a następnie brutalnie wypchnął na błonia.
    Łzy bólu i strachu cisnęły się piętnastolatce do oczu, kiedy pod czujnym okiem sługusa Czarnego Pana przemierzała Zakazany Las. Jej koszula zahaczała o wystające gałęzie, a ostre korzenie boleśnie raniły stopy. Nie odzywała się, bynajmniej nie ze strachu, lecz z obawy, że gdy tylko otworzy usta głos zacznie się jej łamać. Rozglądała się na boki. Doskonale znała tę ścieżkę. Przemierzała ją sama wiele razy. Szła podpierając się o drzewa, między które wpadało coraz więcej księżycowego światła. W końcu wyszła na skraj jasno oświetlonej  polany i poczuła silne pchnięcie. Pod jego wpływem upadła na kolana i syknęła z bólu. Jej szyi dotknęło coś zimnego i ostrego, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Sztylet. Omiotła wzrokiem przestrzeń wokół. Po prawo stał Syriusz, trzymany w żelaznym uścisku przez dwóch Śmierciożerców. Z jego opuchniętej wargi spływała krew, pochylał się do przodu i ciężko oddychał. Widać było, że próbował się uwolnić. Po lewej stronie piętnastolatki stała Lysandra. Zalana łzami kobieta trzymana była przed tylko jedną osobę w masce. Naprzeciwko dziewczyny kuliła się mała czarna postać, drżąc lekko na ciele. W ręku ukrywała coś,  co przypominało zawiniątko wielkości dziecka.
- Ryann Black – rozległ się przypominający syk szept, który wywołał u Ślizgonki napad obrzydzenia. Wbrew temu do jakiego należała domu, ten dźwięk napawał ją niewyobrażalnym strachem. – Córka Regulusa Blacka. Człowieka, który ośmielił się zadrzeć z najpotężniejszym czarnoksiężnikiem wszech czasów. Człowieka, który ośmielił się stawić mi opór. Człowieka, który mnie zdradził. Człowieka, który zginął. A teraz Ty, zginiesz za niego. – z pomiędzy fałd zawiniątka wysunęła się różdżka i wycelowała prosto w piętnastolatkę, która chwilę później krzyknęła z bólu, pod naporem klątwy.
- Zostaw ją! – rozległ się po polanie przepełniony gniewem głos Syriusza.
- Uciszyć go – rozległ się ten sam szept i zielone światło błysnęło w okolicach klatki piersiowej Łapy.
- Nie! – zabrzmiał tym razem głos dziewczyny. Nie mogła, a nawet nie chciała dłużej powstrzymywać łez. Spojrzała na swoją matkę, która ukryła twarz w dłoniach, a jej ciałem wstrząsał szloch. Ryann czuła się po prostu bezsilna. Patrzyła jak martwe ciało Syriusza upada na ziemię jakby w zwolnionym tempie. Świat zaczął się rozmazywać, a serce waliło o wiele za szybko. Zaczęła drżeć na całym ciele. Po raz pierwszy w życiu tak się bała. – Nie – wyszeptała łkając. Zamknęła oczy i zacisnęła pięści. Poczuła jak po jej szyi spływa ciepła krew i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że nie ma siły klęczeć. Jej ciało słabło coraz bardziej.
- W jednym Severus miał rację – usłyszała syk – jesteś naprawdę denerwująca. Avada kedavra!
   Ujrzała zielony promień lecący w jej stronę, a oczy zastygły jej w niemym przerażeniu.

***

    - Nie! – kobieta zerwała się z krzykiem. Natychmiast omiotła wzrokiem jasny pokój i odgarnęła z czoła mokre od potu włosy. Oddychała szybko, a serce waliło jej jak młot. Jasne promienie oświetlały jej bladą twarz, a jednocześnie pozwalały dokładnie przyjrzeć się zawartości pokoju. Ogromne mahoniowe łóżko zajmowało prawie całą jedną ścianę. Naprzeciw niego znajdowała się ogromna szafa i drzwi  do łazienki. Pośrodku pokoju ustawiono mały stolik do kawy i dwa fotele. Po prawej stronie łóżka znajdowały się szklane okna zajmujące całą powierzchnię ściany, natomiast po przeciwnej stronie drzwi z ciemnego drewna wkomponowane w połyskujące srebrem drzewo genealogiczne. Na jednym z foteli siedział mężczyzna. Jego czarne włosy opadały na ramiona, a szare oczy uważnie przyglądały się kobiecie, która zdawała się go w ogóle nie zauważyć.
- Co widziałaś? – odezwał się cicho, jakby ostrzegawczo.
Kobieta wzdrygnęła się słysząc jego głos, a w jej oczach natychmiast stanęły łzy.
- Gdzie jest Arcturus, Syriuszu? – odpowiedziała pytaniem. Usiadła na brzegu łóżka i spuściła nogi na podłogę, jednocześnie chwytając dłońmi brzeg materaca. Łapa podniósł się z fotela i powolnym krokiem ruszył w jej stronę, po czym kucnął tuż przed nią i położył dłonie na jej ramionach.
- Wyszedł z samego rana. Prosił bym miał na Ciebie oko. Co zobaczyłaś, Lysandro? – spytał głosem przepełnionym troską.
Kobieta spojrzała mu w oczy, a z jej własnych potoczyły się łzy.
- On ją zabił, Syriuszu. Zabił moje dziecko.
Mężczyzna nic nie powiedział tylko otarł krople z jej twarzy.
- Byłam w lesie, później w szpitalu. Nie wiem dlaczego. Nie wiem co mi było.  Ktoś przyszedł w nocy, nie pamiętam kto i zabrał mnie stamtąd. Pamiętam las. Jego przeraźliwy szept, a później zielone światło. – mówiła przez łzy.
- Co powiedział? – Łapa nie dawał za wygraną.
- Że Ryann zapłaci za zdradę Regulusa. – kolejna fala uderzyła w kobietę. Ukryła twarz w dłoniach i pozwoliła się objąć. Mężczyzna usiadł koło niej, nadal nie wypuszczając jej z ramion, choć w jego ciele narastał coraz większy gniew. Trwali tak kilka minut, dopóki nie poczuł, że się uspokoiła. Wtedy dopiero delikatnie ją od siebie odsunął i spojrzał w oczy.
- Dopóki żyję, nie pozwolę by coś jej się stało.
Kobieta uśmiechnęła się ledwo zauważalnie.
- A co jeśli mimo wszystko…
- Nie pozwolę na to – powiedział Gryfon i położył dłoń na jej policzku. Ona tylko zamknęła oczy i oparła głowę o jego czoło, po czym zacisnęła palce na jego dłoni.
- Obiecaj – wyszeptała. – Obiecaj, że ją znajdziesz gdziekolwiek by nie była. Obiecaj, że nie pozwolisz by ON ją dopadł.
Nic nie powiedział tylko musnął wargami jej usta. Trwało to zaledwie kilka sekund, po których odsunął się o parę milimetrów.
- Obiecuję.
Wstał z łóżka i zniknął z pokoju z cichym pyknięciem.
   W następnej chwili aportował się na obrzeżach zamku, w którym pewna piętnastoletnie Ślizgonka właśnie dochodziła do siebie.
________________________________________________________
I w końcu się udało. Oddaję w wasze ręce rozdział VIII. Miałam z nim trochę problemów, ale ostatecznie postanowiłam go  zostawić w takiej formię, i myślę, że nie jest najgorsza. Mało w nim dialogów, ale wydaje mi się, że raz kiedyś taka notka jest potrzebna. Taka, że tak to nazwę, bardziej opisowa.
Z góry przepraszam za wszelkie błędy (starałam się je poprawić), ale ciężko jest wyłapać wszystko.Początkowo rozdział miał mieć inny tytuł, lecz w ostatnim w sumie momencie doszłam do wniosku, że tak będzie lepiej. Przepraszam, że tyle musieliście na niego czekać i jednocześnie dziękuję za cierpliwość. Kolejny rozdział pojawi się.... nie wiem kiedy. Zapewne wtedy, kiedy będę miała czas go napisać xD
Dlatego całym sercem proszę - wybaczcie mi moje haniebne zaniedbania i uzbrójcie się w cierpliwość (brzydkie powtórzenie, ale zabrakło mi słowa). Jednego jestem pewna - nieważne ile czasu będę go pisała, rozdział się pojawi i mam nadzieję, że będzie tu wtedy jeszcze ktoś, kto go przeczyta. xD
Na  koniec jeszcze dodam wielką prośbę. Nie linczujcie mnie, odstąpcie od tekstów w stylu "to niemoralne, jak mogłaś to zrobić, zgiń w piekle, nienawidzę Cię, za to co zrobiłaś etc." dotyczących ostatniego fragmentu xD Ja wiem, ja wszystko wiem, ale po prostu nie mogłam, nie potrafiłam się powstrzymać. Musiałam to zrobić i za to bije teraz przed wami czołem. Ten rozdział nie miałby dla mnie takiej wartości jaką ma, gdyby nie ten ostatni fragment. Dlatego błagam... nie linczujcie mnie xD To może niemoralne, złe i w ogóle, ale no.. po prostu musiałam :D
Jeśli chodzi o następny rozdział to mogę jedynie powiedzieć, że będzie w nim sporo Syriusza, parę krzywdzących słów i sporo gadania. Więcej nie powiem bo spojlerować nie chcę.
No, i to by było chyba wszystko co mam do powiedzenia. Jeśli coś mi się przypomni to na pewno to zaktualizuje. ^^
A teraz zapraszam do komentowania i pozdrawiam ciepło
~Ryann Black