Uwaga!

wtorek, 17 września 2013

Rozdział IV - W plątaninie uczuć



 Oto rozdział IV... Jak widać wcześniej, a to z powodu szczególnej okazji.
Dzisiaj urodziny obchodzi Maja i to właśnie jej dedykuję ten rozdział. 
Wszystkiego najlepszego Łosiek, spełnienia marzeń, no i po prostu... Sto lat :***


     Koła pociągu toczyły się rytmicznie po torach. Ryann siedziała w pustym przedziale i tępym wzrokiem wpatrywała się w okno. Wydarzenia ostatnich dni złożyły na niej swoje piętno. Oczy miała lekko podkrążone, włosy, jakby delikatnie zmatowiały, a oczy straciły swój blask. Dlaczego to wszystko tak na nią działało? Na peronie widziała wielu czarodziejów, którzy wyglądali, jakby nic nie wiedzieli albo udawali, że nie wiedzą o zdarzeniu na mistrzostwach. Ona niestety wiedziała, aż za dużo i to bolało ją najbardziej. Była w to zamieszana chociaż wcale się o to nie prosiła. Wszystko działo się w takim tempie, że traciła kontrolę nad własnym życiem. Bezwładnie uciekało jej ono przez palce i z każdą chwilą bezpowrotnie traciła go coraz więcej. Nie umiała się nim w pełni cieszyć, a przecież tak tego chciała. Po policzkach popłynęło jej kilka łez, ale szybko obtarła je rękawem koszuli i podciągnęła kolana obejmując je ramionami. Nie może się rozklejać. Nie tu, nie w pociągu, nie teraz. Kiedy dojedzie do Hogwartu i znajdzie się w bezpiecznym łóżku, w dormitorium, wśród ciszy i ciemności, wtedy będzie się mogła nad sobą rozczulać. Teraz musi być silna i nie może pokazać jak bardzo się boi tego, co się z nią dzieje i co będzie się działo później. Do rzeczywistości przywrócił ją dźwięk pukania, a później rozsuwanych drzwi. Pod pretekstem przeczesania włosów podniosła ręce i otarła pojedyncze łzy z policzków. Estera nie może zobaczyć, że płacze. Jednak to nie była mała.
    Do przedziału wszedł Draco Malfoy z tym swoim ślizgońskim uśmieszkiem przyklejonym do twarzy. Spojrzał na jej bladą twarz i zmarszczył brwi.
- Wszystko w porządku Ry? – spytał kładąc kufer na półce. Nadal ją obserwował.
- Tak, wszystko ok. – skłamała.
Jedyne na co liczyła to to, że on niczego nie zauważy. Myliła się. Chłopak był zbyt dobrym obserwatorem, by dać się tak łatwo zwieść. Jednym ruchem zaciągnął zasłony na drzwiach. Usiadł koło dziewczyny i złapał ją za ręce, jednocześnie patrząc głęboko w oczy. Były naprawdę piękne. Ryann przez chwilę wytrzymała jego spojrzenie, po czym wbiła wzrok w swoje palce, które teraz spoczywały w jego delikatnym uścisku. Oczy znów ją zapiekły. „Uspokój się” pomyślała „ Nie możesz być taka słaba. Nie przy nim. Wystarczająco się już nacierpiał”.  Uparcie przyglądała się swoim dłoniom próbując opanować łzy i modląc się, by nie popłynęły. Nigdy wcześniej jej się to nie przydarzyło. Zawsze była twarda i umiała sobie radzić z większością rzeczy. Nie czuła się tak rozbita i zdołowana jak teraz. Chciała, żeby ślizgon z nią został, wspierał i pocieszał, a jednocześnie miała wielką nadzieję, że chłopak ją puści, odsunie się i pozwoli pogrążyć się we własnych myślach. On jednak się nie poddał i uniósł jej podbródek, jednocześnie zmuszając, by na niego spojrzała.
- Co się dzieję? – spytał szeptem
W jego oczach czaił się smutek. Nie wiedziała co było gorsze, gdy były smutne, czy obojętne. Jedyne czego była pewna to to, że nie ma ochoty z nikim rozmawiać o swoim problemie. Nawet z nim. Przymknęła powieki na kilka sekund i poczuła jak umykają spod nich łzy. „Cholera. Cholera. Cholera” usłyszała w myślach. Odważyła się spojrzeć na chłopaka. Teraz na całej jego twarzy malował się smutek. „ Przestań. Uspokój się do cholery” krzyczał głosik w jej głowie, ale to nic nie dawało. Nagle poczuła dłoń na swoim policzku. Malfoy kciukiem ocierał jej łzy wciąż patrząc w oczy. Cholera! Dlaczego tak bardzo mu się podobały?
- Przepraszam Draco, ale chyba nie chce o tym rozmawiać – wyszeptała.
Chłopak nic nie powiedział. Zamiast tego kiwnął delikatnie głową, dając znak, że rozumie i nie będzie naciskał. Ryann uśmiechnęła się do niego blado. Miała ochotę  odwrócić wzrok, spojrzeć za okno, na strugi deszczu i przetaczający się w oddali krajobraz, jednak coś ją powstrzymywało.  Miała wrażenie, że powietrze w przedziale stało się gęstsze, a jej płuca nie funkcjonowały poprawnie. Serce gwałtownie przyspieszyło, a z oczu przestały płynąc łzy. Nigdy wcześniej nie doświadczyła takiego uczucia, ale było ono na swój sposób przyjemne. Zimna ręka Dracona nienaturalnie grzała jej skórę, a jego oczy zaczęły dziwnie błyszczeć. Ciszę, która zapadła, raz po raz przerywał grzmot pioruna gdzieś w oddali. Ślizgon przesunął opuszkami palców po jej policzku i delikatnie uniósł podbródek do góry. Teraz ich twarze znajdowały się dokładnie naprzeciw siebie. Ry miała wrażenie, że z każdą sekundą są coraz bliżej i choć wiedziała, że to nie powinno się dziać, nie zrobiła nic by powstrzymać chłopaka. Potrzebowała jego bliskości. Była pewna, że on o tym wie. Gdy dzieliły ich centymetry, złapała wolną ręką za jego koszulę i przyciągnęła delikatnie. Ich czoła się zetknęły, a jedyne co słyszeli to własne, przyspieszone oddechy. Draco zawahał się na chwilę i zamknął oczy. To nie mogło się dziać.
     Następne wydarzenia całkowicie zepsuły nastrój panujący między dwójką ślizgonów. W jednej chwili usłyszeli głośny śmiech na korytarzu i odskoczyli od siebie jak poparzeni. Ryann puściła koszulę Dracona, a on zabrała rękę z jej twarzy i odsunął się na bezpieczną odległość. Do przedziału wpadła czwórka roześmianych czarodziejów. Niska blondynka rzuciła się na Ryann bez uprzedzenia.
- Ry! Jak ja się za Tobą stęskniłam – krzyknęła mocno przytulając przyjaciółkę.
- He... hej Maya - wydusiła niebieskooka. Dziewczyna  ściskała ją z taką siłą, że ledwo mogła oddychać.
- Ej uspokój sie mała. Daj jej odetchnąć - odezwał sie wysoki brunet i odciągnął dziewczynę od Ryann.
- Powiedziałam żebyś przestał nazywać mnie małą, idioto! – krzyknęła wyrywając się chłopakowi i uderzając go w ramię, na co ten posłał jej przymilny uśmiech.
- Jak się masz Shiro. Dawno się nie widzieliśmy – zwrócił się do piętnastolatki.
Ta  w odpowiedzi skinęła mu głową.
- Charlotte, tak dawno się nie widziałyśmy – powiedziała i wstała, by przywitać się z dziewczyną, która przyszła razem z Mają.
- Bardzo. Cieszę się, że znów się spotykamy – powiedziała szczupła dziewczyna stojąca koło drzwi.  Zaraz obok stał czarnowłosy chłopak  i uśmiechał się przyjaźnie.
- Ciebie też miło widzieć Theo –przywitała się  Ry puszczając przyjaciółkę.
Chłopak skinął jej na przywitanie, po czym zajął wolne miejsce obok Dracona, który wpatrywał się we wszystkich ze śmiechem. W całym tym  rozgardiaszu, jak gdyby nigdy nic, zmienił miejsce tak, że teraz siedział przy oknie naprzeciw Ryann.
- Smoku! – rozległ się krzyk i coś dużego upadło na Malfoya.
- Diable! Cześć, ale zejdź już ze mnie Blaise – wychrypiał próbując zepchnąć z siebie bruneta.
- Oj, sorry stary – odpowiedział Zabini i usiadł koło Ryann.
Teraz na środku stały Charlotte i Maja. Obie spojrzały po sobie, a później na siedzenia. W pewnym momencie Theo złapał Char za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę, sprawiając, że ta wylądowała na nim. Wszyscy zaśmiali się cicho, a zdezorientowana dziewczyna usiadła chłopakowi na kolanach i oparła głowę o jego ramię. Zrezygnowana Maja rozsiadła się koło Blaisea i obrzuciła go buntowniczym spojrzeniem. Chłopak uśmiechnął się pod nosem i objął ją ramieniem.
    Gdy emocje opadły Ryann podciągnęła kolana do góry i rozejrzała się po wszystkich. Żadne z nich nie zmieniło się przez te dwa miesiące. Theodor Nott, przybrany brat Mai, piętnastoletni ślizgon, jak zawsze powalająco przystojny. Wysoki szatyn o ciemnym spojrzeniu i dość specyficznej fryzurze. Na jego kolanach Charlotte  Le Freight. Krukonka, pół willa o bladej cerze i głębokich,  niebieskich  oczach. Jej twarz okalała aureola brązowych włosów. Była wysoka, szczupła  i naprawdę ładna. Po przeciwnej stronie siedziała Maya Signer. Niska blondynka z Domu Węża o niezidentyfikowanym kolorze oczu. Uroku dodawały jej loczki, które kłębiły się na całej głowie. Tuż obok siedział Blaise Zabini. Dobrze zbudowany, blady brunet o niebieskich oczach. Jeden z trójki ślizgońskich bogów, do której zaliczali się również Draco i Nott.  Dość zabawnie wyglądał w zestawieniu z tą  małą blondyneczką, która siedziała u jego boku, ale najważniejsze, że ją kochał. Ry nie potrafiła sobie wyobrazić, co by bez nich zrobiła. Byli jej najlepszymi przyjaciółmi, chociaż nie wszyscy byli z tego samego domu, i naprawdę jej na nich zależało.
    Zapadła głucha cisza, a spojrzenie czarnowłosej skierowało się na Dracona. Zlustrowała go całego i na dłuższą chwilę zatrzymała się na jego twarzy. Usta i oczy. Te dwie rzeczy najbardziej przyciągały jej uwagę. Nie potrafiła zrozumieć, co ma takiego w sobie, że ona nie może oderwać od niego wzroku. Cholera! Przecież on jest tylko jej kuzynem. Nikim więcej. Zawsze ją wspiera i nigdy na nic nie naciska. On wie, że gdy będzie chciała, powie mu o wszystkim. Rozumie ją, jak nikt inny i zawsze może na niego liczyć. Nagle chłopak zauważył, że Ry mu się przygląda i posłał jej blady, ledwo zauważalny uśmiech. Zdezorientowana zarumieniła się lekko i odwróciła głowę w stronę okna. Nie chciała oglądać smutku w jego oczach. Wiedziała, że tak jak ona sama, on też przeżywa sytuację sprzed paru chwil. Sytuację, do której ona dopuściła, chociaż wcale nie powinna. Zawsze podchodziła do wszystkiego z dystansem i znała odpowiednie granice, na których stawiała mury nie do przebicia. Jednym z takich był związek i dawanie nadziei na coś, co nigdy nie mogło się stać. Wiedziała, że Draco zna jej uczucia i poglądy, ale pomimo to, nie mogła sobie wybaczyć, że w tamtej chwili jeden z jej najsolidniejszych murów po prostu upadł.
- Jak Ci minęły wakacje Smoku? Ile panienek wyrwałeś, bo u mnie to szkoda liczyć – przerwał ciszę Blaise i natychmiast zarobił od Mai mordercze spojrzenie.
- Jesteś idiotą, Zabini – burknęła blondynka i odwróciła się do niego plecami.
- Ej, mała, nie obrażaj się – rzekł brunet przepraszającym tonem, po czym uświadomił sobie swój błąd. Ledwo zdążył uchylić się przed ciosem w twarz, a następny trafił go w brzuch. Chłopak zgiął się w pół, a jego twarz wykrzywił ból. W przedziale rozległ się śmiech.
- Dosyć tego kretynie – zabrzmiał oburzony głos Mai, która w następnej chwili wyszła na korytarz. Blaise natychmiast zerwał się z miejsca i pobiegł za nią.
- Oj biedny chłopak – odezwała się Char opierając się wygodniej o Notta.
- Blaise nie jest taki słaby, Choco – sprostował Malfoy, a Theo pokiwał głową.
- Zobaczycie. Za chwilę wrócą tu razem cali w skowronkach.
- Chyba nie znacie Mai, chłopaki – zaprotestowała brązowowłosa – Dobrze będzie, jeśli ona w ogóle pozwoli mu tutaj wrócić.
Ryann uśmiechnęła się pod nosem.
- Cała Maya – dodała.
- Racja. Dobrze, że Ty nie masz takich humorów – zwrócił się Theo do swojej dziewczyny.
- Chcesz mi powiedzieć, że gdybym się na Ciebie zezłościła to nie próbowałbyś mnie przepraszać? – odpowiedziała krukonka.
Draco ze śmiechem na ustach przyglądał się tej wymianie zdań.
- Nie o to mi chodziło. Z resztą nie masz powodu.
- Wiesz, wszystko jest możliwe – uniosła brwi dziewczyna, na co chłopak tylko się zaśmiał. Przyłożył jej dłoń do swoich warg, by po chwili odszukać jej usta i złożyć na nich delikatny pocałunek. Ryann poczuła jak coś ściska ją w środku i odruchowo spojrzała na Dracona. Ku  jej zaskoczeniu on również na nią patrzył. Poderwała się z miejsca. Nie mogła znieść widoku tych smutnych, a zarazem obojętnych oczu. Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni.
- Niedługo dojedziemy. Idę poszukać siostry.
- Pójdę z Tobą – Draco już się podnosił.
- Nie. Idę sama. – odpowiedziała lodowatym tonem, po czym wyszła z przedziału trzaskając drzwiami.


 ---

   
     Znalezienie Estery nie było dla niej szczególnym wyzwaniem. Mała stała na środku wagonu, otoczona grupą koleżanek. Ry uśmiechnęła się pod nosem. „ Ona zawsze zjednywała sobie ludzi” pomyślała i podeszła bliżej. Gdy tylko została zauważona koleżanki przestały mieć znaczenie. Esti pożegnała się z nimi i podążyła za siostrą.
    Gdy piętnastolatka wyszła z przedziału, na dworze było już dość ciemno. Teraz włóczyła się bez sensu po wagonach. Wiedziała, że kiedyś będzie musiała wrócić do przyjaciół, ale nie miała na to najmniejszej ochoty. Szła unosząc dumnie głowę i z pogardą patrzyła na Lwiątka, które z przerażenie ustępowały jej z drogi. Kochała to uczucie wyższości, zwłaszcza wobec Gryfonów. Dzięki temu nikt nie znal jej prawdziwych uczuć, co w tym momencie, było bardzo na rękę. Nie chciała, by ktokolwiek zobaczył strach w jej oczach i lęk przed tym, co sie z nią dzieje. Bała sie uczuć, które  nią targały. Przez cale życie była zimną arystokratka, która nie wiedziała, co to strach. Teraz czuła wręcz przerażenie. Nie umiała pohamować łez bezsilności, które coraz częściej cisnęły jej sie do oczu. Cały czas zastanawiała się, dlaczego akurat ona musi mieć związek z tym wszystkim, co działo sie dookoła. Dlaczego nie mogła mieć normalnego życia, bez przeszkód i problemów? Czy nie może jak inne arystokratki łazić po sklepach i podejmować decyzji wagi koloru sukienki na wieczór? Nie, ona oczywiście musi decydować o życiu lub śmierci. „Cudownie” usłyszała w głowie „Dziś na kolacje wybieramy sie do lokalu: Zginiesz marnie”. Była świadoma tego, że zaczyna dramatyzować, ale nie potrafiła nic poradzić na to, co czuła. Potrząsnęła lekko głową próbując pozbyć sie tych myśli i skierować je na inny tor, lecz szybko tego pożałowała. Przed oczami ujrzała smutne, a zarazem obojętne, szare tęczówki. Ta wizja bolała jeszcze bardziej. Myśl o tym, że zraniła człowieka, na którym tak bardzo jej zależało kłuła jak najostrzejszy nóż. Wiedziała, że nie będzie potrafiła z nim dzisiaj rozmawiać. Atmosfera była zbyt napięta i nie miała pojęcia, jak długo taka zostanie. Jedyne czego pragnęła to czas, by na nowo móc ustawić mur i nie dopuścić do jego ponownego upadku. Spojrzała na swoje palce i westchnęła. Wciąż czuła na nich uścisk zimnej dłoni Dracona. Serce znowu ją zakłuło, a w gardle poczuła ścisk. Oczy znowu zaczęły ją piec, ale zwinęła dłonie w pięści i zacisnęła zęby. Nie pozwoliła, by łzy popłynęły. Nie tu, nie teraz. Wkrótce będzie w Hogwarcie, w dormitorium, gdzie będzie mogła się nad sobą użalać. Zatrzymała się i odwróciła w stronę okna, spoglądając w ciemność. Przywołała w myślach obraz pięknych, brązowych oczu i uśmiech zagościł na jej twarzy. Teraz to one były głównym powodem jej radości. Błysk, który ujrzała po mistrzostwach powracał we wszystkich snach. Co noc szukała tego spojrzenia w nadziei, że ujrzy je między gałęziami drzew, wśród polnej trawy, kwiatów na łące lub nieprzeniknionej ciemności. Nigdy się nie zawiodła. Zawsze budziła się z uśmiechem na ustach, szczęśliwa, że może oglądać te czekoladowe oczy. Tak wiele emocji nosiła w sobie. Strach o przyszłość, przerażenie o teraźniejszość. Lęk przed rozmową z Draconem, a jednocześnie wielkie szczęście.
    Wytężyła wzrok i zaczęła przyglądać się górą za oknem, gdy nagle w całym wagonie zaczęła rozchodzić się dziwna, ciemna mgła. Ryann skrzywiła się, gdy ta ją dopadła i uchyliła szerzej okno. „Cholerni  Weasleye. To na pewno ich sprawka” pomyślała i zasłoniła usta. Machała ręką, by zobaczyć, jak kilka sekund później czarna chmura zaczęła opadać. Dziewczyna poczuła jak coś koło niej przebiega. Ledwo udało jej sie utrzymać na nogach, gdy drugi przedmiot uderzył ja w bok, w wyniku czego upadła na wyciągniętą rękę. Ból przeszył jej ramię. Skrzywiła sie i szybko odwróciła głowę. Jakiś kretyn z czerwono - złotym szalikiem na szyi właśnie znikał w kolejnym wagonie. "Zabije tych popapranych Gryfiaków" pomyślała i z bólem podniosła sie z ziemi.
     Idąc do przedziału rozmasowywała bolący nadgarstek. Choć pulsował niemiłosiernie, wiedziała, że nie jest złamany. Miała w tym juz pewną wprawę i zdawała sobie sprawę, na co zwracać uwagę w takich sytuacjach. Po pierwsze, miejsce, w którym odczuwała ból nie było spuchnięte. Po drugie, mogła swobodnie ruszać ręką, a cierpienie nie narastało. Po trzecie, z reki nie wystawała żadna kość. Po szybkiej ocenie swojego stanu zauważyła, że jest na miejscu. Notta i Choco już nie było, a Draco siedział odwrócony twarzą do okna. Miał na sobie szkolna szatę. Ry przystanęła na moment, wzięła parę głębokich oddechów i przekroczyła próg.
- Długo Cię nie było – usłyszała zimny glos i spojrzała w jego stronę. Miał na sobie tę maskę obojętności, którą nosił przez poprzednie trzy lata. Nie patrzył na nią, ale nie została mu dłużna. Odwróciła głowę i zajęła sie wyciąganiem szaty z kufra.
-  Nie muszę Ci sie ze wszystkiego tłumaczyć, panie Malfoy - odpowiedziała tak samo szorstkim tonem. Wiedziała, że zaczął ją obserwować. Z twarzą wykrzywioną bólem, wspięła sie na palce i wyciągnęła ręce w stronę kufra. Po kilku minutach walki za zamkiem postanowiła po prostu ustać na kanapie. Jednak, gdy zrobiła krok w tył napotkała przeszkodę. Stanęła twarzą w twarz z chłopakiem i jego szarymi tęczówkami.
- Pomogę Ci. – usłyszała. Choć szeptał jego ton nadal był obojętny.
- Nie potrzebuję Twojej pomocy – powiedziała i odwróciła się od niego, wyciągając ręce w stronę bagażu.
Ślizgon złapał ją za nadgarstek i odwrócił twarzą do siebie.
- Nalegam. – wypowiedział, znów patrząc jej w oczy. Nie potrafiła wyczytać nic z jego spojrzenia.
„ Nie tym razem” pomyślała i zrobiła krok w tył. Draco zrozumiał swój błąd i puścił jej rękę. Ry przygryzła wargę czując ból promieniujący do ramienia. Chłopak to zauważył.
- Wszystko ok.? – spytał bez cienia jakichkolwiek emocji.
- Tak, jest w porządku – odpowiedziała, a widząc, że chce coś powiedzieć dodała –Ściągniesz ten kufer czy nie?
Młody Malfoy bez słowa zdjął bagaż z półki i położył go na siedzeniu. W następnej chwili Ry wyjęła z niego szatę i znowu wylądował na swoim miejscu.
- Ryann.. – zaczął chłopak stając za nią i kładąc jej dłonie na ramiona.
- Muszę się przebrać. Wyjdź – przerwała mu dziewczyna.
- Musimy porozmawiać – złapał ją za ramię i odwrócił w swoją stronę. Spiorunowała go wzrokiem, ale to nic nie dało. Nie potrafiła stwierdzić, w którym momencie atmosfera między nimi zrobiła się taka napięta.
- Dobrze, więc znajdę sobie jakiś pusty przedział. – powiedziała wciąż patrząc mu w oczy. Mogli mierzyć się tak całą wieczność, ale dziewczyna wyrwała rękę i otworzyła drzwi. Chłopak nie dał za wygraną i zamknął je jednym szarpnięciem. Zbliżył się do ślizgonki,  ale ta od razu go odepchnęła i znowu otworzyła przedział. Draco złapał ją za rękę, gdy stawiała krok.
- Zostań. Ja pójdę – powiedział i wyminąwszy ją, wyszedł na korytarz.
Ryann przez chwilę patrzyła za nim, po czym zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. Zapowiadał się naprawdę ciężki wieczór.



***


    Biegł najszybciej jak potrafił.  W parę sekund minął pół pociągu próbując złapać gówniarza, który ukradła mu prototyp najnowszego wynalazku Weasleyów. „Cholerni Ślizgoni. Nogi mu powyrywam” wrzasnął w myślach i przyspieszył. Może nie byłby tak zdenerwowany, gdyby chodziło o coś innego, ale Peruwiański Proszek Natychmiastowej ciemności był nowym odkryciem, które jeden z bliźniaków dał mu na przechowanie. Ten drugoklasista nawet nie wiedział w co się pakuje. Zwinął pierwszą rzecz, która wpadła mu w ręce, nie zdając sobie sprawy jak bardzo może być niebezpieczna. Szczerze mówiąc sam bał się jej dotykać. Nie wiedział co z nią nie tak, ale nie chciał wylądować u Św. Munga. Właśnie dlatego leciał przez cały pociąg próbując złapać tą kanalię. Nie bał się o jego życie. Jeśli coś się stanie, to niech zdycha, ale w tym pociągu byli Gryfoni, ludzie, którzy są jego przyjaciółmi i nie chciał ryzykować.
     Wbiegał właśnie do kolejnego wagonu, gdy zauważył, że otacza go coraz gęstsza, czarna mgła.  „Cholera!” pomyślał i rzucił się do przodu. Nagle poczuł, że w coś uderza, jednak nie miał czasu się zatrzymywać. Rzucił tylko krótkie spojrzenie w tył. Jedyne co zobaczył nim skręcił to długie, czarne włosy. Po chwili zniknęły mu z pola widzenia.
    Ślizgona znalazł w następnym wagonie. Dzieciak opierał się o ścianę i trzymał za prawy nadgarstek. Całą twarz miał zalaną łzami, które skapywały na czerwoną, drżącą i spuchniętą rękę. „Tak jak myślałem. To świństwo go poparzyło.” Podszedł do chłopaka i kucnął koło niego.
- Mówiłem żebyś trzymał łapy przy sobie. – warknął i złapał go za rękaw. – Idziemy.
- Co? Dokąd? – przeraził się ślizgon. 
- Ktoś musi to obejrzeć, matole – wywrócił oczami i podniósł się z ziemi – A, zapomniałbym – dodał i wyciągnął rękę. Dzieciak posłusznie oddał mu woreczek.  Gryfon zajrzał do środka. Brakowało jednego kamyka. Wrzucił saszetkę do kieszeni szaty. Złapał młodego za rękaw i pociągnął w stronę pierwszych wagonów. Nie interesowało go, że to ślizgon. W końcu miał tylko dwanaście lat, a na dodatek ryczał jak niemowlak. Westchnął i spojrzał w okno. Zapowiadał się naprawdę ciężki wieczór.
___________________________________________________________
Rozdział średniej długości, a to dlatego że został podzielony i rozbity na dwa (nad drugim pracuję) z tego względu, że byłby po prostu za długi ^^. Przyznam szczerze, że jest to jeden z moich dwóch ulubionych rozdziałów jak do tej pory. Nie mówię tu o ortografii, stylu itd, ale o samej akcji. Mam nadzieję, że Wam również się spodobał. Dziękuję wszystkim, którzy mnie czytają, a jeszcze bardziej tym, którzy komentują. Naprawdę, dajecie mi poczucie, że jednak tworzę coś, chociaż odrobinkę, dobrego. :*
Chciałabym również podziękować moim kochanym: Majek i Choco, bez których pomocy i charakterów, nie powstały by postacie. <3
Pozdrawiam i do następnego rozdziału.
~Ryann Black

niedziela, 8 września 2013

Rozdział III - Szczęście w nieszczęściu



 Natchnieniem do tego rozdziału, a zwłaszcza jego środkowej części było:



Następnego dnia, w domu Blacków panowało zamieszanie. Każdy gdzieś biegał, przechodził i krzyczał. Jedyną osobą, która w całym tym rozgardiaszu potrafiła znaleźć sobie sensowne zajęcie był Syriusz, który od rana zachwycał się szklaneczką Ognistej Whisky, z kanapy przyglądając się wyczynom rodziny. Dopiero, gdy na dworze zaczynało świtać, a wszyscy byli najedzeni, ubrani i spakowani, dopił ostatnie krople trunku, po czym wyszedł na taras. Reszta podążyła za nim.
- Arcturusie, potrzebny nam świstoklik, a ja muszę się… przyszykować – powiedział i postawiwszy pustą szklankę na ziemi, odszedł na bok. W tym czasie Yaxley uporał się z przedmiotem i już w kilka minut cała rodzina znalazła się na wzgórzu niedaleko stadionu. Wszyscy razem, choć niektórzy może mnie zadowoleni niż inni, ruszyli w jego stronę, mijając rzędy namiotów, ustawionych przez setki innych czarodziejów. Ojciec, matka, dwie córki i pies ruszyli na wyznaczone im miejsce,  zupełnie nieświadomi, że tej nocy nie zapomną na bardzo długo.
    Wieczorem, gdy namiot był rozstawiony, a całe jego wyposażenie stało gdzie powinno, cała piątka ruszyła na wielki mecz quiditcha. Do sektora dotarli bez problemu. Jedyne co można by uznać za komplikację, to dość nieprzyjazne spojrzenie, jakim czarodziej sprawdzający bilety obdarzył Syriusza. Wystarczył jednak błysk białych kłów, by ów mężczyzna zachował swoją opinię,  na temat wprowadzania psów na stadion, dla siebie.
    Loża, w której zarezerwowane były miejsca wyglądała iście królewsko. Purpurowe, obijane aksamitem krzesła ustawione były tak, by z każdego miejsca, stadion był tak samo dobrze widoczny, a odgradzające  barierki pokryte były szczerym złotem. Co jakiś czas zaglądał ubrany w elegancki smoking kamerdyner z pytaniem, czy trzeba podać coś do picia. Prócz przebywających tu Blacków, oraz samego Ministra Magii, Ryann zauważyła w loży również Malfoyów oraz parę innych arystokratycznych rodzin, których nigdy wcześniej nie widziała.
„ Czarnomagiczna śmietanka” pomyślała i podeszła do złoconej barierki. Stadion do quiditcha był wielki zarówno na długość jak i wysokość. Oprócz loży honorowej, wypełniały go tysiące plastikowych, składanych krzeseł w czterech kolorach – czerwonym, zielonym, żółtym i niebieskim. Ryann pospiesznie rozejrzała się po widowni, a nie dostrzegając nikogo znajomego usiadła na wyznaczonym  miejscu i posłała, siedzącemu koło niej, Draconowi przyjazny uśmiech. Teraz pozostało tylko rozkoszować się meczem.


---


    Zielone fajerwerki rozświetliły niebo. Po chwili w ich ślady poszły również czerwone, wirując kaskadą wśród gwiazd. Każda z nich miała w sobie tą sama energie, a jednak wszystkie były różne. Ryann siedziała na starym pniu przy ognisku i przyglądała sie jakiemuś młodemu czarodziejowi obok. Zachowywał sie wręcz komicznie, co bardzo rozbawiło dziewczynę. Po ostatnich wydarzeniach śmiech był jej potrzebny. Po chwili odwróciła wzrok i zaczęła spoglądać na wesołe iskierki skaczące w ognisku. Wydawały sie być takie przytulne, jakby to, że płoną na otwartej przestrzeni nie miało najmniejszego znaczenia. Skakały po rozgrzanych polanach i lizały ich brzegi, w obawie, by nie spaść na zdradziecki piach, który ugasiłby ich żar. Tak bardzo przywodziły na myśl gorący ogień w  pokoju wspólnym ślizgonów. Brakowało jedynie zielonkawej poświaty jeziora, złośliwych docinków znajomych i szklaneczki Ognistej Whisky. Tak bardzo brakowało jej Hogwartu, wszystkich tych małolatów, którzy uciekali, gdy tylko widzieli, że idzie ze znajomymi korytarzem. Tej Wielkiej Sali zawsze po brzegi wypełnionej uczniami, choć może to tylko tęsknota za pełnymi od jedzenia stołami. Tęskniła za wszystkimi ślizgonami, z którymi siadała przy kominku wieczorami i rozmawiała o wszystkim i o niczym. Brakowało jej tego normalnego, bezpiecznego życia, bez śmierciożerców na karku, problemów i rozterek. Mówiąc wprost, brakowało jej magicznego świata i wszystkiego co się z nim w normalny sposób wiązało. Nagle na nieba zajaśniała seria zielonych i czerwonych wzorów przywracając Ryann trzeźwe myślenie. Przyglądała się temu przedstawieniu z niemym zachwytem w oczach, gdy nagle jej wzrok przyciągnęło coś na wzgórzu z prawej strony. Ktoś się po nim wspinał. Dziewczyna zapewne nie zwróciłaby na to uwagi, gdyby nie błysk platynowych włosów nieznajomego. Nie odrywając od niego wzroku, podniosła się z miejsca i ruszyła w jego stronę.
- A gdzie masz swoją panienkę, łajdaku? – zagadnęła podchodząc do siedzącego na trawie chłopaka i siadając obok. Nie usłyszała jednak odpowiedzi. W zamian za to towarzysz obdarzył ją jedynie delikatnym uśmiechem, który zniknął tak szybko jak się pojawił.
- Draco Malfoy bez obstawy? – kontynuowała niebieskooka – To dość dziwne, nie sądzisz?
Znów uśmiech. Dziewczyna zauważyła, że krył się w nim jakiś smutek, nieudolnie chowany za maską obojętności. Rozłożyła się wygodniej na trawie i wbiła wzrok w ślizgona. Ten wytrzymał chwilę jej spojrzenie, po czym odwrócił głowę.
- Co mam Ci powiedzieć? – spytał z lekkim westchnieniem i znów wbił wzrok w swoje palce.
- Najlepiej prawdę Draco. Co się stało? – cisza – Chodzi o Twojego ojca?
- Nie – odpowiedział krótko.
- Jesteś pewny? Przecież ostatni…
- Powiedziałem, że nie – chłopak odwrócił się w  stronę Ryann i podniósł głos, jednak w jego oczach nadal czaił się smutek.
- Jak chcesz… - odpowiedziała dziewczyna i podniosła się z ziemi otrzepując ubranie. Gdy postawiła krok w stroną namiotów poczuła, że ktoś łapie ją za rękę. Uśmiechnęła się pod nosem. Zawsze działało. Ten nadęty arystokrata mógł zgrywać twardziela przy swoich znajomych, ale gdy przychodziło co do czego, nigdy nie odmawiał wsparcia z jej strony. Tym razem było tak samo.          
- Poczekaj – usłyszała szept. Posłusznie wróciła na swoje miejsce i zaczęła przyglądać się niebu, na które wypływały coraz to nowsze fajerwerki. Czekała. Po chwili Draco wciągnął głęboko powietrze i zaczął mówić.
- Boję się Ry. Boję się tego co może wkrótce nastąpić. Słyszałem jak ojciec rozmawiał z matką. Mówił, że ON niedługo przybędzie, że Mroczny Znak jest coraz wyraźniejszy, a to może oznaczać tylko jedno. JEGO moc rośnie. Ten Którego Imienia Nie Wolno wymawiać powróci, a wtedy nic nie będzie takie samo. Od zawsze chciałem być śmierciożercą, tak jak ojciec. Być kimś, służyć najpotężniejszemu czarodziejowi, tępić szlamy i zdrajców krwi. Jak bydlęta na rzeź. Pragnąłem tego, ale odkąd usłyszałem tą rozmowę, wszystko się zmieniło. Matka mówiła mi kiedyś jakich rzeczy dokonał Czarny Pan. Byłem nim zachwycony. Ale ostatnimi czasy… – przerwał by zaczerpnąć powietrza i znów zaczął przyglądać się swoim palcom. Jego powieki były przymknięte.
Ryann patrzyła na niego bez słowa. Wiedziała, że walczy z samym sobą. Ona też to przechodziła. Miała wątpliwości co się z nią stanie, gdy Czarny Pan powróci. Jak się zachowa w stosunku do niej? Kiedyś odpowiedź byłaby dla niej prosta. Będzie mu służyła, ale teraz nie wiedziała co robić. I choć sama nie potrafiła sobie z tym poradzić to zawsze miała kogoś kto jej pomógł. Jej spojrzenie padło na wielkiego, czarnego psa, skaczącego radośnie wokół ogniska. „ Syriusz” pomyślała. Odkąd go poznała, wiedziała, że może mu ufać. Był dla niej ostoją. Ręką ratującą tonącego. Zawsze wyciągał ją z kłopotów i rozwiewał wątpliwości. Ostatnimi czasy coraz bardziej go potrzebowała. Nie wyobrażała sobie życia bez niego. Gdyby nie on dawno by się załamała. Teraz ona musiała być takim Syriuszem, dla swojego kuzyna. Jednak nim znów odwróciła wzrok na Dracona, zauważyła, że Łapa co jakiś czas spogląda w jej stronę. Tak było i tym razem. Ledwo zauważalnie uniosła dłoń i delikatnie pomachała w jego stronę, dając znak, że wszystko jest w porządku. Pies kilkakrotnie machnął łbem, po czym chwycił zębami za rękaw ziewającej Estery i prawie siłą wciągnął ją do namiotu. Było bardzo późno, a mała ledwo stała na nogach. Gdy zniknęli za kotarą Ry znowu spojrzała na szarookiego. Poczuł na sobie jej wzrok, więc podniósł głowę i kontynuował.
- Nie chcę tego Ryann. Nie chcę mu służyć. Nie po tym, co powiedziała matka. „On wykorzysta naszego syna do swoich niecnych celów. Jak myślisz, ilu będzie mu kazał zabić nim w końcu da spokój, Lucjuszu?”. Nie ruszyło by mnie to gdyby nie ton jakim to wypowiedziała. Była przerażona. Oczy miała pełne łez. I wtedy ojciec to powiedział. Podszedł do niej i objął ją, ale jego spojrzenie ani ton nie były czułe. Ostre, obojętne, jakby skute lodem, a przecież mówił o mnie, o swoim synu. Powiedział: Nie będzie miał wyboru. Albo Draco, albo Czarny Pan. Jeśli nie wypełni tego co być może zostanie mu powierzone, nie tylko nasz syn zginie. – znowu przerwał.
- Ja, nie wiem co mam Ci powiedzieć – wydusiła oniemiała Ryann. Nie spodziewała się, że można być tak oschłym w sprawie własnego dziecka. Z każdą sekundą coraz bardziej nienawidziła Lucjusza Malfoya. – Wiem jednak jak się czujesz.
- Jeśli ON po mnie przyjdzie, stanę u jego boku. Nie zaryzykuję życia. I nie mówię tu o swoim nędznym żywocie. Mówię o matce, ciotce… - zawahał się, po czym patrząc dziewczynie w oczy, dodał – Tobie.
- Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. – uśmiechnęła się piętnastolatka. Chciała szybko skończyć ten temat. Draco potrzebował pomocy, ale ona wiedziała, że nie będzie w stanie mu jej dać.
- Pamiętam – odwzajemnił uśmiech chłopak – A Ty nie zapomnij o jednym.
- Słucham? – posłała mu pytające spojrzenie i objęła się ramionami. Noc była wyjątkowo chłodna, a ona nie pomyślała o żadnym swetrze. Chłopak to zauważył i natychmiast podniósł się z ziemi ściągając marynarkę. Zarzucił ją dziewczynie na ramiona, po czym usiadł na swoje miejsce.
- Zmarzniesz – powiedziała patrząc na jego cienką, białą koszulę.
- Dam radę – uśmiechną się. W jego oczach nie było już smutku. Teraz były po prostu obojętne. Nienawidziła tego.
- O czym mam pamiętać Draco? – spytała, odwracając wzrok.
- O tym, że gdy do mnie przyszłaś, siedziałem z piękną brunetką na kolanach, a następnie rozmawialiśmy o rodzajach mocnych trunków. – powiedział i posłał jej jeden ze swoich firmowych uśmiechów.
- Jasne, jasne. Czego się nie robi dla swojego młodszego kuzynka – powiedziała, przewracając oczami i rozczochrała mu włosy. W następnej chwili obydwoje wybuchneli śmiechem.
 
---


    Nie wiedziała jak długo siedzieli na wzgórzu śmiejąc się i rozmawiając o niczym. Zauważyła jedynie snop pomarańczowego światła i uśmiech zszedł jej z twarzy. Oboje poderwali się na równe nogi. Krzyki i piski dochodziły do nich ze wszystkich stron. Ucichły wesołe śmiechy, muzyka, zniknęły tańce i kolorowe fajerwerki. Teraz przed oczami mieli jedynie pole z namiotami, między którymi, jak mrówki uciekali ludzie. Ogień trawił wszystko na swojej drodze. Ryann spojrzała na Dracona, a w jego oczach ujrzała odbicie swojej twarzy. Wyglądała na przerażoną i tak też się czuła. Puściła się biegiem, stromym zboczem, nie oglądając się za siebie. Do namiotu dotarła w kilka minut. Zdezorientowana Estera stała przecierając dłonią oczy. Syriusz jeżył sierść i szczerzył kły. Rodzice stali z boku wykonując dziwne, nie określone ruchy.
- Ryann – krzyknęła matka, na co dziewczyna odwróciła się w jej stronę – Zaopiekujesz się siostrą – Piętnastolatka posłusznie skinęła głową i podeszła do małej. – Syriusz – zakomenderowała kobieta – świstoklik  - rzuciła, po czym złapała męża za rękę i ruszyli w bliżej nie określonym kierunku.
 Ry patrzyła za nimi przez chwilę. Dopiero, gdy poczuła uporczywe szarpanie przy nogawce, uświadomiła sobie co powinna zrobić. Złapała zdezorientowaną siostrę za rękę i pognała za Syriuszem, który z nosem przy ziemi szukał drogi. Co jakiś czas podnosił łeb do góry, by za chwilę znów złapać trop. Biegli bez wytchnienia przez kilka minut, co chwila potykając się o kamień lub wystającą gałąź. Ryann parę razy wpadła na jakiegoś czarodzieja lub  tłum rozbieganych dzieci. Przy jednym z takich zderzeń puściła rękę siostry, a przerażeni ludzie ciągnęli ją za sobą.
- Łapa! – krzyknęła, na co pies odwrócił się w jej stronę – Esti!
Zwierzę natychmiast zawróciło i zaczęli biec w przeciwnym kierunku. Gdy dotarli do miejsca, w którym doszło do zderzenia, serce Ryann podeszło jej do gardła. Małej tam nie było. Zaczęła rozglądać się dookoła, ale nigdzie nie mogła jej dostrzec.
- Znajdź ją – usłyszała swój własny, przepełniony przerażeniem krzyk – Błagam Cię, znajdź ją.
Syriusz kręcił się to w jedną, to w drugą stronę. W końcu dziewczyna usłyszała donośne wycie i popędziła w tamtą stronę. „Błagam” tłukło jej się po głowie „ Błagam”. Nogi same niosły ją do przodu, a serce waliło tak mocno, jakby zaraz miało wyskoczyć. Duszący dym i długotrwały bieg utrudniały jej oddychanie, a adrenalina napędzała jeszcze bardziej, bijące do granic wytrzymałości, serce. Nie potrafiła, a nawet nie chciała sobie wyobrażać co się stanie, jeśli nie znajdzie siostry. „Nie” usłyszała w głowie  „ Ona musi się znaleźć. Musi być cała i zdrowa. Musi.” Biegła na oślep, uchylając się przed dymem. Z każdej strony widziała gorące, pomarańczowe płomienie unoszące się na palonych namiotach. W niczym nie przypominały one ciepłych i przytulnych iskier ogniska. Te były śmiertelne, mrożące krew w żyłach i wywołujące dreszcze przerażenia na całym ciele. W oczach poczuła piekące łzy, którym po chwili pozwoliła popłynąć.
- Nie – wyszeptała sama do siebie ledwo łapiąc oddech. Nie patrzyła dokąd biegnie. Co chwilę potrącała jakiegoś czarodzieja, ratującego się ucieczką, ale miała ich wszystkich w nosie. Teraz chciała tylko odnaleźć siostrę. Biegła wśród coraz bardziej opuszczonej części pola, widząc przed sobą jedynie ogon Syriusza. „Światełko w tunelu” pomyślała „ Moja ostoja. On ją znajdzie”. Z taką myślą przyspieszyła i po chwili wpadła na kogoś z impetem. Całym ciężarem ciała uderzyła o twardą, gorącą ziemię. Zasłoniła głowę rękoma. Uciekający ludzie nie patrzyli co przed nimi leży, a ona nie mogła teraz odpłynąć. Żaden cios jednak nie nadszedł, a zamiast niego poczuła jak czyjeś silne ręce zaciskają się na jej ramionach i pomagają wstać. Ostatkiem sił uruchomiła mięśnie w nogach i wróciła do pionu. Gdy uniosła głowę, omal znów nie upadła. Nie widziała twarzy swojego wybawcy, ponieważ częściowo przysłaniał ją dym, a częściowo nie była w stanie kojarzyć faktów. Jedyne co  zauważyła to para dobrych, błyszczących oczu, w których skakały iskierki. Wydawało jej się, że dostrzega w nich jakieś nie określone emocje. Trochę znudzenie, trochę zachwyt, a jednocześnie przerażenie i niepokój. Były brązowe, jak kora młodych drzew wiosną, a przynajmniej tak jej się wydawało. Szkliły się, jak gdyby były pełne łez, na których odbijały się zabójcze płomienie. Patrząc w nie, traciła poczucie czasu. Przestało ją interesować gdzie się znajduje i co się w około dzieje. Czas się zatrzymał i chciała żeby tak pozostało. Utonęła w oczach głębokości oceanu i rozkoszy świata. Pełnych mroźnego lodu i gorącego ognia. Obojętności i emocji. Pasji i przerażenia. Świeżości i pozorów. Młodzieńczego zapału i dojrzałego wyrachowania. W oczach tak pięknych, że nie mogła się od nich oderwać. Gdyby tylko mogła zatrzymać czas. Zostać tu i teraz. Rzucić wszystko co działo się dookoła i zachować tylko to jedno, cudowne spojrzenie, nie zawahała by się. Jednak nie mogła tego zrobić. Poczuła jak coś mocno szarpie ja za nogę i spojrzała w dół. Syriusz stał i patrzył na nią wyczekująco i jednocześnie z przerażeniem. Zrozumiała swój błąd. Znów uniosła głowę, ale jej wybawiciela już nie było. Skierowała się za Syriuszem i wtedy ich zobaczyła. Wielka, czarna procesja maszerowała pomiędzy płonącymi namiotami. Około trzydziestu postawnie zbudowanych czarodziei w maskach i wysokich czapkach, szło opustoszałymi już alejkami, a z ich różdżek wydobywały się złowrogie płomienia. Palili wszystko na swojej drodze.  Z ich ust wydobywały się dziwne słowa, jakby jakiś hymn, ale Ryann nie potrafiła go zrozumieć. Zamiast tego schowała się za jednym z dogasających namiotów i rozejrzała dookoła. Serce jej zamarło, gdy parę metrów dalej zobaczyła małą, czarnowłosą dziewczynkę skuloną za  ogromnym kamieniem. Podbiegła do niej i ukucnęła.
- Esti! – krzyknęła przytulając małą
- Ry, ja nie wiedziałam co się dzieję. Było dużo ludzi. Zaczęłam uciekać. Bałam się. Przepraszam Ry. Przepraszam. – wyszlochała dziewczynka przez łzy.
- W porządku. Już wszystko w porządku. Nie masz mnie za co przepraszać. To nie Twoja wina. – powiedziała i pocałowała siostrę w czoło.
Po jej policzkach spływały słone krople. Płakała ze szczęścia.
- Prowadź – rzekła patrząc na Syriusza i złapała siostrę za rękę.
Biegli wśród dogasających już namiotów, a za ich plecami słychać było cichnący hymn czarnej procesji i skwierczenie ognia. Ryann jedną rękę zaciskała na dłoni małej, a drugą na sierści psa, pozwalając się prowadzić. Teraz przed oczami miała jedynie te piękne brązowe oczy, w których widziała tak wiele i jednocześnie tak mało. Były dla niej zagadką nie do rozwiązania. A przecież tak bardzo chciała to zrobić.
    Na wzgórze dotarli, gdy niebo zaczynało się delikatnie odbarwiać. Ryann spojrzała w dół. Doszczętnie spalone pole namiotowe. Przerażający widok. Gdzie niegdzie widać było jeszcze płonące  materiały.  Nie dostrzegała żadnych ludzi. Odwróciła głowę. Nie chciała oglądać koszmaru, z którego niedawno wyszła. Estera stał przytulona do zapłakanej matki. Arcturus obejmował je obie. Syriusz siedział przy świstokliku i uważnie przyglądał się piętnastolatce. Ta posłała mu blady uśmiech. Nie dał się zmylić i położył uszy po sobie. W momencie, gdy wszyscy zebrali się wokół stojącego na ziemi przedmiotu, gdzieś z dołu dobiegł ich stłumiony krzyk. Wszystkie głowy zwróciły się w tamtą stronę. Po chwili ze zgliszczy wystrzelił oślepiający promień i uderzył prosto w pokrywę chmur. Na niebie ukazała się potężna, zielona  czaszka i wydobywający się z jej ust wąż. Ryann skrzywiła się, gdy zwierzę zaczęło wić się po nieboskłonie. Jednocześnie jej serce ścisnęło przerażenie. Natychmiast złapała świstoklik i ogarnęła ją ciemność, którą rozjaśniały jedynie te cudowne, brązowe oczy.
Syriusz, Draco, Lucjusz. Oni wszyscy mieli rację.
 Zaczęło się.


***


    Biegł ile sił w nogach. Z każdej strony słyszał jedynie syczenie zabójczych płomieni. Odkąd zobaczył te piękne niebieskie oczy, nie potrafił myśleć o niczym innym. Wydawało mu się, że dostrzegł w nich wszystkie możliwe emocje. Jednak ze wszystkiego, najbardziej widać było przerażenie. Były pełne łez, a jednocześnie jakieś dziwnie błyszczące. Utonął w oczach głębokości oceanu i rozkoszy świata. Pełnych mroźnego lodu i gorącego ognia. Obojętności i emocji. Pasji i przerażenia. Świeżości i pozorów. Młodzieńczego zapału i dojrzałego wyrachowania. W oczach tak pięknych, że nie mógł się od nich oderwać. Pragnął tam zostać. Zatrzymać czas i już do końca świata przyglądać się temu pięknemu spojrzeniu. Miały kolor czystej morskiej wody lub przejrzystego nieba latem. Wszędzie gdzie spojrzał widział ich blask. Potykał się o kamienie i gałęzie. Parę razy upadł. Nie rozglądał się dokoła. Pędził przed siebie, na oślep próbując wydostać się z tego piekła.
    Do wzgórza dotarł, gdy zaczynało już świtać. Wszyscy dawno na niego czekali, a na ich twarzach malowało się przerażenie. Wiedział, że to jego wina. Przeczesał ręką włosy i spojrzał za siebie. Zgliszcza. Zgliszcza i nic więcej. W momencie, gdy wszyscy zebrali się wokół stojącego na ziemi przedmiotu, gdzieś z dołu dobiegł ich stłumiony krzyk. Wszystkie głowy zwróciły się w tamtą stronę. Po chwili spośród  popiołów wystrzelił oślepiający promień i uderzył prosto w pokrywę chmur. Na niebie ukazała się potężna, zielona  czaszka i wydobywający się z jej ust wąż. Skrzywił się, gdy zwierzę zaczęło wić się po nieboskłonie. Jednocześnie jego serce ścisnęło przerażenie. Natychmiast złapał świstoklik i ogarnęła go ciemność, którą rozjaśniały jedynie te cudowne, niebieskie oczy.
Oni wszyscy mieli rację.
Zaczęło się.
____________________________________________________
Oddaje w wasze ręce trzeci rozdział i przyznaję, że mi osobiście się podoba. Jest w nim to co powinno. Nie za dużo i nie za mało. Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim postem. Ahh dajecie mi siłę. Mam nadzieję, że ten rozdział również Wam się spodoba i do następnego :)

Chciałabym jednocześnie poinformować, że częstotliwość dodawania rozdziałów może ulec zmianie. Wiecie, nowa szkoła, lekcje, oceny, obowiązki. Będę starał się wstawiać systematycznie, ale wszystko jest możliwe.