Uwaga!

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział VII - Instynkt

Dam, dam, dam - Ogłoszenia parafialne (dziś wyjątkowo na początku).
Jak obiecałam, jest rozdział - i to przed końcem roku :D
Z góry przepraszam, że wydukanie go zajęło mi tyle czasu oraz, że jest taki krótki (niewiele ponad 5 stron w Wordzie), jednak prócz bloga mam jeszcze inne zajęcia, które są niestety ważniejsze i pochłaniają wiele czasu. Tak, czy siak. Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba, gdyż pomimo swojej długości i sposobu w jaki został napisany ( a ten moim zdaniem daje wiele do rzeczenia, gdyż pisany był głównie późnymi wieczorami) jest naładowany dość ciekawą (moim zdaniem) akcją, która natomiast jest wytworem mojej chorej (lekko podupadłej ostatnimi czasy) wyobraźni i (dość specyficznego - ostatnio) nastroju. Jednak przyznam szczerze - mi się podoba xD
Cóż mogę jeszcze rzec? Wszystko powoli się rozkręca, a następne rozdziały (dwa) będą nie jakim uzupełnieniem i nawiązaniem do tego przedstawionego poniżej.
Jeśli chodzi o Wasze blogi to z rozdziałami jestem na bieżąco, z tym, że gdy przeczyta się rozdział to brakuje czasu by go skomentować, ale obiecuję, że postaram się nadrobić to jak najszybciej :)
I na koniec - przyznam szczerze, że myśl o zawieszeniu bloga długo krążyła mi po głowie. Była dość męcząca. Wahałam się bardzo, jednak  w końcu wybrałam najbardziej (moim zdaniem) odpowiednią opcję. Do tej pory starałam się pisać "dla bloga" i dość szybko doszłam do wniosku, że przy moim natłoku zajęć i braku czasu jest to męczące. Dlatego zmieniłam taktykę i zaczęłam pisać "dla siebie". Czym to się objawia? W zasadzie tylko tym, że nie będę się trzymała terminów. Rozdziały będą się pojawiały rzadziej (średnio może raz na miesiąc), a pisać będę w NAPRAWDĘ wolnym czasie.
No i to chyba na tyle.
Życzę miłego czytania i pozdrawiam.
~Ryann Black


PS I : Mam nadzieję, że dialogi da się ogarnąć, gdyż pisane były dość późno i choć starałam się by brzmiały logicznie, to niektórzy mogą mieć wątpliwość. Jeżeli się takowe pojawią proszę pisać w komentarzach - wszystko wyjaśnię :)

PS II : W ostatnim tygodniu byłam chora i dość często smutałam przez co ucierpiała moja "chamska" strona, dlatego więc "pociski" mogą być (a właściwie są) w tym rozdziale dość kulawe, ale mam nadzieję, że mnie za to nie zlinczujecie.

PS III : W moich planach jest rozbudowa zakładki Bohaterowie. Opisy są w trakcie tworzenia, ale na nie również będzie trzeba poczekać. (taka tam, informacja dodatkowa)

PS IV : Życzę wszystkim Wszystkiego Dobrego i Szczęśliwego Nowego Roku 2014 :)





    Zmierzch całkowicie okrył ziemię ,a łuna jasnego księżyca rozbijała się na drewnianych ścianach, starego domu, stojącego na wzgórzu, z dala od cywilizacji. Wiatr krzyczał wśród licznych szczelin i wpadał do obskurnego, ciemnego pokoju, w którym blade światło wydobywające się z kominka rzucało długie, drgające cienie na wyblakłe, zielone ściany. Ciemne popękane drewno przykrywał czarny wytarty dywan, a z wysokiego sufitu już dawno odpadł tynk, pozostawiając na nim suche, drewniane belki. Pnące się pod sam strop brudne okna przysłaniała lekka, szara zasłona. Jej wypłowiały, zjedzony przez mole materiał, który w czasach swojej świetności nadawał pokojowi arystokratyczną godność i przepych lśniąc srebrem jak najpiękniejszy klejnot, teraz z trudem zatrzymywał ostre światło księżyca. Dziurawy, zniszczony fotel stojący przed kominkiem uwieńczony był dwoma wężami wyrzeźbionymi z ciemnego, mahoniowego drewna i wijącymi się od zagłowia do podłokietników. W powietrzu unosił się zapach ziemi, krwi i czegoś co bez problemu można by nazwać śmiercią.
   Kolejny podmuch listopadowego wiatru zatrząsł szybami tłumiąc rozbrzmiewający w pomieszczeniu krzyk bólu.
-P-Panie. B-B-Błagam – wypiszczała mała, czarna postać kuląc się przy oparciu fotela.
- Crucio! – rozległ się przypominający syk głos, a człowieczek upadł bezwładnie na ziemię – Miałeś ją znaleźć! Zawiodłeś mnie po raz kolejny!  Crucio!mężczyzna znowu krzyknął, czując na sobie bolesne zaklęcie, jednak ból przeszywający jego ciało szybko ustąpił. Otworzył oczy i ujrzał wielkiego węża pełznącego po oparciu fotela. Ciszę znowu przerwa syczący szept. – Mamy gościa. Przyprowadź go do mnie, Glizdogonie.
Cały drżąc, człowieczek dźwignął się na nogi i ciężko dysząc powlókł w kierunku schodów. Zimny powiew wpadł na korytarz i wdrapał się po schodach by ostatecznie zatańczyć wśród płonących polan, po czym Glizdogon powłócząc nogami wrócił do pokoju. Nic nie mówiąc prześlizgnął się przy oparciu fotela i opadł ciężko na stojące w kącie, metalowe krzesło.
- Długo kazałeś na siebie czekać – rozległ się ten sam, zimny i przenikliwy szept.
- Wybacz mi, Panie. Hogwart jest teraz bardzo zatłoczony. Dumbleador i Karkarow nikogo nie oszczędzają. Musiałem mieć dobry powód żeby... – odezwał się stojący w drzwiach mężczyzna. Czarna peleryna powiewała od wpadającego z korytarza wiatru. Twarz ukryta była w cieniu kaptura, ale ciemne oczy błyszczały w świetle płomieni.
- Milcz! Mam dla Ciebie zadanie. Tylko Ty możesz tego dokonać. Tylko Tobie ufam.
- Co zechcesz, Panie. – wyszeptał mężczyzna podchodząc do fotela i przyklękając przy jego poręczy.
- Jesteś moim najwierniejszym sługą, więc oczekuję całkowitego posłuszeństwa.
- Co rozkażesz, Panie – wyszeptał mężczyzna lekko ochrypłym głosem. Płomienie w kominku rzucały delikatną poświatę na jego bladą twarz i czarne włosy.
- Potrzebuję dziewczyny. Masz mi ją przyprowadzić żywą. Chodzi do Hogwartu, a nazywa się Black. Ryann Black.
    Mężczyznę przeszył dreszcz. Znał tą gówniarę dobrze. Nawet bardzo dobrze. Opiekował się nią, a przynajmniej próbował bo zwykle sprawiała mu same problemy. Liczne kłótnie i zawistne spojrzenia, które mu wysyłała były dość zabawne do momentu, w którym musiał zacząć traktować swoje zadanie na poważnie. Często z nią rozmawiał i starał się jakoś dotrzeć, ale prawda była taka, że dla niej był jedynie zwykłym dupkiem. Nie twierdził, że mu to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie.  Mógł trzymać rękę na pulsie, a jednocześnie nie wchodzić z nią w żadne bliższe kontakty, co przy jej charakterze nie było zbyt trudne. Nie lubił jej i nie ukrywał tego, ale od zawsze miał od górne polecenia, które nijak, ale musiał wykonać. Teraz znów miał się nią zająć. Udawać przyjaciela? Czy naprawdę musiał posuwać się do tak masochistycznych czynów? Zdobyć jej zaufanie. Ta alternatywa była przyjemniejsza, lecz niestety nieodłącznie wiązała się z tą pierwszą. Nie mogło to być aż tak trudne, w końcu od nienawiści do miłości tylko jeden krok, prawda?
Miał zostać przyjacielem. Przyjacielem, który przy pierwszej lepszej okazji ją zdradzi i wyda w ręce potwora. Skazać ją na śmierć. W tym momencie zaczynał żałować, że w ogóle poinformował Voldemorta o jej istnieniu.
- Panie, dlaczego powierzasz to zadanie jemu? Ja doskonale bym mu sprostał. – rozległ się cichy głos gdzieś z tyłu. Z cienia za drzwiami wyłonił się chudy mężczyzna o brązowych włosach i przenikliwym, obłąkanym spojrzeniu.
 - Może dlatego, że nie jestem idiotą, Crouch! – rzucił zakapturzony mężczyzna.
- Jestem idiotą? Bo odnalazłem swojego Pana? Bo poświęciłem mu prawie całe swoje życie? Przynajmniej nie chowam się po kątach i nie udaje wiernego sługi, szorując nosem przy kiecce Dumbledorea!
- Dosyć! – rozległ się krzyk. Obaj mężczyźni jak na komendę zwrócili się w stronę fotela. – Cieszy mnie twój zapał Crouch, lecz tym razem będziesz jedynie wspierał naszego przyjaciela.
- Tak, Panie – odrzekł szatyn kłaniając się nisko. – Znalazłem sposób, by dotrzeć do tej dziewczyny.
- Doskonale. Do końca roku chcę ją mieć. Zapłaci mi za to, czego dokonał jej ojciec. – wyszeptała postać w fotelu, zwracając się do wciąż klęczącego mężczyzny. – Liczę na Ciebie... Severusie.

-*-

    Dni leciały powoli, a jednocześnie coraz szybciej. Minął październik i była już połowa listopada,  gdy Ryann uświadomiła sobie, że obecność George’a jest jak widać nieodłączną częścią tego roku. Choć ten dupek nadal ją irytował, niejako przyzwyczaiła się do jego obecności i głupawych uśmieszków skierowanych w jej stronę. Przeważnie je ignorowała, lecz już nie raz przekonała się, że nie jest to proste. Nieważne bowiem jak starała się go znosić, nic nie wyprowadzało jej z równowagi bardziej niż jego zapyziała gęba pojawiająca się tuż przed nią w czasie licznych przerw. Były to momenty, w których miała ochotę roztrzaskać go o ścianę, nie wspominając o Draconie, którego siłą musiała powstrzymywać od wysłania Gryfona do skrzydła szpitalnego. Nie potrafiła zapomnieć miny Ślizgona, gdy opowiedziała mu o przekręcie jakiego dokonał Snape. „Pół roku szlabanu z Weasleyem” słyszała. „Myślałem, że Snape ma mózg” krzyczał chodząc po Pokoju Wspólnym i rozrzucając dookoła najróżniejsze przedmioty łącznie z, ku wielkiej udręce i cierpieniu Blaise’a, butelką Ognistej Whiskey, która rzucona przez cały pokój roztrzaskała się na przeciwległej ścianie w drobny mak. Jednak nic, ani Snape, ani George nie mogło jej zabrać przyjemności spędzania wieczorów ze swoimi przyjaciółmi.
   Choć ciężko było jej to przyznać, dzieliła swoje życie na dwoje. Jedną połowę zajmowali jej przyjaciele, wszystko to co dobre i piękne. Wieczory przy butelce Ognistej. Godziny spędzone na wieży astronomicznej. Oplatające ją ramiona Dracona, kiedy dodawał jej otuchy. Jego zapach, kiedy wtulała twarz w jego koszulę, a on mówił, że wszystko będzie dobrze. Chwile, w których siadała do fortepianu i wsłuchiwała się w słodkie, ciepłe dźwięki wydobywające się spod jej palców. Dni, przez które potrafiła rozmawiać z Syriuszem. Minuty, kiedy rozmyślała nad swoją przeszłością. Nawet te sekundy, w których leżała w łóżku pod baldachimem i odpoczywała od zajęć, szlabanów, prac domowych, rozmyślając nad piękną przyszłością. I w końcu te noce,  opromienione blaskiem księżyca, zapach drzew i delikatne krople rosy na trawie. Całe to piękno Zakazanego Lasu, bez którego nie mogła żyć.
 Druga część jej życia to był głównie Severus. Przeklęty dupek, który nie wiadomo po co się urodził. Czuła się przez niego obserwowana, wręcz prześladowana, ale nie mogło jej to dziwić. Był jej opiekunem i szczerze go nienawidziła. Dla niej mógłby w ogóle nie istnieć.
Prócz Snape’a było jeszcze parę rzeczy, które zaliczały się do tej „części” życia.  Chociażby koszmary, które prześladowały ją coraz częściej. Zawsze zawierały tą samą treść -  księżyc w pełni, ginący Syriusz i Snape przyciskający ją do ziemi z tym dziwnym, wręcz przerażającym wyrazem twarzy. Często budziła się po nich spocona, przerażona i przez długi czas nie mogła złapać oddechu. Choć wiele razy zastanawiała się co może oznaczać taka składanka, myśli, które przychodziły jej do głowy były zbyt straszne by pozostawiała je w niej na dłużej. Jedyne czego była pewna to, to, że sny te nie oznaczają niczego dobrego i jak najszybciej musi z kimś o nich pogadać.
    Życie w Hogwarcie zaczynało być dla niej naprawdę dziwne.
    Zbliżał się dzień pierwszego zadania Turnieju Trójmagicznego. Poruszenie jakie wywołało dostanie się Pottera do konkursu było nadal wielkie, lecz Ry nie zawracała sobie tym głowy, zresztą jak wszystkim co miało związek ze Złotym Dzieckiem Gryffindoru. Wracała właśnie z kolejnego z licznych szlabanów, gdy nagle ogarnęło ją dziwne uczucie. Serce zaczęło bić jej szybciej, a w głowie lekko się zakołowało. Fala gorąca przeszła przez jej ciało, a w nosie zakręciło ją od lekkiego swądu spalenizny. Stała właśnie w Sali Wejściowej, tuż przed drzwiami na błonia i nie myśląc zbyt wiele skierowała się w tamtą stronę. Noc była wyjątkowo ciepła i bezchmurna, co wydawało się dziwne zważywszy na fakt, że od paru dni wiał porywisty wiatr i padał deszcz. Shiro rozejrzała się uważnie, a nie dostrzegając nikogo w zasięgu wzroku ruszyła wyuczonym od dawna szlakiem, kierując się w stronę Zakazanego Lasu. Stanęła na skraju i wbiła wzrok w ciemność. Liście kołysały się lekko, a łuna księżyca przeświecała między koronami. Choć z pozoru wszystko było jak zwykle, dziewczyna wiedziała, że coś jest nie tak. Swąd dochodzący z głębi puszczy stał się jeszcze wyraźniejszy, ale nie była to jedyna niepokojąca rzecz. Zmysły Ry wariowały. Miała ochotę rzucić się do przodu i gonić, za czymś, co ukrywało się w lesie. Właśnie. Tylko co to było? Zawahała się stawiając krok do przodu.  Niepokojące uczucie narastało, ale nie mogła się już wycofać. Kolejny krok i następny. Serce zaczęło dosłownie szaleć. Powoli zagłębiała się w las prowadzona instynktem, tropiła coś, co zdecydowanie nie było człowiekiem. Mogła zawrócić i sprowadzić kogoś. Nie zrobiła tego. Co miałaby powiedzieć? Że w lesie jest coś... no właśnie... coś. Ciemność ogarnęła ją całkowicie. Łuna księżyca pojawiała się coraz rzadziej, a Shiro była coraz bardziej spięta. Z początku myślała, że to tylko przywidzenie, zwykły omam z przemęczenia. Teraz miała pewność, że to co czuje jest jak najbardziej prawdziwe, a istota, której szuka, niebezpieczna. W pewnym momencie usłyszała za sobą delikatny szelest. I kolejny. Coś miękkiego stąpało po ziemi. Bardzo powoli. Mało brakowało, a dziewczyna rzuciłaby się na to, gdyby nie fakt, że cuchnęło na kilometr jak fabryka pełna zepsutych słodyczy. Uśmiechnęła się pod  nosem i jakby nigdy nic ruszyła dalej przystając co jakiś czas i nasłuchując.
- Czy mógłbyś mi wyjaśnić jak długo będziesz za mną łaził, Weasley? – rzuciła wściekle i odwróciła się przeszywając spojrzeniem ciemność. Nikogo nie zauważyła, ale nie było mowy o pomyłce. Westchnęła i ruszyła dalej, w głąb lasu, po czym skręciła w bok i przywarła do jednego z drzew. Nie pomyliła się. Chwilę później Gryfon upadł na ziemię, potknąwszy się o jej nogę.
- Co Ty tu robisz, kanalio? – wysyczała wściekłym szeptem.
- Mógłbym Cię spytać o to samo – odpowiedział otrzepując szatę z ziemi.
- Nie muszę Ci się z niczego tłumaczyć – wysyczała.
-Heh. Sama w ZAKAZANYM Lesie, o tej porze. Nie wygląda to dobrze. Moim uczniowskim obowiązkiem jest odprowadzić Cię bezpiecznie do zamku. No chyba, że pospacerujemy sobie razem – powiedział i uśmiechnął się szeroko.
- Muszę coś sprawdzić. Zadowolony? To teraz spadaj – wyszeptała, nerwowo rozglądając się dookoła.
- Nie do końca. I możesz mi wyjaśnić czemu tak szepczesz? - rzucił podnosząc głos.
- Zamknij się, idioto! - krzyknęła i zakryła mu usta dłonią.
Nagle powietrze rozdarło przeciągłe wycie dobywające się z niebezpiecznie bliskiej odległości. Ry znała je doskonale.
- O cholera - wyszeptała wpatrując się uważnie w ciemną gęstwinę i stawiając powolne kroki w tył. - Weasley?
-  Co się stało? - spytał przyglądając się jej lekko wystraszony.
- Pamiętasz jak chwilę temu mówiłam żebyś spadał? - spytała i spojrzała na niego przelotnie. Kiwnął głową ledwo zauważalnie - Zmieniłam zdanie - krzaki tuż przed nimi zaszumiały i poruszyły się delikatnie - Weasley?
- Tak?
Odwróciła się do niego, a w jej oczach czaił się strach.
- Wiej.
    W tym momencie z zarośli wyskoczył wielki cień i upadł twardo na ziemię. Ryann powoli odwróciła się w jego stronę i spojrzała prosto w przekrwione oczy prawie dwumetrowego, dyszącego ciężko wilkołaka. Przełknęła ślinę i cofnęła się kawałek. George stał jak spetryfikowany z oczami wielkimi z przerażenia.
- Kiedy dam Ci znak odwrócisz się i pobiegniesz do zamku, jasne? – wyszeptała dziewczyna nie spuszczając wzroku z potwora.
- Ty chyba oszalałaś. Mam Cię tu zostawić? Nie ma mowy. – odpowiedział powoli dochodząc do siebie.
- Przestań zgrywać twardziela, Weasley. Jak dla mnie to może Cię pożreć tu i teraz, więc odsuń na bok swój kompleks bohatera i rób co mówię – syknęła cały czas się wycofując. Kontem oka zauważyła, że Gryfon robi to samo i w duchu dziękowała, że zaczął myśleć. Jednak dokładnie w tym momencie chłopak potknął się o wystający korzeń i machając rękoma przewrócił na plecy. Potwór zwrócił łeb w jego stronę i wyszczerzył kły. „Idiota” przemknęło przez głowę Ślizgonki, jednak nie miała zbyt wielkiego wyboru. Gwałtownie przykucnęła i wbiła palce w miękką ziemię, jednocześnie wydobywając z gardła coś co miało przypominać warczenie. Nie przypominało, ale zadziałało doskonale. Wilkołak zwrócił się w jej stronę, podobnie jak zszokowany Gryfon. Poczuła jak jej źrenice się zwężają i spojrzała w jego stronę.
- Uciekaj – wyszeptała bezgłośnie, ale miała nadzieję, że ją zrozumiał. Ostatni raz odwróciła głowę i uśmiechnęła się pod nosem.
    Zabawę czas zacząć.

***

    Na chwilę zapomniał o tym jak się oddycha. Stał nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Wilkołak. W Hogwarcie. Trudno było mu to zrozumieć, ale kiedy bestia zwróciła łeb w jego stronę, życie stanęło mu przed oczami. Jeszcze ta cholerna Black. Miał uciekać i zostawić ją tutaj samą? Z tym CZYMŚ?
- Uciekaj - wyszeptała bezgłośnie.
I wtedy to zobaczył. Napięcie na jej twarzy, palce zaciśnięte na miękkiej, leśnej ściółce i oczy. Jej źrenice były jedynie małymi punkcikami, a tęczówki przybrały jasno błękitny, prawie srebrny odcień. Czaił się w nich błysk, ale nie był on bynajmniej radosny czy smutny. Był dziki i szalony. Coś się w tych oczach zmieniło lecz przez chwilę nie potrafił tego nazwać. Zobaczył ten cień uśmiechu na jej twarzy, gdy znów spojrzała na wilkołaka. I wtedy zrozumiał. To nie były już oczy człowieka. To były oczy dzikiego zwierzęcia, które nie cofnie się przed niczym.
    Potwór zawarczał i postąpił krok na przód.  W tym samym momencie chłopak próbował przeczołgać się w tył, lecz nim to zrobił, potężny, biały wilk stanął między nim, a wilkołakiem. Gryfon rozejrzał się w poszukiwaniu dziewczyny, ale ta jakby zapadła się pod ziemię.  Podniósł się i jeszcze raz spojrzał na jasne zwierzę, które zjeżyło sierść i wyszczerzyło kły na stojącego przed nim potwora. Nagle prawda uderzyła w chłopaka z całą siłą.  Wytrzeszczył oczy wpatrując się w zwierzę z niedowierzeniem. Postąpił krok w tył zwracając na siebie uwagę wilkołaka, który od razu rzucił się w jego stronę, wywołując taką samą reakcję Shiro*, której lśniące kły wbiły się w ramię potwora. Rozgorzała zajadła walka. Potwór co jakiś czas zrzucał wilka, tylko po to by ten za chwilę znów wbił kły w jego ciało uniemożliwiając zbliżenie się do Gryfona. W jednym z takich momentów „dziewczyna” wylądowała tuż przy Georgu. Odwróciła łeb w tył i „szczeknęła” patrząc mu w oczy. W następnej chwili rzuciła się potworowi na szyję. Zrzucona, natychmiast powtórzyła ten manewr na ramionach i nogach. Bestia nie wytrzymała i  całkowicie skupiła się na szarżującym wilku, który osiągnąwszy swój cel, ruszył w głąb lasu. Chłopak patrzył na to wszystko całkowicie oszołomiony, ale doskonale zrozumiał przekaz. Odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę zamku najszybciej jak potrafił.
    Do Sali Wejściowej wpadł po kilku minutach. Pierwsze co przyszło mu na myśl to Dumbledore. Potrzebował pomocy, a dyrektor wydawał mu się najlepszym rozwiązaniem. Jednak był również zbyt dużym ryzykiem. Gabinet mógł stać pusty, a w tym momencie liczyła się każda sekunda. Przeklął się w duchu i skierował kroki w stronę lochów. Po kilkunastu sekundach wpadł bez pukania do gabinetu Snape’a. Nauczyciel, stojący przy kominku, odwrócił się gwałtownie, z wyrazem obrzydzenia i wściekłości wymalowanym na twarzy.
- Weasley! Czy Ty….
- Potrzebuję pomocy. – przerwał mu w pół zdania, ciężko dysząc – Ryann potrzebuje.
Zimny dreszcz przeszedł po plecach Mistrza Eliksirów. Ta gówniara nie należała do osób, które zwierzały by się ze swoich problemów lub prosiły o pomoc. Jeśli do tego dochodziło, oznaczało to, że kłopoty są naprawdę wielkie. Bez słowa przeszedł obok Gryfona i ciągnąc go za szatę ruszył w stronę gabinetu dyrektora.

---

- Albusie, to nie jest normalne. Skąd to…. zwierzę się tu  wzięło? – rzucił Severus nerwowo krążąc po gabinecie Dumbledore’a. Gryfon siedział na jednym z foteli ustawionych przy biurku dyrektora i oddychał ciężko.
- Musicie jej pomóc – rzucił w typowy dla siebie sposób, z nutą arogancji, ale i przerażenia.
- Zamknij się, Weasley! – ryknął Snape zatrzymując się na  środku pomieszczenia.
- Uspokój się, Severusie – rozbrzmiał spokojny głos Dumbledore’a.
- Jak mam być spokojny, Albusie? To … COŚ zaraz pożre jedną z najlepszych uczennic, NASZEJ szkoły. – wyrzucił strącając dłoń starca ze swojego ramienia. Tak naprawdę nie martwił się wcale o tą dziewczynę. No, może trochę. Bardziej martwiła go reakcja Lysandry i Arcturusa. Co im powie? Że ich córka została pożarta przez jakiegoś dzikiego potwora grasującego sobie po terenie zamku? A co powie….. Nie, Wolał  nawet o tym nie myśleć.
- Musisz nam pokazać, gdzie to się stało. – głos dyrektora wyrwał go z rozmyśleń.
- Zaprowadzę – rzucił Gryfon zrywając się z miejsca.
- Nie ma na to czasu. – pokręcił głową, łapiąc chłopaka za ramię i zwrócił się w stronę Snape’a – Severusie.
- Legilimens! – krzyknął mężczyzna celując różdżką w Gryfona.
Ból przeszył chłopakowi czaszkę, a po chwili poczuł szarpnięcie w okolicy pępka. Upadł na miękką ziemię.
- Zostajesz tu – rzucił  Snape celując w niego różdżką.
- Nie ma mowy – odrzekł i natychmiast się podniósł, po czym ruszył w głąb lasu.
Szli szybko, co jakiś czas zatrzymując się i szukając kolejnych zmasakrowanych drzew, krzewów, bądź śladów krwi. Uczucie paniki i poczucia winy coraz bardziej narastało w piersi Gryfona. Czuł, że to co się tu zdarzyło było i wyłącznie jego winą. Gdyby zostawił ją wtedy w spokoju, gdyby w ogóle za nią nie szedł, teraz nie zastanawiałby się czy Ślizgonka w ogóle żyje. Jeśli nie, wiedział, że nigdy sobie tego nie wybaczy.
    Strumień księżycowego światła przeświecił przez drzewa oświetlając coraz bardziej zakrwawione konary. Po chwili ich oczom ukazała się jasna polana, a przy jej końcu ciemna postać. Gdy wyszli w krąg światła odwróciła łeb. Wtedy dopiero zrozumieli co się stało. Wilkołak pochylał się nad bladą, bezwładnie leżącą pod drzewem dziewczyną. Serce Gryfona ścisnęło przerażenie.
- Drętwota – wrzasnęli jednocześnie nauczyciele. Obydwa promienie chybiły, ale wystarczyły by bestia wycofała się w cień, zawyła i zniknęła w gęstwinie. Mężczyźni natychmiast rzucili się do Ślizgonki. Gryfon chciał zrobić to samo, ale po prostu go zatkało. Upadł na kolana przy drzewie, przy którym leżała. Patrzył na jej bledsze niż zwykle oblicze i nie mógł wydobyć z siebie głosu. Widział jak Severus szepcze coś pod nosem, celując różdżką w jej coraz wolniej unoszącą się pierś, jak Dumbledore kręci głową i bierze dziewczynę na ręce. Jej czarne włosy rozsypały się po jego ramieniu, a blade dłonie opadły bezwładnie. [Gryfon] Przestał słyszeć cokolwiek. W uszach mu huczało, a świat zakręcił się przed oczami. To była jego wina. Jego i niczyja więcej.  Zauważył, że Severus rusza ustami patrząc w jego stronę, ale do uszu nie doszedł żaden dźwięk. Patrzył na jej bezwładne ciało spoczywające w ramionach Dumbledore’a. Poczuł jak ktoś łapie go za kark i charakterystyczne szarpnięcie w okolicy pępka. Po chwili klęczał na podłodze w skrzydle szpitalnym. Koło jednego z łóżek krzątały się osoby. Snape, Dumbledore, Pani Pomfrey. Snape, Dumbledore, Pani Pomfrey. Snape… . Patrzył tępo w przestrzeń, a po głowie tłukła mu się tylko jedna myśl : To była i wyłącznie jego wina. Przed oczami cały czas miał jej bladą twarz, ledwo unoszącą się pierś i zakrwawione szaty. Krew, wypływająca z jej poszarpanego ramienia na konarach, trawie, na rękach dyrektora. Nie potrafił skupić się na niczym innym.
    Patrzył tępo w przestrzeń, a jedyne o czym myślał to zakrwawione ciało panienki Black.

* doszłam do wniosku, że należało by to w końcu wyjaśnić.
Shiro - po japońsku "biała". Paradoksalne w połączeniu z nazwiskiem dziewczyny, ale nie przypadkowe. Pseudonim wymyślony przez Syriusza po jej pierwszej przemianie.

czwartek, 12 grudnia 2013

Update #2

Wybaczcie mi bardzo, ale z przykrością Was informuję, że będzie trzeba na rozdział jeszcze poczekać. Niestety mój plan zajęć jak i ogólnie całego tygodnia średnio pozwala mi pisać. Staram się jak mogę, ale jedyne co udało mi się naskrobać to króciutką, pięciominutową i zabójczą (w dosłownym znaczeniu tego słowa) miniaturkę. Przyznam szczerze, że rozpatrywałam również zawieszenie bloga, gdyż czuję po prostu, że to historia nie jest tak ciekawa jak mi się zdawało i powiedzmy sobie szczerze, że czytają ją raptem z cztery osoby. Narazie jednak porzuciłam ten pomysł ponieważ pisanie sprawia mi naprawdę przyjemność, lecz brak czytelników pozostaje dla mnie jako takim brakiem motywacji. Więc choć narazie odstawione na bok, te niecne plany nie znikają na dobre. Zostają i nadal będą mnie dręczyły dopóty dopóki nie zdarzy się jakiś przełom. Ci co piszą wiedzą jak to jest. Świadomość, że piszesz dla kogoś, że ktoś czeka na kolejny rozdział daje siłę, a mi jako takiej siły brakuje.
Przepraszam jeśli kogoś tym uraziłam (o ile ktoś to czyta), ale taka jest prawda.
Pozdrawiam