Siedziała bez konkretnego celu na podłodze. Zimny wiatr rozwiewał
jej włosy. Musiało być już późno, ale w ogóle o tym nie myślała. Co jakiś czas
po policzku spływała jej łza, a po głowie tłukły się różne myśli. Nawet te
najgorsze. Bawiła się kamykiem znalezionym na posadzce, gdy nagle usłyszała
dźwięk otwieranych drzwi i szybkie kroki.
„No tak. W końcu ktoś musiał zacząć mnie szukać”. W momencie, w
którym przybysz stanął u szczytu, podniosła głowę. Spodziewała się ujrzeć Dracona
lub którąś z dziewczyn, w ostateczności Blaise’a, ale na pewno nie jego.
- Szukałem Cie. – powiedział Severus, a jego czarna peleryna
załopotała na wietrze.
- Jak widać znalazłeś. Czego pan ode mnie chce?
- Zadajesz bardzo głupie pytania Bla… Ryann – zawahał się
wypowiadając jej nazwisko. Widać nie miał związanych z nim miłych wspomnień.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. Lubiła patrzeć na jego chwile słabości. –
I uważaj na słowa. Pamiętaj do kogo się zwracasz.
- Oczywiście, panie profesorze – rzuciła od niechcenia.
- Co Ty tu robisz?
- To ja pierwsza zadałam to pytanie.
- Powiedziałem Ci już, że było głupie. Nie było Cie w dormitorium.
Musiałem Cię znaleźć. Jestem Twoim opiekunem.
- Wzruszające. Znalazł mnie pan. Mogę zostać sama? – spytała,
nawet na niego nie patrząc.
Snape wyglądał na zdziwionego jej zachowaniem. Szybko się jednak
otrząsnął, podszedł i nachylił się tuż na jej twarzą.
- W trybie natychmiastowym masz się znaleźć w dormitorium. Czy…
To… Jasne? – powiedział ważąc każde słowo.
- Nie.
- Posłuchaj mnie uważnie – wysyczał chwytając ją za szatę – To, że
na moich zajęciach jesteś najlepsza, nie znaczy, że możesz zachowywać się jak
rozpuszczona arystokratka.
- Dlaczego tak mnie pan nienawidzi, Snape? – rzuciła zaciskając
pięści. Dopiero, gdy zobaczyła zdziwienie na twarzy nauczyciela, zrozumiała co
powiedziała. Głos zaczął jej się łamać,
a oczy znowu piekły. Nie zdołała powstrzymać pojedynczej łzy, która potoczyła
się po policzku. Na twarzy Severusa natychmiast zobaczyła delikatny, kpiący
uśmiech przytłumiony narastającym zdziwieniem. Puścił jej ubranie i zaczął się
dokładnie przyglądać. To sprawiło, że poczuła się jeszcze gorzej. Chciała
zostać sama, pomyśleć w spokoju, a na pewno nie z nim. Milczeli przez dłuższą
chwilę, po której Snape westchnął i spojrzał na księżyc w pełni.
- Co się z Tobą dzieje? – wyrzucił.
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Nic, co powinno pana interesować.
- Jestem twoim opiekunem i moim obowiązkiem jest Ci pomóc.
- Tylko jeśli ja tego chcę. A jeśli nie zauważyłeś, to nie mam
ochoty z Tobą rozmawiać. – odpowiedziała wstając z ziemi.
Złapał ją za ramię, gdy próbowała go wyminąć.
- Pamiętaj, że mam Cię na oku.
Dziewczyna uśmiechnęła się z irytacją i odwróciła do profesora.
- Zdążyłam zauważyć.
- Nie masz tu żadnych przywilejów, Black. – grymas, który pojawił
się na jego twarzy, gdy usłyszał to nazwisko, poprawił jej humor.
- Sądzę, że jeśli chodzi o pana, to jednak jakieś mam, Snape. –
rzuciła i wyrwała rękę z jego uścisku.
Zwróciła się w stronę schodów i usłyszała za sobą kroki. Sekundę później została przyciśnięta do
ściany. Severus pochylał się nad nią zaciskając ręce na jej ramionach.
- Jesteś tak samo arogancka i perfidna jak twój wuj, ten bałwan
Syriusz. Nie wątpię, że już się spotkaliście i, że udzieliło Ci się coś z jego
charakteru, ale nie zapominaj do kogo się zwracasz, bo możesz tego pożałować –
wysyczał nad jej twarzą.
- Niech pan mi uwierzy, że pamiętam – powiedziała i spojrzała
wyczekująco na jego ręce. On jednak cały czas patrzył jej w twarz. Szybkim
ruchem wyrwała się z uścisku i ruszyła w stronę schodów.
- Gdzie się wybierasz?
- Do dormitorium.
- Sprawdzę to.
- Proszę bardzo.
Zatrzymała się przy samych stopniach i spojrzała na mężczyznę. Zacisnęła pięści ze złości.
- Może Syriusz był arogancki, ale on potrafi troszczyć się o
innych, zwłaszcza tych, którymi się opiekuje.
W ciemności nie widziała wyrazu jego twarzy, ale wiedziała, że
jest wściekły. Nie była mu dłużna.
- Wybacz, że zmarnowałeś na mnie tyle czasu, Snape. – rzuciła z
pogardą.
Nim zdążył zareagować, zeszła po schodach, zostawiając go samemu
sobie.
Przez długi czas kręciła się bez sensu po zamku. Miała gdzieś
Snape’a i jego groźby. Nic nie mógł jej zrobić. Była dla niego zbyt cenna.
Próbował to maskować nienawiścią, którą ją „darzył”, ale ona znała prawdę. Miał
sprzeczne uczucia. Była bratanicą Syriusza i wiedział, że ma z nim dobry kontakt,
a z drugiej strony była Ślizgonką, najlepszą w eliksirach i bardzo
charyzmatyczną dziewczyną. Często widziała na jego twarzy zdziwienie. Wydawało
jej się, że czasem nawet mu imponuje swoim zachowaniem. Wiedziała, że trochę to
wszystko wyolbrzymia, ale była pewna, że otwarta wrogość to nie uczucie, którym
ją darzył. W innym wypadku nie tolerowałby jej arogancji i przesadnej pewności
siebie, w stosunku do swojej osoby. Poza
tym, była pewna, że pomimo wszystko, nie miał ochoty spędzać dodatkowych godzin
z panną „Black”.
Zanim się zorientowała,
stała przed chimerą strzegącą gabinetu dyrektora. Przez chwilę chciała tam
wejść, ale nie widziała w tym konkretnego sensu. Odwróciła się na pięcie, jak
to miała w zwyczaju, i ruszyła w stronę schodów.
- Ryann Black. Córka Lysandry i Regulusa Blacków. Śmierciożerców.
Parająca się animagią. Przybiera postać wilka. Nauczona przez wuja, Syriusza
Blacka, uciekiniera z Azkabanu. – usłyszała za sobą chrapliwy głos. Nagle po
plecach przeszedł jej dziwny dreszcz. Usłyszała powolny stukot i wzniosła oczy
do nieba, modląc się by jej przypuszczenia się nie sprawdziły. Powoli odwróciła się w tył.
- Choć tak bardzo upiera się, że nigdy go nie spotkała – dokończył
Moody zatrzymując się w pewnej odległości od dziewczyny – Powinienem zamknąć
Ciebie i Twoją rodzinkę za to, że kryjecie mordercę.
- On… Nikogo… Nie… Zamordował – wycedziła naciskając na każde
słowo. Naprawdę nie lubiła tego nauczyciela, a znała go zaledwie jeden dzień.
- A udowodnisz mi to?! – ryknął szybkim krokiem zbliżając się do
dziewczyny, która tylko się cofnęła.
- To Pettigrew!
- Oczywiście! Najlepiej zrzucić winę na zmarłego. Wypieranie tak
oczywistych faktów, ze względu na więzi rodzinne, to wielki błąd, Black.
Zwłaszcza kiedy Twój krewny zabił niewinnych mugoli! Myślisz, że wiesz wszystko
najlepiej bo jakiś parszywy szczur zwalił winę na małego Śmierciożercę?!
Wkrótce sama się przekonasz, że Czarny Pan nie zna litości. Wróci, a wtedy sama
zobaczysz co to znaczy być w ucisku – krzyczał coraz szybciej, krok po kroku
zbliżając się do coraz bardziej przerażonej dziewczyny. – Chcesz wiedzieć jak
ta kanalia wybiła mugoli?! Jak ja sobie to wyobrażam?! – ryknął wyciągając zza
płaszcza różdżkę – To patrz!
- ALASTORZE! – rozległ się głos gdzieś za plecami mężczyzny.
Moody odwrócił się natychmiast, chowając różdżkę w dłoni.
- Dumbledore. O co chodzi?
- Wydaje mi się, że panna Black chciałaby wrócić do dormitorium. Uczniowie nie mogą o tej porze wałęsać się po korytarzach. Chyba sam rozumiesz.
– rzekł spokojnie dyrektor posyłając nauczycielowi znaczące spojrzenie.
- Taak. Oczywiście. – powiedział odwracając się do dziewczyny. –
Pamiętaj, że to jeszcze nie koniec. Wkrótce….
- Alastorze!
- Idę już, idę! – krzyknął
mężczyzna zmierzając w stronę dyrektora i znikając za zakrętem.
Ry odprowadzała go przerażonym wzrokiem.
- Wszystko w porządku? – usłyszała spokojny głos Albusa.
Spojrzała na niego i kiwnęła głową.
- Może wejdziesz na herbatkę?
- N… nie –zaczęła, a widząc uniesione brwi dyrektora odchrząknęła
– Nie, dziękuję, profesorze. Może innym razem.
Mężczyzna przyglądał jej się chwilę, po czym kiwnął głową.
- W takim razie dobranoc, Ryann.
- Dobranoc, profesorze – odpowiedziała i ruszyła w stronę chodów. Nogi miała jak z waty, ale starała się iść prosto.
- Ryann. – usłyszała i odwróciła się do mężczyzny – Tylko prosto
do dormitorium – uśmiechnął się i spojrzał na nią znad okularów połówek.
- Oczywiście – odwzajemniła blado, po czym szybko zniknęła mu z
oczu.
Gdy dotarła do holu,
zegar zaczął wybijać godzinę. Była druga w nocy, co znaczyło, że spędziła na wieży
parę godzin. Korytarze były puste, a w ramach spały postacie z obrazów. Świece
rzucały przytłumione światło, a łuna księżyca rozbijała się na kolorowych
witrażach. Przez chwilę miała ochotę wyjść na błonia i rozłożyć się na trawie,
pod rozgwieżdżonym niebem. Szybko jednak zmieniła zdanie i ruszyła w stronę
lochów. Nie miała ochoty narażać się nikomu więcej.
Nie
musiała wchodzić do pokoju, żeby wiedzieć co sie w nim dzieje. Ustała przed
ścianą i wzięła kilka głębokich oddechów, by sie uspokoić.
- Spryt - wypowiedziała, a kamienna ściana rozsunęła się,
ukazując półokrągłe przejście.
Głośna muzyka uderzyła w nią jak jakaś fala. Ślizgoni naprawdę
lubili balować, zwłaszcza, gdy mieli ku temu okazje. Pierwsze, co rzuciło jej
sie w oczy to wielki stół po brzegi zastawiony alkoholami. Średniej wielkości
tłum bawił sie w pobliżu kominka, małe grupki stały pod ścianą rozmawiając, a
"boskie trio" siedziało rozłożone na kanapie, nadzorując całą
imprezę. Ry podeszła do nich i strąciła nogi Dracona z niskiego stolika, po
czym sama na nim usiadła.
- Jaka okazja? -spytała zabierając jakiemuś Ślizgonowi czystą
szklankę i nalewając sobie Ognistej. Chłopak, wyglądający na trzecioklasistę,
rzucił jej mordercze spojrzenie i juz otwierał usta by coś powiedzieć, lecz w tym
momencie Blaise podniósł sie z kanapy i spojrzał na niego władczym wzrokiem
- Chciałeś coś powiedzieć? - rzucił zbliżając sie do dzieciaka, na
co ten tylko zamknął usta i uciekł.
- Jak ja nienawidzę tych gówniarzy - rzucił siadając na
swoje miejsce.
Ryann spojrzała na niego ze sztucznym uśmiechem i na raz
wypiła cała whiskey.
- Ooo widzę, że ktoś tu ma zamiar dzisiaj balować – uśmiechnął się
brunet.
- Nie obiecuj sobie za wiele, Diabełku – posłała mu szyderczy
uśmiech i zwróciła się do pozostałej dwójki – Dowiem się w kocu co to za
okazja?
Nagle usłyszała za sobą głośny pisk, przypominający trochę chichot
hieny. Odwróciła głowę i ujrzała tłumek składający się z rozanielonych Ślizgonek
w wieku od jedenastu do trzynastu lat.
„ O Salazarze” pomyślała, gdy wśród dziewczyn zauważyła swoją
siostrę. Przez chwilę nie mogła zrozumieć co się tam w ogóle dzieje, ale po
chwili zauważyła stojącego w samym środku zgromadzenia, Wiktora Kruma. Bułgar
spojrzał na nią i skinął lekko głową, jednocześnie unosząc do góry trzymaną w
ręku szklankę. Odpowiedziała tym samym i wróciła do rozmowy z przyjaciółmi.
Zegar wybił czwarta, gdy
w pokoju zrobiło się już prawie całkiem pusto. Piątka Ślizgonów i Krukonka
siedziała półprzytomna na kanapie. Dookoła walały się puste butelki po Whiskey,
ale cała banda o dziwo myślała trzeźwo. Główną przyczyną ich wyczerpania była
po prostu późna pora, choć trzy szklaneczki trunku zostawiły na każdym swoje
piętno.
- To co? Jeszcze po jednej? – spytał Zabini wyciągając rękę w
stronę ostatniej butelki.
- Daj spokój stary. Jutro się nie podniesiesz. – odezwał się
Draco.
- Przesadzasz – burknął brunet.
- Dosyć tego – wtrąciła się Maya ciągnąc go za rękę – Idziemy
spać.
- Haha. Razem? – spytał Diabeł z błyskiem w oku.
- Jeszcze czego! – rzuciła dziewczyna ciągnąc go w stronę
dormitoriów – Dobranoc.
- Tak, Dobranoc – mruknął Blaise do przyjaciół, po czym objął
dziewczynę w pasie i oboje zniknęli na schodach do dormitoriów.
Nie minęło pół godziny,
kiedy Theo i Choco zostawili kuzynów
samych w pokoju, choć Krukonka upierała się by Ry poszła z nią. Chłopak użył
jednak swojego daru przekonywania, a wspierany przez Dracona, odniósł stu
procentowy sukces. Piętnastolatka nie
wątpiła, że blondyn miał w tym jakiś cel, a zważywszy na to, że ani trochę nie chciało
jej się spać, siedziała, wpatrując się w ogień. Natychmiast przypomniały jej
się mistrzostwa i płomienie ogniska grzejące jej ręce w tamtą zimną, jak na
lato, noc. Wtedy zmusiła Dracona do rozmowy. „
Boję się” usłyszała
od niego. „ Boję się nie o swój nędzny żywot, ale
o matkę, ciotkę… Ciebie”. Bał się o
nią, a ona go raniła, lecz pomimo tego wszystkiego, nie potrafiła znaleźć siły
by zapomnieć o jego spojrzeniu, którym obdarzył ją w przedziale. Teraz to on
próbował zmusić ją do rozmowy.
- Widzę, że palisz się by ze mną porozmawiać – rzucił chłopak na
co Ry obdarzyła go pełnym irytacji spojrzeniem, które podkreśliła uniesionymi
brwiami. Draco od razu zrozumiał swój błąd i zaczął od początku. – Wiem, że Cię
to zdziwi, ale chciałem Cię przeprosić.
- Rozumiem – odpowiedziała chłodno. Mylił się. Nie zdziwiło jej to
ani trochę. Ponad to, bardzo to doceniała, ale była ciekawa co chce jej
powiedzieć, dlatego przez kolejne pół godziny uważnie słuchała każdego jego
słowa.
Siedziała na dywanie z nogami podciągniętymi
pod brodę. Rekami otoczyła kolana. Draco siedział obok. Nogi miał wyciągnięte
przed siebie, a jedną ręką obejmował
kuzynkę, która opierała mu głowę na ramieniu. Od pewnego czasu siedzieli
w przyjemnej ciszy. W momencie, w którym oczy Ry zaczęły sie przymykać,
usłyszała glos Dracona, jakby z oddali.
- Chyba powinnaś iść spać - wyszeptał spoglądając jej w twarz.
- Mhym. Chyba masz racje – wymamrotała ledwo słyszalnie.
Chłopak zaśmiał sie cicho i zsunął głowę dziewczyny z ramienia, po
czym pomógł jej wstać. Ledwo przytomną złapał za rękę i pociągnął w stronę
dormitoriów. Zatrzymali sie przed drzwiami jej pokoju. Piętnastolatka spojrzała
na Malfoya i uśmiechnęła sie delikatnie, na co ten tylko podszedł i objął ją przyjaźnie.
- Dziękuję - wyszeptał jej do ucha.
- Nie ma za co -odpowiedziała chowając twarz w jego koszuli.
-Mylisz się. -zaprzeczył -Dobranoc Ry -dodał i odsunął sie od niej
na parę centymetrów. Spojrzała mu w oczy i ujrzała w nich iskierki szczęścia.
Po sekundzie chłopak nachylił sie i pocałował ją w policzek. Nie została mu
dłużna i po chwili patrzyła jak odchodzi korytarzem, w stronę swojej sypialni. Otworzyła
drzwi dormitorium, powłócząc nogami podeszła do łóżka i opadała na poduszki.
Oczy same jej się zamykały a w głowie huczało niemiłosiernie. Musiało być
krótko po piątej. Nie minęło wiele czasu, kiedy ogarnęła ją kompletna ciemność.
Tej nocy nawiedzały ją
dziwne sny. Nad wodospadem, wylewającej się z wielkiej
szklanki, Whiskey stał potężny złoto czerwony lew. W pewnym momencie, nie
wiadomo skąd, pojawił się i wąż boleśnie kąsając ogromnego kota. Nagle wszystko
zniknęło, a ciszę rozdarł przeraźliwy, ochrypły, obłąkańczy śmiech. Wielkie
szklane oko pojawiło się w powietrzu, bez opamiętania wirując wokół własnej
osi.
- Wkrótce Czarny Pan powróci, a Ty dowiesz się co to znaczy być w
ucisku – usłyszała – Chcesz wiedzieć jak ich zabił? Jak ja sobie to wyobrażam?
Najlepiej zwalić winę na biednego, małego Śmierciożercę.
Poruszyła się niespokojnie, gdy oko zatrzymało się i znikło, jednak
szyderczy śmiech nadal rozbrzmiewał z każdej strony. Nie wiedziała czemu, ale była naprawdę
przerażona, a jednocześnie wściekła. „ Pettigrew. Biedny mały Śmierciożerca,
który zabił tylu mugoli i wrobił w to niewinnego człowieka. Przez tę kanalię
Syriusz spędził w Azkabanie dwanaście lat za niewinność” pomyślała, czując jak
nogi zaczynają się pod nią uginać, a wściekłość połączona ze strachem
przeszywała jej ciało „ Pozostawił swój palec. Jeśli spotkam tego gnojka,
uduszę go jego własną, parszywą łapę”. Myśli buzowały jej w głowie jak huragan.
Śmiech zaczął cichnąć , ale ona nadal się cofała. Poczuła jak czyjeś silne ręce
łapią ja za ramiona i odwracają w tył. Stanęła twarzą w twarz z Severusem,
który bez najmniejszego trudu powalił ją na ziemię i przycisnął do podłoża
unieruchamiając ręce i nogi. Próbowała się wyrwać – na daremno. Mężczyzna był
za silny i pochylał się nad nią ze złośliwym i zarazem przebiegłym uśmiechem.
Poczuła jak świat zmienia położenie. W głowie zaczęło jej się kręcić i nim się
spostrzegła znów stała w pionie. Mistrz Eliksirów spadł w przepaść, która
rozciągała się przed nią jednocześnie oddzielając srebrną, delikatnie
połyskującą linią. Odsunęła się od niej i odwróciła w tył. Chciała się stąd
wydostać. Z tej pustki i nicości. Ciemność i cisza napierały na nią z każdej
strony utrudniając poruszanie i oddychanie. Poczuła jak ktoś łapie ją za jedną
i drugą dłoń. Na obu złożono pocałunek, a po chwili po jej policzku
prześlizgnęła się zimna delikatna ręka, zwracając jej twarz w lewą stronę.
Draco. Zbliżył twarz do jej i przycisnął czoło do jej czoła. Zamknęła oczy i
poczuła jak inna ręka, masywniejsza, dotyka jej policzka zwracając twarz w
prawo. George. Uśmiechnął się delikatnie i pochylił. Ich nosy się zetknęły, gdy
przymknęła powieki, uświadamiając sobie, że nie może walczyć z własną
wyobraźnią. Nim jednak cokolwiek się stało usłyszała przeciągłe wycie.
Otworzyła oczy. Spojrzała w lewo i w prawo. Chłopców nie było. Za to parę
metrów nad nią unosił się w nicości księżyc. Księżyc w pełni. Był piękny, a
jednocześnie budził w niej dziwnie przerażenie. Parę kroków od niej
rozległ się cichy warkot. Wbiła oczy w
ciemność i zauważyła błyszczące kły, rysującego się delikatnie, na tle mroku,
psa.
-Syriusz! – krzyknęła i już chciała rzucić się do przodu. Zwierzę
jednak było szybsze. Skoczyło w przód wyciągając pazury i szczerząc kły, łapami
upadając wprost na klatkę piersiową dziewczyny. W pierwszym momencie jej ciało
przeszył spazm bólu. Poczuła jak po
ciele spływa jej ciepła krew z głębokich ran zadanych zwierzęcymi pazurami. W
chwilę później do jej płuc przestało dochodzić powietrze. Zaczęła spadać w dół
wciąż przyciskana przez rozwścieczone zwierzę, szczerzące kły nad jej twarzą. Z
sekundą później z ciemności wystrzelił zielony promień godząc psa prosto w
brzuch. Zwierzę odleciało w bok, ale Ry nie zwracała na to uwagi. Spadała w dół
coraz szybciej. Od paru chwil przestała w ogóle oddychać. Szpony zwierzaka
musiały uszkodzić jej płuca, ponieważ każda próba nabrania zbawiennego
powietrza kończyła się palącym bólem. W
końcu jej umęczone ciało przestało odczuwać jakikolwiek ból. Pustka zaczęła
ginąć w nieprzeniknionej ciemności. Powieki stały się ciężkie. Poddała się tej sile i przestała odczuwać.
Zniknęło wszystko, prócz błogości.
Pierwsze co ujrzała, gdy otworzyła oczy to promienie słońca
wpadające przez zaczarowane okno. Zmrużyła oczy i podniosła sie na łokciach.
Musiała spać strasznie krótko, ponieważ w głowie nadal jej huczało.
Zdezorientowana rozejrzała sie po pokoju. Dziewczyn juz w nim nie było.
"Pewnie poszły na śniadanie" pomyślała i wstała z łóżka z zamiarem
szybkiego dołączenia do przyjaciółek. Niestety wczorajsza impreza odbiła na
niej swoje piętno. Włosy miała rozczochrane i o zgrozo cały czas była w szacie.
Nie za wiele myśląc wpadła do łazienki, zrzuciła z siebie ciuchy i wskoczyła do
wanny wypełnionej ciepłą wodą i pianą. Wszystkie jej troski zniknęły jak za
dotknięciem różdżki.
Nie wiedziała ile czasu spędziła w łazience doprowadzając sie do,
w miarę, normalnego stanu, jednak kiedy wróciła do pokoju, spojrzała na zegarek
i krew stanęła jej w żyłach. Było pół do dziesiątej. Za chwilę powinna zacząć
sie trzecia lekcja, a ona nawet nie jadła śniadania. Chociaż może to i lepiej.
Wciaz czuła zawroty po wczorajszej whiskey i wiedziała, że nie przełknęłaby
nawet kęsa. Uśmiechnęła sie pod nosem. "Mam nadzieję, że Zabini czuje się
jeszcze gorzej" pomyślała i wyszła z dormitorium.
Nie zdziwiła się, kiedy
na kanapie w pokoju wspólnym zastała śpiącego Diabla. Zszokował ją jednak widok
postaci, która nad nim stała. Jego blade oblicze wykrzywiał grymas zwycięstwa,
tłuste włosy opadały na czoło, a ręce założone miał na piersiach.
- Ahh, kto to nas zaszczycił.- rzucił Snape, gdy tylko ją
zobaczył.
-Przecież wróciłam wczoraj do dormitorium... o co chodzi? -
odpowiedziała Ry ziewając przeciągle i przypominając sobie plan zajęć. Nagle
odpowiedź na zadane przed chwilą pytanie stała sie oczywista jak nigdy. Trzy
pierwsze lekcje były eliksirami. "Świetnie. Drugi dzień szkoły i taka
wpadka" pomyślała i wbiła wzrok w nauczyciela.
- Nie wątpię, że dotarłaś do dormitorium. Jednak miałaś to zrobić
od razu. A balowanie w pokoju wspólnym, upijanie sie i wstawanie ciut za
późno, nie było w moich zaleceniach.
- Nie jestem i nie byłam pijana - prychnęła dziewczyna odwracając
wzrok i krzyżując ręce. Nie miała ochoty z nim dyskutować. I tak jej to w
niczym nie pomoże, ale i nie zaszkodzi. Ten człowiek miał zbyt duży
sentyment do Ślizgonów... i do najlepszych uczniów.
- Natychmiast masz znaleźć sie w mojej klasie, chyba, że mam Cie
tam zaprowadzić.
- Obejdzie się.
- Świetnie. - rzucił i ruszył w kierunku wyjścia – A, i powiedz
swojemu koledze, gdy raczy sie wybudzić, że zarobił sobie tygodniowy szlaban.
- Oczywiście... mogę chociaż wiedzieć za co?
Mężczyzna zmierzył ją morderczym spojrzeniem jednak zatrzymał
sie i odpowiedział.
- Za upicie sie, za opuszczenie zajęć i mamrotanie niecenzuralnych
słów w stronę nauczyciela – odpowiedział i zniknął w wejściu. Ry uśmiechnęła
się pod nosem. Diabeł kiedyś zaprowadzi się do piekła. Rzuciła mu ostatnie
spojrzenie, powstrzymała chęć potraktowania go Aquamenti i wyszła z pokoju.
Powolnym krokiem szła
przez lochy kierując się do klasy od eliksirów. Już z daleka mogła usłyszeć śmiechy
i hałasy bliźniaków. Dlaczego musieli wymyśleć te cholerne połączone roczniki?
Eliksiry dla szóstych klas nie sprawiały jej problemu, ale samo oglądanie tych
rudzielców, zwłaszcza jednego, sprawiało, że było jej niedobrze. Przed salą
spotkała swego ukochanego opiekuna, który wzrokiem odprowadził ją do ławki, po
czym zamknął drzwi.
- Kontynuujemy warzenie naszych eliksirów. Jeśli ktoś nie zdążył
tego zrobić przez ostatnie zajęcia, teraz ma ostatnią szansę. Do roboty! –
wypowiedział szybko stając na środku klasy, po czym zwrócił się do Ryann głosem
na tyle cichym, by tylko ona mogła go usłyszeć.
- Nie tak szybko – wycedził pochylając się nad jej twarzą – Nie
przychodzisz tu żeby odpoczywać. Pomożesz tym dwóm kretynom zanim wysadzą mi
klasę, zrozumiano? – powiedział spoglądając ponad jej ramieniem. Dziewczyna
odwróciła głowę i jęknęła cicho z wyrazem obrzydzenia uświadamiając sobie, że
Mistrz Eliksirów patrzy wprost na bliźniaków.
- A nie może mnie pan dołączyć do kogoś innego? – spytała patrząc
na niego błagalnie. Mężczyzna uśmiechnął się widząc co udało mu się zyskać.
Przerzucił do tyłu pelerynę i oparł się dłońmi o ławkę przed nią.
- Powiedziałem już, nie przyszłaś tu odpoczywać. Następnym razem
myśl co robisz nim zaczniesz balować i się upij...
- Mówiłam, że się nie...
- Nie interesuje mnie to. Spóźniłaś się na moje zajęcia, więc
ciesz się , że nie dostałaś szlabanu.
- A mogę?
- Nie możesz. To byłaby kara dla mnie, a dopóki tu jesteś, masz
wykonywać moje polecenia. A teraz natychmiast pójdziesz pomóc kolegom. –
wyszeptał z twardą miną i spojrzał na nią wyczekująco. Ry czując, że tę rundę
przegrała, powlokła się dwa stoliki dalej.
Wiedziała, że czekoladowe oczy wodzą za nią
od chwili, gdy podeszła do stołu, więc podniosła głowę i spojrzała w nie z
pogardą. Ustała po drugiej stronie blatu i zajrzała do kociołka.” Bałwany. Tu
już nawet nie ma co ratować” pomyślała spoglądając na zielonkawą maź.
- Jak można tak spaprać robotę, matoły? – rzuciła wbijając w
bliźniaków mordercze spojrzenie.
- Nie interesuje nas to. Eliksiry są jedynie stratą czasu. – odburknął
Fred usilnie unikając jej wzroku.
- Serio? A ja myślałam, że Gryfoni są na tyle durni, że nic nie
potrafią porządnie zrobić.
- Ejj. Licz się ze słowami. – rzucił Fred. Tym razem spojrzał jej
prosto w twarz.
- Bo co mi zrobisz rudzielcu? – warknęła podchodząc bliżej niego.
- Co tu się dzieje? – usłyszeli głos Snape’a. Ku ich zaskoczeniu
wszyscy uczniowie patrzyli w ich stronę. – Weasley! Zacznij zachowywać się jak
człowiek, chyba, że chcesz dostać szlaban. Póki co Gryffindor traci 10 punktów.
- To ona zaczęła – obruszył się Fred patrząc na Ry z wściekłością.
- Ona? – spytał Mistrz Eliksirów i spojrzał na Ślizgonkę. –
Myślałem, że Gryfoni mają jakąkolwiek godność. Jesteś żałosny Weasley. Zajmij
się swoim eliksirem, jeśli można to tak nazwać, i nie zniszcz mi klasy. –
rzucił w stronę Freda, po czym odwrócił się i zniknął w pomieszczeniu obok.
Wydarzenia następnych chwil całkowicie zaskoczyły Shiro. W jednym
momencie w jej stronę wyleciały dwa upioro gacki, które odbiła jednym
machnięciem ręki. Na nieszczęście ogniki uderzyły w kościołek zrzucając go na
ziemię. W klasie rozległ się huk, podmuch, a wszyscy jednocześnie padli na
ziemie. Po chwili Ry podniosła głowę i rozejrzała się dookoła. W każdym
możliwym kącie, ścianie ławce, półce i krześle kleiła się zielonkawa
substancja. Unoszący się z niej odór był nie do wytrzymania i palił w płuca.
Shiro zakryła usta ręką i zaczęła się podnosić. Ku swojemu zdziwieniu ujrzała
przed sobą wyciągniętą rękę George’a. Zignorowała jego gest i podniosła się z
ziemi z pogardą wymalowaną na twarzy. Gryfon trzymał w ręku różdżkę więc
ruszona dziwnym przeczuciem sięgnęła po swoją, jednak nim zdążyła ją wyciągnąć,
drzwi klasy otworzyły się gwałtownie i z głośnym trzaśnięciem.
W pierwszej chwili Snape
wyglądał jakby trafił go piorun. Zrobił się jeszcze bledszy niż zwykle, a jego
źrenice poszerzyły się z niedowierzenia. Z niemym wyrazem twarzy rozglądał się
po pomieszczeniu, aż w końcu jego wzrok spoczął na Georgu i trzymanej przez
niego różdżce.
- WEASLEY! Masz poważne kłopoty.
- Profesorze, ja...
- Nie interesuje mnie co chcesz powiedzieć. Dzięki Tobie Gryffindor
traci 150 punktów, a dodatkowo zarobiłeś sobie pół roczny szlaban. - ryknął z
twarzą wykrzywioną gniewem. - A teraz wynocha wszyscy bo jeszcze potrujecie się
tym świństwem.
Nikomu nie musiał powtarzać tego dwa razy. Uczniowie posłusznie
zebrali swoje rzeczy i wybiegli z sali. Ry postąpiła tak samo, przy wyjściu
spoglądając jeszcze na zszokowanego do granic możliwości Snepe’a.
Kolejne zajęcia nie
poprawiły jej humoru. Zwłaszcza
transmutacja, na której ćwiczyli do egzaminów. Pech chciał, że akurat na
tych zajęciach Fred pracował tuż koło niej. Pod koniec lekcji doszło między
nimi do niemałej sprzeczki, która poskutkowała wystrzeleniem w jej stronę paru
kolorowych płomieni. Nie odpuściła Gryfonowi i również wycelowała w niego
różdżką. W momencie, w którym rzucała zaklęcie, Gryfon popchnął ją tak, że
koniec jej różdżki został wycelowany w McGonagall. Tym oto sposobem, ku uciesze
Weasley’a, Ślizgonka zarobiła sobie
półroczny szlaban, a Slytherin stracił 100 punktów. Następne zajęcia nie
przyniosły już na szczęście żadnych nowych wrażeń.
---
Wracała właśnie z błoni,
gdy usłyszała przyciszoną rozmowę.
- Daj spokój. Nie możesz obrażać się wiecznie, mała.
Głos wydawała się jej dziwnie znajomy. Oparła się o ścianę i zaczęła uważnie nasłuchiwać. To co
usłyszała po chwili sprawiło, że ciekawość wzięła górę i wyszła na korytarz, by
po chwili stanąć jak wryta.
- Nic od Ciebie nie chcę Ty … Ry? – mała czarnowłosa dziewczynka
spojrzała na siostrę ze zdziwieniem. Nie mniej zdziwiony był jej towarzysz.
- Przeszkadzam wam? – zapytała piętnastolatka ze złością w głosie
– Esti, wiesz, która godzina? Gdyby Cię teraz złapali…
- Ja już dawno chciałam wrócić, ale powiedz to jemu – rzuciła z oburzeniem
mała wskazując głową towarzysza.
- Zmykaj. Ja zaraz przyjdę. Tylko uważaj. – powiedziała starsza
wpatrując się w czekoladowe oczy chłopaka.
Mała posłusznie wykonała polecenie i po chwili zniknęła za zakrętem.
Ry powoli zbliżyła się do Gryfiaka.
- Odwal się od mojej siostry, rudzielcu. Już dosyć namieszałeś –
wycedziła ze złością.
- To chyba nie jest Twoja sprawa, ale jeśli tak Cię to interesuje
to chciałem ją przeprosić – rzucił beztrosko Gryfon.
- Jest moją siostrą, więc to jest moja sprawa. Nie obchodzi mnie
co od niej chciałeś. Masz się po prostu odwalić. – powiedziała, wyraźnie
naciskając na ostatnie zdanie.
- Przekaż jej chociaż to, z przeprosinami – zatrzymał ją kiedy
odwracała się by odejść i wskazała sporej wielkości pudełko. „W & W” głosił
napis na wieku. Ry uśmiechnęła się
złośliwie i nie myśląc długo wyciągnęła różdżkę, po czym wycelowała ją w
paczkę.
- Incendio – szepnęła, a pudło stanęło w płomieniach. – Nie będę
się powtarzać. Odwal się od niej – rzuciła przez ramię, gdy odwróciła się by odejść. Nie zdążyła zrobić
kroku, kiedy chłopak złapał ją za rękę.
***
W sumie nie wiedział
czemu to zrobił. Chciał żeby została z nim jeszcze przez chwilę. Poczuł pod
palcami jak jej mięśnie się napinają.
- Chyba powinniśmy pogadać.
- Nie wydaje mi się żebyśmy mieli o czym – odezwała się głosem tak
jadowitym, że przeszły go ciarki. Gdy się odwróciła jej oczy wręcz pałały.
Próbowała się wyrwać, ale nie dał za wygraną i złapał ją za drugie
ramię jednocześnie zmniejszając dzielącą ich odległość.
- Powiedziałam Ci, że nie mamy o czym rozmawiać. Nie wiem co sobie
ubzdurałeś w tym rudym, zakutym łbie,
ale mam to gdzieś. Powiem Ci to ostatni raz – daj spokój mojej siostrze i nie
dotykaj mnie nigdy więcej. – wycedziła patrząc na niego obrzydzeniem – albo
pożałujesz.
- Pożałuję? – spytał uśmiechając się od ucha do ucha – Nic mi nie
możesz zrobić.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz – rzuciła wściekle patrząc
w ogień – a teraz mnie puszczaj – dodała znowu patrząc mu w oczy.
- Serio? Jednak chciałbym się przekonać – powiedział wciąż ją
trzymając. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Świetnie się bawił, do momentu, w
którym poczuł jak wszystkie jej mięśnie się napinają. Musiał ją nieźle wkurzyć,
ponieważ zaczęła oddychać dziwnie szybko i płytko. Wręcz widział emanującą z
niej wściekłość. Jej źrenice się zmniejszyły, a tęczówki zaczęły złowrogo
błyszczeć.
Miał złe przeczucia.
***
Czuła drżenie na całym
ciele. Instynkt robił swoje, a ona nie potrafiła nad nim całkowicie panować.
Adrenalina docierała do każdej komórki jej ciała. Poczuła jak źrenice się zwężają,
a mięśnie napinają się nieludzko. Ten idiota nawet nie zdawał sobie sprawy co
mu groziło, jeśli ona się nie uspokoi i nad sobą nie zapanuje. Próbowała się
wyrwać, ale był naprawdę silny. W jego oczach zobaczyła iskierkę strachu. W
świetle przygasających płomieni zobaczyła jak na jego twarzy malowała się
niepewność, a w oczach ujrzała błysk. Nie był on bynajmniej radosny. Ten
cholerny Gryfon widział co się z nią
dzieje. Widział, ale nie rozumiał. Nie mógł rozumieć. On po prostu się bał.
- Ryann? – usłyszała za sobą zimny głos.
Odwróciła się i ujrzała zmierzającego w ich stronę Dracona. Spojrzał jej w oczy, a jego źrenice rozszerzyły się ledwo zauważalnie. W paru
krokach znalazł się przy nich i strącił ręce Gryfona z ramion kuzynki.
- Zabieraj te łapy Weasley. Twój poziom rozwojowy jest na tyle
niski, że nie powinieneś nawet na nią patrzeć – rzucił i stanął między
dziewczyną a chłopakiem.
- Zjeżdżaj Malfoy. Nie rozmawiam z Tobą.
- I z nią też już nie – odpowiedział blondyn. Złapał Ślizgonkę za
rękę i pociągnął w stronę Sali Wejściowej.
W tym samym momencie Gryfon zrobił to samo, zatrzymując ją w
miejscu. Serce znów jej zabiło, a adrenalina zaczęła krążyć po ciele. Draco
zauważył jej reakcje i odwrócił się jednocześnie odpychając George’a od
dziewczyny. Gryfon spojrzał na niego ze złością, ale Ślizgon zdawał się tego
nie zauważać. Jego oczy były obojętne, ale na twarzy można było dostrzec,
przebijającą przez maskę obojętności, wściekłość. Oboje ruszyli w swoją stronę,
lecz Draco był szybszy. Zamachnął się i po chwili Gryfon zataczał się do tyłu
trzymając dłoń przy ustach. Nie zraził się jednak i znów ruszył na wściekłego
Malfoya. Zamachnął się, ale Ślizgon zdążył zrobić unik i wymierzył kolejny
cios. Tym razem uderzył na tyle mocno, że Gryfon stracił równowagę i przewrócił
się na posadzkę. Z nosa i wargi spływała mu krew.
- Trzymaj się od niej z daleka, plugawy zdrajco. Zajmij się swoimi
szlamami. One są na Twoim poziomie – wycedził Draco pochylając się nad Weasleyem.
Sekundę później odwrócił się, złapał Ry za rękę i poprowadził w stronę lochów.
- Uspokój się – usłyszała kiedy przemierzali korytarze.
Nie odzywali się ani nie zatrzymywali dopóki nie znaleźli się w
lochach. Wtedy dopiero Draco zwolnił i zmusił kuzynkę by usiadła pod ścianą.
Sam kucnął obok i odgarnął jej włosy z twarzy.
- Wszystko w porządku? – zapytał twardym i zimnym głosem.
Dziewczyna wzięła parę głębokich oddechów.
- Tak – kiwnęła głowę uświadamiając sobie, że wciąż trzyma jego
dłoń. Zabrała rękę przywołując na jego twarzy nikły cień uśmiechu, który
zniknął tak szybko jak się pojawił.
- Ry? – usłyszała niepewny głos i spojrzała na chłopaka – Twoje
oczy... – dodał wskazują palcem okolice swoich oczu.
- Nie przejmuj się. Zaraz mi przejdzie.
Malfoy kiwnął głową i spojrzał na przeciwległą ścianę.
- Nic Ci nie zrobił?
- Powinieneś martwić się o niego niż o mnie. Gdyby nie Ty, ten
kretyn straciłby głowę.
To wywołało uśmiech na jego twarzy.
- Nie byłoby mi go szkoda.
- Tak, mi też nie – dodała, ale jej serce coś ścisnęło. Czy
naprawdę nie brakowałoby jej tego czekoladowego spojrzenia błądzącego za nią
codziennie? Nie chciała o tym myśleć.
Serce zaczynało bić w normalnym tępie, a oddech się uspokoił.
Poczuła jak jej mięśnie się rozluźniają i wiedziała, że wszystko jest już w
porządku. Oparła się wygodniej o ścianę i spojrzała na Dracona, który również
się jej przyglądał.
- Nie patrz tak na mnie. Nie umiem nad tym całkowicie panować.
- Będę pamiętał żeby Cię nie wkurzać – uśmiechnął się w
charakterystyczny dla siebie sposób – Twoje oczy nadal są... dziwne.
- Już niedługo. Chyba powinni... – zawahała się i zaczęła
nasłuchiwać. Stłumione odgłosy kroków doszły do jej uszu, a dźwięk peleryny
uderzającej o cegły rozlegał się jak
trzepot skrzydeł nietoperza.
- Snape – wyszeptała.
- Co? – spytał chłopak marszcząc brwi.
- Nie słyszysz?- spytała, ale Ślizgon tylko pokręcił głową –
Oczywiście, że nie. Nie możesz. Chodź – powiedziała wstając z ziemi i ciągnąc
go w stronę pokoju wspólnego.
- Ry, o co Ci chodzi? – spytał zdezorientowany Ślizgon.
- Snape sprawdza lochy. Wie, że ktoś tu jest. – odpowiedział.
Tupot kroków nauczyciela był coraz głośniejszy i słyszalny nawet dla normalnego
ucha. – Tutaj- rzuciła i pociągnęła Ślizgona za róg. Wcisnęli się w szczelinę
między dwiema ścianami. Po chwili zobaczyli postać odzianą w czerń, która
szybkim krokiem przeszła koło nich. Wstrzymali oddechy, kiedy Snape odwrócił
się z wyrazem wściekłości na twarzy i zaczął rozglądać się po lochach. Po paru
sekundach odrzucił pelerynę do tyłu i ruszył z powrotem do gabinetu. Ślizgoni
poczekali aż kroki ucichły i z trudem wyszli z kryjówki.
- Mało brakowało – zaśmiał się Draco – Chodź – dodał i pociągnął
dziewczynę w stronę pokoju wspólnego.
---
Ry obudziła się jako
ostatnia. Dziewczyny krzątały się bez celu po pokoju. Co chwila któraś wpadała
do łazienki, by za chwilę wyjść z niej w poszukiwaniu kolejnej części
garderoby.
- O której kończycie dziś zajęcia? – usłyszała śpiewny głos
Charlotte – Ślizgoni mają trening. Mogłybyśmy iść popatrzeć.
- Chętnie, ale niestety nie mogę. Zarobiłam szlaban u McGonagall,
i to półroczny – skrzywiła się Shiro.
- Coś Ty jej zrobiła? – Choco spojrzała oniemiała na przyjaciółkę.
- To nie była moja wina tylko tego cholernego rudzielca.
- Rozumiem. Trudno. A Ty Maya?
- Ja też odpadam. Mam szlabanu Snape’a. Razem z Diabłem.
- Znowu Cię w coś wciągnął – uśmiechnęła się Ry. W myśli
odtworzyła scenkę z wczorajszego poranka, gdy ujrzała Severusa uśmiechającego
się złośliwie nad śpiącym Zabinim.
- Niestety – burknęła Maya wychodząc z pokoju.
- Chłopacy to kretyni – rzuciła Krukonka podążając za blondynką.
- Choco, jesteś pewna, że trafiłaś do dobrego domu? – uśmiechnęła
się do przyjaciółki Ry, na co ta tylko się rozpromieniła i wyszła z
dormitorium.
---
Po śniadaniu kolejne
godziny leciały jak w zwolnionym tempie.
Uśmiech gościł na jej twarzy za każdym razem, gdy widziała Dracona, natomiast
za każdym razem, gdy ujrzała Georgea było jej niedobrze.
Prawdziwego szoku doznała jednak dopiero podczas trwającego od pół
godziny szlabanu, gdy drzwi Sali otworzyły się i wkroczył do niej odziany w
czarny płaszcz Snape. Przechodząc obok
ławki rzucił jej pogardliwe, a zarazem wściekłe spojrzenie. „ Więc już
wiesz” pomyślała uśmiechając się złośliwie. Severus podszedł do Minerwy i nachylił
się szepcząc na tyle cicho by nawet Shiro nie mogła go usłyszeć. Nauczycielka
kiwnęła głową sprawiając, że Snape odszedł od biurka i przeszedł wzdłuż ławek
rzucając Ry uśmiech zwycięstwa. Dziewczyna pochyliła się nad zadaniem, które
właśnie wykonywała, lecz kontem oka dostrzegła, że po chwili Mistrz Eliksirów
wrócił do Sali ciągnąc za szatę jakiegoś ucznia. Popchnął go na środek klasy, a
sam z niej wyszedł.
- Siadaj koło koleżanki i żadnego gadania – usłyszała głos
McGonagall, ale nie zwracała na nią najmniejszej uwagi.
Nowy przybysz również jej nie interesował, dopóki nie zajął
miejsca przy niej. Wtedy dopiero podniosła głowę i serce zabiło jej szybciej, a
żołądek ścisnęła dziwna siła.
- Widać, jednak nie
uwolnisz się ode mnie przez kolejne pół roku – wyszeptał George patrząc jej w
oczy.
___________________________________________________________________
No więc mamy rozdział VI w całej swej okazałości. Przyznam, że nie należy on do moich ulubionych. Nie wiem czemu. Wydaje mi się, że jest po prostu słaby. Jednak przez ostatnie 1,5 miesiąca nie mogłam wykrzesać z siebie nic więcej, a naprawdę się starałam.
Rozdział najdłuższy ze wszystkich, które do tej pory dodałam (prawie 10 stron w Wordzie) i to mnie cieszy. Jednocześnie jest to taki gest przeprosinowy z mojej strony, za to, że tyle trzeba było na niego czekać. Sporo się dzieje, z resztą to już wiecie, ale taki był właśnie mój zamiar :)
Cóż mogę więcej dodać? Chyba tylko to, że dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim postem (nawet jeśli jest ich garstka). To napradę dodaje siły i otuchy w pisaniu. Czekam na Wasze opinie, pomysły, krytyki i serdecznie zapraszam do komentowania (oczywiście jeśli ktoś tu jeszcze zagląda) nawet tych, którzy czytają anonimowo. To jest naprawdę bardzo motywujące (Ci którzy piszą to wiedzą o czym mówię).
Kolejny rozdział? Nie mam pojęcia kiedy. Mam nadzieję, że jak najszybciej, ale to nie ja tu ustalam zasady. Nade mną jest jeszcze czas, szkoła itp, itd. Tak więc, proszę o cierpliwość i wyrozumiałość.
Pozdrawiam wszystkich gorąco :**
~Ryann Black