Dziewczyna stanęła na skraju polany i
oparła się o pobliskie drzewo. Z trudem łapała oddech. Ucieczka przed tym
cholernym „psem” odebrała jej wszystkie siły. Spojrzała w stronę
zamku, po czym osunęła się po pniu. Wiedziała, że nie da rady do niego dotrzeć.
Poczuła przeszywający ból rozlewający się po ramieniu i zacisnęła zęby,
przyciskając do niego dłoń. Jej szaty
były poszarpane i ciężkie, a ciepła krew spływała jej między palcami i opadała kroplami na mokrą od
rosy trawę. Zamknęła oczy i wzięła kilka głębszych oddechów. Prawdopodobieństwo,
że ktoś usłyszałby jej krzyk było nikłe, zwłaszcza, że we wszystkich oknach
jakie udało jej się dostrzec przez te parę sekund było ciemno. Hogwart wydawał
się cichszy niż zwykle, pozbawiony życia. W oknach sowiarni nie dostrzegła
żadnego ruchu, nie słyszała parskania koni ani śmiechu dziewcząt z Beauxbatons,
a nawet głośnej muzyki dobywającej się z okrętu Durmstrangu. Westchnęła ciężko
i ostatkiem sił dźwignęła się na nogi. Zrobiła krok, drugi, trzeci. Szła powoli
dopóki jej dłoń nie straciła podpory, a wtedy krzywiąc się z bólu i braku sił,
upadła na kolana. Zimny wiatr zgarnął jej włosy z czoła i odrzucił je w
tył. Shiro zadrżała. Trochę
od zimna, trochę z wyczerpania, trochę z bólu. Lecz najbardziej z
przepełniającego ją do granic możliwości przerażenia. Zacisnęła powieki, ale
nie zdążyła powstrzymać łez, które potoczyły się po jej policzkach.
- Cholera – wyszeptała
zaciskając zęby.
Podniosła głowę i spojrzała na
księżyc. Wiedziała, że wkrótce straci przytomność, wykrwawi się lub padnie ofiarą
tego potwora. Jej ciało znajdą za tydzień, miesiąc, a może nigdy. Wiedziała to
wszystko i nie umiała się z tym pogodzić.
Kolejny podmuch wiatru sprawił, że
zatrzęsła się jeszcze bardziej. Objęła się ramieniem i zwiesiła głowę. Kolejna
fala łez zaczynała płynąć po jej policzkach, kiedy za plecami usłyszała
szelest. Nie zdążyła nawet mrugnąć nim upadła na ziemię pod wpływem silnego
ciosu. Następne uderzenie trafiło ją w bok, odrzucając w stronę pobliskich
drzew. Po zetknięciu z ziemią, przeturlała się pod jeden z potężnych pni. W
pierwszym momencie nie mogła nabrać powietrza. Jęknęła cicho i spróbowała
złapać zbawienny oddech. Na marne. Płuca ją paliły, a ramię rozrywał ból.
Zrobiło jej się niedobrze, a kontury drzew stały się mocno rozmazane. Była
pewna, że połamała więcej niż jedno żebro, że może nawet uszkodziła sobie płuca
lub złamała jeszcze inną kość, jednak to wszystko nie miało już znaczenia.
Czarny cień pochylił się nad nią, a błysk przekrwionych oczu uświadomił jej
obecną pozycję. Umierała. W agonii, we krwi, z tą ostatnią, nikłą oznaką
świadomości. Umierała przez własną głupotę. Spojrzała na szumiące nad jej głową
drzewa, na tarczę srebrzystego księżyca, na rozmazany pysk zwierzęcia,
błyszczące kły po raz kolejny przebijające jej ramię. Czas zwolnił bieg.
Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Chciała uciec, ale nie była w stanie. Chciała
w końcu umrzeć, ale nie umiała.
Blade światło księżyca,
rozmazane drzewa, zrywający się potwór, dwa szybkie promienie, światło
księżyca.
Zobaczyła twarz Snape’a, a potem wszystko
okryła ciemność.
---
Nim jeszcze otworzyła oczy, poczuła biel
bijącą z każdej strony. Nie myliła się. Światło odbijające się od ścian raziło
niemiłosiernie, a powieki zaczęły stawiać jej opór. Po paru długich minutach
przyzwyczaiła się do ostrego blasku i powoli rozejrzała się dookoła. Jasne
promienie wpadały przez wielkie okna. Nienaturalnie białe filary wręcz lśniły
czystością, a wysoki sufit sięgał poza granice jej wzroku. Pomieszczenie było
bardzo długie. Na podłodze leżała marmurowa posadzka, w złoconych ramach
widniały puste, czarne płótna. Po obu stronach, pod oknami, stały rzędy
szpitalnych, idealnie zaścielonych łóżek. Wszystkie puste. Brak tu było ludzi,
czy jakichkolwiek dźwięków, bądź ruchów. Miejsce to wyglądało jak żywcem wyjęte
ze snu.
Shiro
otworzyła szerzej oczy i z wielkim trudem i bólem podparła się na łokciach.
Czyżby umarła? Czy była jeszcze na ziemi? Nie, takie miejsca na niej nie
istnieją. Lecz choć odczuwała błogość i spokój przepełniające ją od środka, ból
rwący ramię sprawiał, że niebo stawało się dla niej bardziej odległe niż
kiedykolwiek wcześniej. Przełknęła ślinę i z westchnieniem spojrzała na lewą
rękę. Śnieżnobiały bandaż owijał ją od
barku, aż po dłoń, nie odznaczając się zbytnio na tle lśniącej koszuli nocnej, którą dziewczyna
miała na sobie. Znów westchnęła z rezygnacją i opadła z powrotem na poduszki,
po czym zamknęła oczy i „wsłuchała się” w ciszę. W głowie miała zupełną pustkę.
Nie pamiętała czemu się tu znalazła ani co wydarzyło się nim zemdlała – bo
zakładała, że właśnie to zrobiła - a przede wszystkim zastanawiała się, gdzie
właściwie jest. Spróbowała odkopać jakieś wspomnienia. Na daremno. Jedyne co
pojawiło się w próżni, w którą w aktualnym momencie zamienił się jej mózg, to
blady księżyc w pełni i bardzo ciche, jakby odległe warczenie. Nie mając nic
innego, zaczepiła się tych dwóch punktów i skupiła na nich wszystkie myśli. Ku
wielkiemu zdziwieniu dźwięk stawał się coraz głośniejszy, a srebrna łuna
księżyca, bardziej rażąca. Nie musiała czekać długo, by przeraźliwy ból
przeszył jej czaszkę. Zacisnęła mocniej powieki i złapała się zdrową ręką za
głowę, przez którą w zastraszającym tempie przesuwały się obrazy, dźwięki,
wspomnienia. Z jej ust dobył się krzyk, gdy krwawiące ramię na nowo zaczęło
rozpalać się, jak ogień piekielny. Przez jej głowę przebiegły lśniące kły
zaciskające się na ciele, księżyc, drzewa, promienie, twarz Snape’a, a potem
wszystko ucichło. Otworzyła oczy i dysząc ciężko dotknęła lewej ręki.
Wiedziała. Pamiętała. Wiedziała dlaczego się tu znalazła. Pamiętała co się
stało. Jednak jedna myśl nie dawała jej spokoju – czy już umarła? Znalazła się
w niebie? A może to wszystko jest zwykłym snem, z którego zaraz się obudzi i
znów będzie zwykłą Ślizgonką? Uśmiechnęła się na tę myśl. Nie, ona nigdy nie
była zwykła, czy normalna. Chciała się podnieść, sprawdzić, gdzie dokładnie się
znalazła, lecz ból i zmęczenie pozwoliły jej jedynie na odwrócenie głowy. Wbiła
wzrok w potężne, dwuskrzydłowe drzwi na końcu Sali i zastanawiała się jak długo
tu poleży. Powieki znów zaczęły stawiać jej opór i opadały na coraz dłuższe
chwile, aż w końcu nie miała siły by je podnieść. W ostatnim momencie usłyszała
skrzypnięcie i wiedziała, że ktoś wszedł. Chciała go zobaczyć, jednak nie była
w stanie. Nim zdążyła choćby pomyśleć o wstaniu, zapadła w głęboki sen.
---
Obudził ją przeraźliwy hałas. Ktoś
krzyczał i była to więcej niż jedna osoba. Powoli otworzyła oczy, jednocześnie
rozglądając się dookoła. Znowu znajdowała się w niezwykle jasnym pomieszczeniu,
ale tym razem znała je doskonale.
Skrzydło szpitalne. Czyli jednak żyła. Spojrzała w stronę drzwi i ujrzała
stojące w nich trzy postacie. Jedną z nich była pani Pomfrey, która
kategorycznie zakazywała wstępu na salę dwóm pozostałym. One również nie były
Shiro obce.
Draco miał potargane włosy i lekko
podpuchnięte, jak jej się wydawało, oczy. Musiał być naprawdę zmęczony. Czyżby
nie spał, martwiąc się o nią? Byli ze sobą bardzo związani, więc nie wykluczała
takiej możliwości. Na jego twarzy malowała się wściekłość. Raz po raz spoglądał
w stronę Ślizgonki, a złość jakby w nim wzbierała. Seversu stał z kamienną
twarzą i ze spokojem odpowiadał pielęgniarce. Z jego miny nie można było
odczytać zbyt wiele. Pozostawała w sumie nie zmieniona, jak zwykle. Jedyne co przykuło uwagę Ryann to jego oczy, które
błyszczały nienaturalnie. Nie umiała stwierdzić czy był to strach, może troska,
a może satysfakcja. Były po prostu inne. Nauczyciel również spoglądał co jakiś
czas w jej stronę. Przy jednym z takich razów uchwycił jej spojrzenie, a kąciki
jego ust uniosły się lekko do góry, praktycznie niezauważalnie, ale na tyle
wyraźnie by zarysowały delikatny, a zarazem kpiący uśmiech. W następnej chwili
zwrócił się do pani Pomfrey i kiwając głową złapał za ramię Dracona, po czym
wbrew woli chłopaka odwrócił się i pociągnął go w głąb korytarza. Ry
westchnęła, gdy drzwi Sali zamknęły się za nimi, a pani Pomfrey wróciła do
swojego gabinetu, posyłając jej po drodze pocieszający uśmiech.
Ślizgonka z trudem odwróciła głowę i omal nie
krzyknęła z zaskoczenia. Doskonale rozumiała dlaczego Draco tak się denerwował,
gdy na nią patrzył. Na krześle po prawej
stronie jej łóżka siedział nie kto inny jak George Weasley. Spał, z głową
opartą na ręce, która natomiast spoczywała na materacu. Drugą ręką trzymał na
dłoni dziewczyny. Podniósł się, gdy tylko poczuł, że wyciągnęła palce z jego
uścisku. Spojrzał na nią z mieszaniną zdziwienia i zakłopotania, po czym
przeczesał dłonią włosy. Odwrócił wzrok.
- Cieszę
się, że się obudziłaś. – wyszeptał uparcie wpatrując się w nogę jej łóżka.
- Jak się tu
dostałeś? – odpowiedziała również szeptem – Znaczy się, wiem, że wpuściła Cię
pani Pomfrey, ale dlaczego akurat
Ciebie?
- Sam nie
wiem, byłem kiedy Cię tu przynieśli. Po prostu pozwoliła mi zostać.
- Przynieśli? – dziewczyna spojrzała mu w oczy
zszokowana.
- Tak –
odpowiedział znów przeczesując włosy. Tym razem na nią spojrzał – Dumbledore i
Snape. Kazałaś mi biec do zamku. Tak zrobiłem. Sprowadziłem ich tam, gdzie
ostatnio Cię widziałem. Odszukanie Cię było tylko kwestią czasu. Chociaż tą
najważniejszą. – Jego wzrok znów powędrował w bok.
- Rozumiem.
Kto wie co tak naprawdę się stało? – spytała z poważnym wyrazem twarzy.
- Poza mną,
Dumbledore’m i Snapem? Tylko pani Pomfrey. Musieli jej powiedzieć. Tylko w ten
sposób mogła Ci pomóc.
- A Draco? –
rzuciła bez zastanowienia.
- Wie to
samo co wszyscy inni, czyli, że zostałaś zaatakowana przez dzikie zwierzę i, że
wszyscy uczniowie mają kategoryczny zakaz choćby zbliżania się do Zakazanego
Lasu – odpowiedział, ale dziewczyna natychmiast dostrzegła napięcie na jego
twarzy. Pokiwała delikatnie głową, lecz nie dała za wygraną.
- Co się ze
mną działo? W jak bardzo złym byłam stanie?
Chłopak
spiął się nagle i zamknął oczy. „Czyżby spodziewał się tego pytania?”
przemknęło przez głowę Ślizgonki.
- Weasley? –
spytała patrząc mu w twarz – Co się ze mną działo?
Chłopak
otworzył oczy i odszukał jej spojrzenie, po czym wziął głęboki oddech.
- Gdybyśmy
znaleźli Cię chwilę później, nawet pani Pomfrey nie udałoby się Cię uratować.
Ry spojrzała
na sufit i zamknęła oczy. Kilka minut, a nie miałaby czego tu szukać.
Mimowolnie odetchnęła. Wiedziała, że powinna Gryfonowi podziękować, ale nie
potrafiła się na to zdobyć. Poczuła, że chłopak znów dotyka jej dłoni i natychmiast
zabrała rękę. Jasne, doceniała to, że się martwił, ale niechęć, którą do niego
żywiła była zbyt wielka. Dodatkowo była
pewna, że siedział tu i wyłącznie przez wyrzuty sumienia. Nie przeszkadzało jej
to, a nawet nie chciała wierzyć, że jest inaczej. Prawda była dla niej jasna.
Tylko jedną osobę winiła za to, co wydarzyło sie tamtej nocy. Tylko i wyłącznie
jedną. Za to co stało się z jej życiem, za nieuleczalną chorobę, której się
nabawiła, za to, że jej życie legło w gruzach mogła winić tylko jedną osobę. I
ta osoba właśnie siedziała obok. Oczywiście, gdyby nie poszła do lasu... ale
gdyby ten wścibski Gryfiak nie wtykał nosa w nie swoje sprawy i nie polazł za
nią, dałaby radę uciec i nie musiałaby ryzykować życiem na ratowanie jego
tyłka.
- Przepraszam-
usłyszała szept, który wyrwał ją z rozmyśleń. Spojrzała na niego przelotnie i
znów wbiła wzrok w sufit. Chłopak siedział z twarzą ukrytą w dłoniach i
łokciami na kolanach. Dziewczyna zacisnęła zęby. – Wiem, że to moja wina ...
- Zamknij
się – wycedziła nie pozwalając mu dokończyć.
George
westchnął.
- Po prostu
mi wybacz.
- Po prostu
się zamknij.
- Czy mogę
chociaż...
- Nie.
Zamknij się i wyjdź stąd.
Przez chwilę
siedział i przyglądał się jej myśląc, że żartuję. Jednak napięcie na jej twarzy
zdradzało, że jest wściekła. Nie miał wielkiego wyboru. Wstał i ruszył w stronę
drzwi, zamykając je za sobą chyba najciszej jak potrafił. Wtedy dopiero Ry
otworzyła oczy, które swoją drogę nawet nie wiedziała kiedy zamknęła, i
zacisnęła dłonie w pięści. „Idiota” pomyślała. Mógł sobie darować te kazania
pokutne. Zwykłe „przepraszam” nie sprawi, że wróci do niej życie sprzed tej
felernej nocy. Może była niesprawiedliwa. Może zbyt ostro go oceniała. W końcu gdyby nie on, już by nie żyła. Jednak w
tym momencie przy zdrowych zmysłach utrzymywała ją jedynie wściekłość na
chłopaka, który uratował jej życie, a jednocześnie zniszczył je raz na zawsze.
---
Obudziła się w środku nocy, sama nie
wiedząc dlaczego. Była zmęczona, ale przez jakiś czas przewracała się w jedną i
drugą stronę, nie mogąc zmrużyć oka. Irytujące uczucie. Gdy w końcu, około
godziny trzeciej, zaczęła zasypiać usłyszała dźwięk otwieranych drzwi.
Odwróciła się w ich stronę i ujrzała postać w czarnej pelerynie, która
poruszała się między łóżkami. Bardzo powoli. Szła praktycznie bezszelestnie,
jakby płynęła. W końcu zatrzymała się przy dziewczynie i zdjęła kaptur.
- Co pan tu
robi? – wyszeptała zszokowana Ślizgonka. Spojrzała w oczy mężczyzny i ujrzała w
nich ten sam dziwny błysk co zeszłego popołudnia.
- Wstawaj.
Musimy się spieszyć – odpowiedział Severus równie cicho. Było w jego głosie
coś, co sprawiło, że Ryann przeszły ciarki.
- Dokąd? –
spytała nieufnie, marszcząc brwi. Snape westchnął, podszedł do łóżka i siłą ją
z niego wyciągnął. Jedną rękę zacisnął na jej zdrowym ramieniu, a drugą zakrył
jej usta. Dziewczyna próbowała się wyrwać, była jednak zbyt zmęczona i obolała
by cokolwiek zdziałać. Severus wypchnął ją na korytarz i pociągnął dalej, w
stronę Sali Wejściowej. Gdy oddalili się od skrzydła na bezpieczną odległość,
zabrał rękę z jej ust i zluźnił uścisk.
- Dokąd mnie
prowadzisz? – spytała coraz bardziej spanikowana, gdy schodzili po marmurowych
schodach. Nie odpowiedział – Profesorze? – cisza – Profesorze! – znów nic –
Snape! – zebrała w sobie wszystkie siły i wyrwała mu się jednocześnie
zataczając lekko w tył. W głowie jej się zakołowało, a ramię znów przeszył ból.
Mistrz Eliksirów wykorzystał sytuację i zbliżył się na odległość
kilkudziesięciu centymetrów.
- Posłuchaj
mnie. Szarpanie się z Tobą naprawdę nie sprawia mi przyjemności, więc zrób coś
dla mnie. Zamknij się i daj mi wykonywać co do mnie należy, bo w innym wypadku
możesz zacząć pisać list pożegnalny. – wycedził znów chwytając ją za ramię.
W chwili,
gdy zamierzał ruszyć, z głębi korytarza wyłoniła się czarna postać, a czerwony
promień, który wystrzelił z jej różdżki ugodził nauczyciela w pierś. Severus
przeleciał przez Salę Wejściową i uderzył w ścianę po drugiej jej stronie, po
czym nieprzytomny osunął się na
posadzkę. Nowo przybyły zsunął z głowy kaptur, pod którym Ryann ujrzała
złoto-srebrną maskę. Śmierciożerca. Przerażona, próbowała uciec, jednak
mężczyzna chwycił ja za ramiona i pociągnął w stronę drzwi wejściowych, a
następnie brutalnie wypchnął na błonia.
Łzy bólu i strachu cisnęły się
piętnastolatce do oczu, kiedy pod czujnym okiem sługusa Czarnego Pana
przemierzała Zakazany Las. Jej koszula zahaczała o wystające gałęzie, a ostre
korzenie boleśnie raniły stopy. Nie odzywała się, bynajmniej nie ze strachu,
lecz z obawy, że gdy tylko otworzy usta głos zacznie się jej łamać. Rozglądała
się na boki. Doskonale znała tę ścieżkę. Przemierzała ją sama wiele razy. Szła
podpierając się o drzewa, między które wpadało coraz więcej księżycowego
światła. W końcu wyszła na skraj jasno oświetlonej polany i poczuła silne pchnięcie. Pod jego
wpływem upadła na kolana i syknęła z bólu. Jej szyi dotknęło coś zimnego i
ostrego, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Sztylet. Omiotła wzrokiem przestrzeń
wokół. Po prawo stał Syriusz, trzymany w żelaznym uścisku przez dwóch
Śmierciożerców. Z jego opuchniętej wargi spływała krew, pochylał się do przodu
i ciężko oddychał. Widać było, że próbował się uwolnić. Po lewej stronie
piętnastolatki stała Lysandra. Zalana łzami kobieta trzymana była przed tylko
jedną osobę w masce. Naprzeciwko dziewczyny kuliła się mała czarna postać,
drżąc lekko na ciele. W ręku ukrywała coś,
co przypominało zawiniątko wielkości dziecka.
- Ryann
Black – rozległ się przypominający syk szept, który wywołał u Ślizgonki napad
obrzydzenia. Wbrew temu do jakiego należała domu, ten dźwięk napawał ją
niewyobrażalnym strachem. – Córka Regulusa Blacka. Człowieka, który ośmielił
się zadrzeć z najpotężniejszym czarnoksiężnikiem wszech czasów. Człowieka,
który ośmielił się stawić mi opór. Człowieka, który mnie zdradził. Człowieka,
który zginął. A teraz Ty, zginiesz za niego. – z pomiędzy fałd zawiniątka
wysunęła się różdżka i wycelowała prosto w piętnastolatkę, która chwilę później
krzyknęła z bólu, pod naporem klątwy.
- Zostaw ją!
– rozległ się po polanie przepełniony gniewem głos Syriusza.
- Uciszyć go
– rozległ się ten sam szept i zielone światło błysnęło w okolicach klatki
piersiowej Łapy.
- Nie! –
zabrzmiał tym razem głos dziewczyny. Nie mogła, a nawet nie chciała dłużej
powstrzymywać łez. Spojrzała na swoją matkę, która ukryła twarz w dłoniach, a
jej ciałem wstrząsał szloch. Ryann czuła się po prostu bezsilna. Patrzyła jak
martwe ciało Syriusza upada na ziemię jakby w zwolnionym tempie. Świat zaczął
się rozmazywać, a serce waliło o wiele za szybko. Zaczęła drżeć na całym ciele.
Po raz pierwszy w życiu tak się bała. – Nie – wyszeptała łkając. Zamknęła oczy
i zacisnęła pięści. Poczuła jak po jej szyi spływa ciepła krew i dopiero wtedy
uświadomiła sobie, że nie ma siły klęczeć. Jej ciało słabło coraz bardziej.
- W jednym
Severus miał rację – usłyszała syk – jesteś naprawdę denerwująca. Avada
kedavra!
Ujrzała zielony promień lecący w jej stronę,
a oczy zastygły jej w niemym przerażeniu.
***
- Nie! – kobieta zerwała się z krzykiem.
Natychmiast omiotła wzrokiem jasny pokój i odgarnęła z czoła mokre od potu
włosy. Oddychała szybko, a serce waliło jej jak młot. Jasne promienie
oświetlały jej bladą twarz, a jednocześnie pozwalały dokładnie przyjrzeć się
zawartości pokoju. Ogromne mahoniowe łóżko zajmowało prawie całą jedną ścianę.
Naprzeciw niego znajdowała się ogromna szafa i drzwi do łazienki. Pośrodku pokoju ustawiono mały
stolik do kawy i dwa fotele. Po prawej stronie łóżka znajdowały się szklane
okna zajmujące całą powierzchnię ściany, natomiast po przeciwnej stronie drzwi
z ciemnego drewna wkomponowane w połyskujące srebrem drzewo genealogiczne. Na
jednym z foteli siedział mężczyzna. Jego czarne włosy opadały na ramiona, a
szare oczy uważnie przyglądały się kobiecie, która zdawała się go w ogóle nie
zauważyć.
- Co
widziałaś? – odezwał się cicho, jakby ostrzegawczo.
Kobieta
wzdrygnęła się słysząc jego głos, a w jej oczach natychmiast stanęły łzy.
- Gdzie jest
Arcturus, Syriuszu? – odpowiedziała pytaniem. Usiadła na brzegu łóżka i
spuściła nogi na podłogę, jednocześnie chwytając dłońmi brzeg materaca. Łapa
podniósł się z fotela i powolnym krokiem ruszył w jej stronę, po czym kucnął
tuż przed nią i położył dłonie na jej ramionach.
- Wyszedł z
samego rana. Prosił bym miał na Ciebie oko. Co zobaczyłaś, Lysandro? – spytał głosem
przepełnionym troską.
Kobieta
spojrzała mu w oczy, a z jej własnych potoczyły się łzy.
- On ją
zabił, Syriuszu. Zabił moje dziecko.
Mężczyzna
nic nie powiedział tylko otarł krople z jej twarzy.
- Byłam w
lesie, później w szpitalu. Nie wiem dlaczego. Nie wiem co mi było. Ktoś przyszedł w nocy, nie pamiętam kto i
zabrał mnie stamtąd. Pamiętam las. Jego przeraźliwy szept, a później zielone
światło. – mówiła przez łzy.
- Co
powiedział? – Łapa nie dawał za wygraną.
- Że Ryann
zapłaci za zdradę Regulusa. – kolejna fala uderzyła w kobietę. Ukryła twarz w
dłoniach i pozwoliła się objąć. Mężczyzna usiadł koło niej, nadal nie
wypuszczając jej z ramion, choć w jego ciele narastał coraz większy gniew.
Trwali tak kilka minut, dopóki nie poczuł, że się uspokoiła. Wtedy dopiero
delikatnie ją od siebie odsunął i spojrzał w oczy.
- Dopóki
żyję, nie pozwolę by coś jej się stało.
Kobieta
uśmiechnęła się ledwo zauważalnie.
- A co jeśli
mimo wszystko…
- Nie
pozwolę na to – powiedział Gryfon i położył dłoń na jej policzku. Ona tylko
zamknęła oczy i oparła głowę o jego czoło, po czym zacisnęła palce na jego
dłoni.
- Obiecaj –
wyszeptała. – Obiecaj, że ją znajdziesz gdziekolwiek by nie była. Obiecaj, że
nie pozwolisz by ON ją dopadł.
Nic nie
powiedział tylko musnął wargami jej usta. Trwało to zaledwie kilka sekund, po
których odsunął się o parę milimetrów.
- Obiecuję.
Wstał z łóżka i zniknął z pokoju z cichym pyknięciem.
W następnej chwili aportował się na
obrzeżach zamku, w którym pewna piętnastoletnie Ślizgonka właśnie dochodziła do
siebie.
________________________________________________________
I w końcu się udało. Oddaję w wasze ręce rozdział VIII. Miałam z nim trochę problemów, ale ostatecznie postanowiłam go zostawić w takiej formię, i myślę, że nie jest najgorsza. Mało w nim dialogów, ale wydaje mi się, że raz kiedyś taka notka jest potrzebna. Taka, że tak to nazwę, bardziej opisowa.
Z góry przepraszam za wszelkie błędy (starałam się je poprawić), ale ciężko jest wyłapać wszystko.Początkowo rozdział miał mieć inny tytuł, lecz w ostatnim w sumie momencie doszłam do wniosku, że tak będzie lepiej. Przepraszam, że tyle musieliście na niego czekać i jednocześnie dziękuję za cierpliwość. Kolejny rozdział pojawi się.... nie wiem kiedy. Zapewne wtedy, kiedy będę miała czas go napisać xD
Dlatego całym sercem proszę - wybaczcie mi moje haniebne zaniedbania i uzbrójcie się w cierpliwość (brzydkie powtórzenie, ale zabrakło mi słowa). Jednego jestem pewna - nieważne ile czasu będę go pisała, rozdział się pojawi i mam nadzieję, że będzie tu wtedy jeszcze ktoś, kto go przeczyta. xD
Na koniec jeszcze dodam wielką prośbę. Nie linczujcie mnie, odstąpcie od tekstów w stylu "to niemoralne, jak mogłaś to zrobić, zgiń w piekle, nienawidzę Cię, za to co zrobiłaś etc." dotyczących ostatniego fragmentu xD Ja wiem, ja wszystko wiem, ale po prostu nie mogłam, nie potrafiłam się powstrzymać. Musiałam to zrobić i za to bije teraz przed wami czołem. Ten rozdział nie miałby dla mnie takiej wartości jaką ma, gdyby nie ten ostatni fragment. Dlatego błagam... nie linczujcie mnie xD To może niemoralne, złe i w ogóle, ale no.. po prostu musiałam :D
Jeśli chodzi o następny rozdział to mogę jedynie powiedzieć, że będzie w nim sporo Syriusza, parę krzywdzących słów i sporo gadania. Więcej nie powiem bo spojlerować nie chcę.
No, i to by było chyba wszystko co mam do powiedzenia. Jeśli coś mi się przypomni to na pewno to zaktualizuje. ^^
A teraz zapraszam do komentowania i pozdrawiam ciepło
~Ryann Black
________________________________________________________
I w końcu się udało. Oddaję w wasze ręce rozdział VIII. Miałam z nim trochę problemów, ale ostatecznie postanowiłam go zostawić w takiej formię, i myślę, że nie jest najgorsza. Mało w nim dialogów, ale wydaje mi się, że raz kiedyś taka notka jest potrzebna. Taka, że tak to nazwę, bardziej opisowa.
Z góry przepraszam za wszelkie błędy (starałam się je poprawić), ale ciężko jest wyłapać wszystko.Początkowo rozdział miał mieć inny tytuł, lecz w ostatnim w sumie momencie doszłam do wniosku, że tak będzie lepiej. Przepraszam, że tyle musieliście na niego czekać i jednocześnie dziękuję za cierpliwość. Kolejny rozdział pojawi się.... nie wiem kiedy. Zapewne wtedy, kiedy będę miała czas go napisać xD
Dlatego całym sercem proszę - wybaczcie mi moje haniebne zaniedbania i uzbrójcie się w cierpliwość (brzydkie powtórzenie, ale zabrakło mi słowa). Jednego jestem pewna - nieważne ile czasu będę go pisała, rozdział się pojawi i mam nadzieję, że będzie tu wtedy jeszcze ktoś, kto go przeczyta. xD
Na koniec jeszcze dodam wielką prośbę. Nie linczujcie mnie, odstąpcie od tekstów w stylu "to niemoralne, jak mogłaś to zrobić, zgiń w piekle, nienawidzę Cię, za to co zrobiłaś etc." dotyczących ostatniego fragmentu xD Ja wiem, ja wszystko wiem, ale po prostu nie mogłam, nie potrafiłam się powstrzymać. Musiałam to zrobić i za to bije teraz przed wami czołem. Ten rozdział nie miałby dla mnie takiej wartości jaką ma, gdyby nie ten ostatni fragment. Dlatego błagam... nie linczujcie mnie xD To może niemoralne, złe i w ogóle, ale no.. po prostu musiałam :D
Jeśli chodzi o następny rozdział to mogę jedynie powiedzieć, że będzie w nim sporo Syriusza, parę krzywdzących słów i sporo gadania. Więcej nie powiem bo spojlerować nie chcę.
No, i to by było chyba wszystko co mam do powiedzenia. Jeśli coś mi się przypomni to na pewno to zaktualizuje. ^^
A teraz zapraszam do komentowania i pozdrawiam ciepło
~Ryann Black