Uwaga!

wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział IX - Być wilkiem

Dziś na początku oraz krótko, zwięźle i na temat (tak troszkę późna pora). Oto rozdział 9 ( w końcu). Długo go nie było, ale jak już jest to z rozmachem (całe 8,5 strony w Wordzie). Mogą być błędy bo padam, ale ogólnie myślę, że jest całkiem niezły. Mogą być jakieś takie mało ogarnięte przeskoki czasowe, choć starałam się wyeliminować takie rzeczy. Nie wiem co mogę powiedzieć więcej. Chyba nic. Jak mi się coś przypomni to zaktualizuję. Miłego czytania i zapraszam do komentowania :)
Pozdrawiam
~Ryann Black

PS Tak trochę późno, ale wiedzcie, że życzyłam wam Wesołych Świąt :D




Szedł powoli, trzymając się blisko ściany. Przystawał na każdym zakręcie i rozglądał się uważnie. Przemierzał piętro po piętrze kierując się w stronę gabinetu dyrektora. Od czasu, kiedy ostatni raz zwiedzał bez obaw te korytarze minęło wiele czasu, ale nadal pamiętał wszystkie tajne przejścia, zakamarki, fałszywe schody. Gdy dotarł na odpowiednie piętro przysiadł za jednym z posągów i zaczął uparcie wpatrywać się w stojącą naprzeciw niego chimerę. Nie musiał czekać długo. Dyrektor przeszedł szybkim krokiem przez korytarz i ustał przed wejściem. Syriusz poczekał na odpowiedni moment i, gdy tylko starzec zniknął na schodach, prześlizgnął się przez zamykające się już przejście. Szedł powoli, cały czas mając przed sobą skraj szaty Dumbledore’a.
- Długo będziesz się tak czaił, Syriuszu? – rozległ się spokojny, lekko rozbawiony głos.
Łapa zaklął w myślach i wyprzedził mężczyznę, po czym wbiegł do otwartego gabinetu. Zmienił postać i okrył się, leżącym na starej kanapie, płaszczem. Gdy odwrócił się w stronę drzwi napotkał przyjazne spojrzenie dyrektora.
- Miło Cię znów widzieć – przywitał się Dumbledore i ruszył w stronę biurka – Żywego.
  Syriusz uśmiechnął się pod nosem i zaczął przyglądać się stojącym na półkach książkom.
- Miło się tak czuć – odpowiedział, odwracając się w stronę starca, który wręcz przeszywał go spojrzeniem. Z twarzy Łapy zniknęły wszystkie oznaki radość. Prawie zapomniał po co tu przyszedł. – Wiesz po co tu jestem.
- Jak? – w głosie dyrektora przebijała troska, a jego oczy stały się nagle dziwnie zamglone i jakby puste. Nie takiej reakcji oczekiwał Black.
- Lysandra miała sen – odpowiedział, kręcąc głową na wskazany mu przez nauczyciela fotel. Starał się. Starał się i to bardzo, ale głos powoli zaczynał mu drżeć. W ustach pojawiła się suchość, a ręce jak na złość pokryły się kropelkami potu. Poczuł jak po kręgosłupie wspinają się paradoksalne dreszcze. – Mam nadzieję, że się myliła.
- Syriuszu – zaczął spokojnie Albus, jakby z zakłopotaniem wpatrując się w swoje palce. Łapa zamknął oczy. Wiedział co usłyszy. – Ona nigdy się nie myli.
W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza. Powietrze jakby zgęstniało od napięcia i żalu kłębiących się w gabinecie. Syriusz spojrzał na przykrywający posadzkę dywan i wziął kilka głębokich wdechów. Poczuł się jakby ktoś przyłożył mu zaklęciem ogłuszającym i to z bardzo bliskiej odległości. Każdy oddech wywoływał ból w klatce piersiowej.
- Jak…. Ona się czuję? – miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Obiecał. Obiecał Lysandrze, że Ryann jest bezpieczna, że nic jej nie grozi, że się nią zaopiekuje. Spóźnił się. Ręce zaczęły mu drżeć. Zaczął obawiać się nawet najgorszego. Przecież to chore. Coś jej się stało, ale żyje. Jest tutaj. W Hogwarcie. Za chwilę się z nią spotka i wszystko będzie dobrze. Musi być.
- Była nieprzytomna przez kilka dni. Dzisiaj powinna się wybudzić.
- Chcę ją zobaczyć. – rzekł natychmiast Łapa.
- To niemożliwe. Musisz dać jej czas. Pozwolić dojść do siebie.
- Albusie – zaczął Black podchodząc do biurka i opierając się o nie dłońmi. Zaciętość na jego twarzy traciła bardzo przy smutku przebijającym w jego szarym spojrzeniu. Wbił wzrok w te błękitne, przepełnione troską oczy spoglądające na niego zza okularów połówek. – dopiero co odzyskałem rodzinę. Nie każ mi, znowu się od niej odsuwać.
Starzec przyglądał mu się przez chwilę, po czym nadal patrząc w oczy, pokręcił przecząco głową.
- Nie mam takiego zamiaru. – odpowiedział, a na jego twarzy pojawił się smutek dodający kilkanaście lat. – Nie wymagam abyś odchodził, ale proszę byś nie kontaktował się z Ryann dopóki nie dojdzie do siebie. – powiedział spokojnym, a jednocześnie nie znoszącym sprzeciwu głosem.
Syriusz wpatrywał się w niego jeszcze przez chwilę, po czym wyprostował się i chowając twarz w dłoniach odszedł od biurka. Zrobił kilka kroków po gabinecie, po czym zacisnął palce na włosach. Z wielkim trudem odwrócił się w stronę dyrektora i przełykając strach, kiwnął głową. Skierował się w stronę drzwi, jednak zastygł z dłonią na klamce i jeszcze raz spojrzał na Dumbledore’a.
- Co jej się stało?
- Została zaatakowana… przez wilkołaka.
Tego było już za wiele. Szarooki stanął jak wmurowany kurczowo trzymając się chłodnego metalu. Jego bratanica, została zaatakowana, a on nic nie mógł zrobić. Tego było już po prostu za wiele. Bardzo powoli kiwnął głową i odezwał się głosem, który był jakby odległy, zupełnie pozbawiony jakichkolwiek emocji. Pusty.
- Albusie, nie mów nic Lysandrze. Przynajmniej na razie.
- Nie mam takiego zamiaru – odpowiedział, sprawiając, że Black otworzył drzwi gabinetu. – Syriuszu?
Łapa zatrzymał się i spojrzał na niego smutno.
- Wszystko będzie dobrze – wyszeptał starzec, a na jego twarzy pojawił się blady uśmiech.
- Chciałbym w to wierzyć – odpowiedział Black i wyszedł z gabinetu trzaskając drzwiami.

***

Otworzyła oczy i spojrzała na wysoki, biały sufit. Wokół panowała błoga cisza. Jedyne co można było usłyszeć, to cichutkie śpiewanie ptaków na zewnątrz. Przez otwarte, w końcu Sali, okno wpadał delikatny wietrzyk, wypełniając pomieszczenie świeżym, jesiennym powietrzem. Dziewczyna przymknęła powieki i odetchnęła głęboko. Przywołała w myślach wydarzenia z tej felernej nocy, a jej serce ścisnął żal. Wstrzymała oddech i przejechała opuszkami palców po lewym ramieniu. Delikatny, miękki bandaż otulał jej rękę od barku aż po dłoń. Nie odczuwała bólu, wręcz przeciwnie – czuła się świetnie. Było to jednak złudzenie, leki, które utrzymywały ją w przyzwoitym stanie. Wiedziała, że pod grubą warstwą opatrunku, jej ciało płonie, rozrywane bólem trucizny. Bólem porównywalnym z tym psychicznym, który w tym momencie odczuwała. Była wilkołakiem. Cholernym, krwiożerczym potworem, który raz w miesiącu niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze. Łzy wcisnęły jej się do oczu, a bezsilność całkowicie zawładnęła jej ciałem. Miała ochotę krzyczeć, biec, rzucić się w wir pogoni zwierzęcych instynktów, uciec i już nigdy nie wracać. Wyrzucić z siebie całą frustrację, złość, smutek i strach. Bała się jak zareaguje jej matka, ojczym, Syriusz. Czy już wiedzieli? Czy Snape ich powiadomił? A jeśli o nim mowa, to chyba powinna mu podziękować. Bądź co bądź, uratował jej życie. Zapewne jednak nie dowiedziałby się o jej stanie gdyby nie Weasley. Czy jemu też powinna być wdzięczna? Nie. To on był winny jej stanowi. To przez niego tu leży. To on zniszczył jej życie.
Zacisnęła powieki, poddając się uczuciu bezsilności i łzom płynącym po twarzy. Stała się wilkołakiem i wcześniej czy później będzie musiała się  z tym pogodzić.
W pewnym momencie poczuła, że ktoś dotyka jej dłoni i otworzyła oczy. Zobaczyła blond włosy i obojętne, stalowe spojrzenie. Uśmiechnęła się blado, jednak twarz chłopaka nie zmieniła wyrazu.
- Płaczesz. – usłyszała obojętny głos.
- To nic – odpowiedziała szybko.
- Boli Cię – znów ten sam ton.
- Trochę – skłamała. Nie potrafiłaby powiedzieć mu co tak naprawdę jej dolega.
- Dlaczego to zrobiłaś? -  spytał, siadając obok jej łóżka.
- Draco, to nie tak…
- Mogłaś zginąć – podniósł głos i mocniej ścisnął jej rękę.
- Nie bądź zły. – wyszeptała błagalnym tonem.
Malfoy westchnął.
- Nie jestem, ale jak na rok starszą, jesteś strasznie nieodpowiedzialna.
- Ktoś musi – odpowiedziała, a na jej twarzy pojawił się niepewny uśmiech.
- Ale dlaczego w taki sposób? – Draco spuścił wzrok i pokręcił głową.
- Nie wierzę – Ryann uniosła ze zdziwieniem brwi – Wielki panicz Malfoy martwi się o kogoś innego niż on sam? – na jej twarzy znów pojawił się uśmiech.
- Chyba tylko o Ciebie, panienko Black – spojrzał jej w oczy, a kąciki jego ust uniosły się lekko do góry.
- Oh, czyli jednak masz sumienie.
Chłopak uniósł brwi, a w jego spojrzeniu zdziwienie mieszało się z zażenowaniem.
- Daj spokój, Draco! Takie halo o kilka godzin w szpitalu?
- Ryann – chłopak nagle spoważniał – Byłaś nieprzytomna przez tydzień.
Piętnastolatka zamarła. Szybko się jednak otrząsnęła, a na jej twarzy po raz kolejny wykwitł promienny uśmiech.
- Przynajmniej sobie odpoczęłam.
- Bawi Cię to?
- A co? Mam płakać?
- Mogłaś zginąć – Draco mówił spokojnym, ale nader poważnym i lekko obojętnym tonem.
- Ale żyję – „i jestem krwiożerczym potworem” pomyślała. Powoli miała dosyć tej rozmowy. Malfoy westchnął i pokręcił głową.
- Czasem wydaje mi się, że te Twoje umiejętności to nie jest najlepszy pomysł.
- Przesadzasz.
- Być może. Ale coraz mniej mi się to podoba – powiedział wstając – Muszę już iść.
Ryann kiwnęła głową.
- Draco? – zagadnęła, gdy odchodził. Chłopak przystanął i spojrzał na nią. – Wszystko jest w porządku.
- Chciałbym w to wierzyć – wyszeptał i wyszedł, nie oglądając się więcej za siebie.

---

Kolejne dni leciały pod znakiem ciągłych odwiedzin, zmartwionych min, nieustannych pytań i ostrożnych rozmów. Draco odwiedzał ją przynajmniej raz dziennie, a kiedy nie mógł przyjść, do skrzydła zaglądały Maya i Charlotte z chłopakami. Lubiła spędzać z nimi czas. Potrafili wtedy rozmawiać dopóki Pani Pomfrey nie wyganiała gości z pomieszczenia, co zazwyczaj działo się dopiero późnym wieczorem. W trakcie takich rozmów Shiro dowiedziała się o wynikach pierwszego zadania Turnieju Trójmagicznego, i o tym, że pomimo próśb połowy Ślizgonów, by Złote Dziecko Gryffindoru zostało spalone przez Rogogona, jakimś cudem Potterowi udało się przeżyć spotkanie ze skrzydlatym potworem. Opowiedzieli jej również o zakazie, który Dumbledore nałożył na uczniów mówiącym, że „ dla własnego bezpieczeństwa nikt nie ma prawa choćby zbliżać się do Zakazanego Lasu, ponieważ nie każdy może mieć tyle szczęścia co panna Black”. Ślizgonka uśmiechnęła się również na wieść, że nikt nie wie co tak naprawdę się stało. W rozmowach z przyjaciółmi trzymała się wersji, mówiącej jakoby spacerując po lesie, poczuła szarpnięcie w okolicy ramienia i upadła, uderzając głową o drzewo, po czym straciła przytomność i obudziła się dopiero w skrzydle szpitalnym. Historyjka całkiem prawdopodobna, zwłaszcza znając jej roztrzepanie, dlatego miała wielką nadzieję, że jej przyjaciele ją kupią.  Oni natomiast kiwali ze zrozumieniem głowami dając jej do zrozumienia, że wiedzą jak musi jej być ciężko, jak cierpi i co przeżywa. Nie wiedzieli. Nikt nie wiedział.
Innym razem, gdy w nocy nawiedzały ją przebłyski świadomości,, wydawało jej się, że widzi twarz Syriusza. Nim jednak jej organizm zdążył na tę informację zareagować zasypiała, a po przebudzeniu mężczyzny już nie było.
Wszystkie te kłamstwa, sztuczne uśmiechy i tłumienie emocji odbijały na niej swoje piętno. Była zmęczona, coraz gorzej spała, z trudem powstrzymywała cisnące się do oczu łzy i znacznie więcej myślała o swoim przyszłym życiu (co swoją drogą było chyba najgorsze).
Nie minął tydzień od czasu, gdy odzyskała świadomość, a ból praktycznie przestał jej doskwierać. W jego miejsce pojawiło się obezwładniające uczucie bezsilności i zagubienia. Pomimo, że znajomi odwiedzali ją codziennie, nie umiała poradzić sobie z przepełniającą ją do granic możliwości złością: na siebie, na to co jej się przytrafiło i na wszystkich, którzy kazali jej siedzieć w tym skrzydle. Pomimo świadomości, że znalazła się tam dla własnego dobra, miejsce to coraz bardziej przypominało jej więzienną cele, z której nie mogła wyjść choćby na krok, a z każdym przemijającym dniem pragnęła tego coraz bardziej. Przypominało jej to troszkę bajkę, w której ona grała rolę księżniczki, strzeżonej przez ziejącego ogniem (a raczej różnymi leczniczymi  miksturkami) smoka i czekającej na ratunek od przystojnego księcia.
Jej wybawienie nadeszło wraz z pierwszymi „promieniami” przebijającymi przez zasnute chmurami, listopadowe niebo. Ryann obudziła się wtedy wyjątkowo wcześnie, a pierwszą osobą, na którą zwróciły uwagę jej zaspane oczy nie był niestety wybawiciel w lśniącej zbroi (bądź chociaż jako takiej czystej szacie) lecz raczej dobra macocha lub zła  wróżka, stojąca u szczytu łóżka. Ślizgonka jęknęła cicho i zakryła twarz poduszką.
- Mi też miło Cię widzieć, panno Black – odezwała się Minerwa McGonagall i poprawiła tkwiące na jej nosie okulary – Dyrektor chciałby się z Tobą zobaczyć.
Shiro odjęła miękki materiał od twarzy i spojrzała na kobietę pytającym wzrokiem. Dlaczego Dumbledore chciał ją widzieć i dlaczego nie pofatygował się do skrzydła osobiście? Nauczycielka, jakby czytając jej w myślach wskazała na leżące na nocnej szafce czyste szaty.
- Ze względu na niespodziewane okoliczności profesor Dumbledore poprosił byś to Ty do niego zajrzała, a ja mam Ci w tym pomóc – wytłumaczyła kładąc nacisk na ostatnie zdanie.
- To bardzo miłe, lecz nie sądzę by pani Pomfrey była skora do wypuszczenia mnie stąd – odpowiedziała dziewczyna najspokojniej jak potrafiła, jednocześnie przywołując na twarz pobłażliwy uśmiech.
- Tym proszę się nie martwić, panno Black. Dziś zostajesz wypuszczona ze skrzydła. Czekam na Ciebie na zewnątrz – odpowiedziała, ignorując zdziwione spojrzenie Ślizgonki i wyszła z pomieszczenia.
Dziewczyna w osłupieniu patrzyła za nią, po czym złapała leżącą na szafce szatę i podniosła się z łóżka. Marzyła o tej chwili od tylu dni, a kiedy w końcu nadeszła poczuła niewytłumaczalny strach i smutek. Wychodziła stąd. Wreszcie mogła wydostać się z tego więzienia. Powinna się cieszyć… prawda?

---

- Lubisz komplikować sprawy, prawda, panno Black? – spytała Minerwa prowadząc ją jasnym korytarzem.
Niepewny, a jednocześnie lekko złośliwy uśmiech wpełzł na twarz Ślizgonki.
- Może trochę.  – odpowiedziała i spojrzała w okno – To wszystko kwestia  genów. – rzuciła nauczycielce krótkie spojrzenie i uchwyciła cień uśmiechu, który na sekundę zagościł na jej twarzy. „Syriusz musiał dać Ci się nieźle we znaki” pomyślała i znów spojrzała w okno.
Szły w milczeniu dopóki nie dotarły do chimery strzegącej gabinetu dyrektora. Nim dziewczyna zdążyła choćby mrugnąć, ruda czupryna błysnęła jej przed oczami, a czyjaś silna ręka dotknęła jej ramienia.  Rzuciła chłopakowi krótkie, wściekłe spojrzenie i ruszyła po schodach w górę. Czuła się obserwowana przez Gryfona, ale nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Jeszcze będzie okazja by mu za wszystko odpłacić.
Pierwsze co ujrzała po wejściu do gabinetu to uśmiechnięta i lekko zmartwiona twarz Dumbledore’a. Odwróciła wzrok nie chcąc patrzeć w te jego nader dobre i zatroskane oczy, z których mogła odczytać jedynie same znienawidzone przez siebie uczucia. Gniew przepełniał ją do granic możliwości, gdy ktoś spoglądał na nią w ten sposób. Sposób mówiący co najmniej „wiem jak się czujesz”. Nic nie wiedział i zapewne nigdy się nie dowie, a ona ma wielką ochotę mu to udowodnić.
Usiedli na wskazanych miejscach. Ślizgonka wbiła wzrok w swoje palce. Kątem oka dostrzegła, że Gryfon poruszył się niespokojnie. Czuła na sobie badawcze spojrzenie dyrektora i coraz bardziej wierzyła, że wszechogarniająca ją wściekłość wkrótce znajdzie swoje ujście. Uciekały kolejne sekundy, które dziewczynie wydawały się nie do zniesienia. Panująca wokoło cisza, przerywana jedynie trzepotem skrzydeł Faweksa, zaczęła jej niemiłosiernie ciążyć. Wydawało się, że nawet postacie z obrazów wstrzymały oddech w napięciu oczekując na dalszy przebieg  akcji. Shiro westchnęła i bardzo powoli podniosła głowę. Błękitne oczy Dumbledore’a spoglądały na nią zza okularów połówek. Nie dostrzegła w nich ani odrobiny złości, wręcz przeciwnie. Pełne były troski i smutku, a nawet jakiegoś niewytłumaczalnego cierpienia. Dziewczyna miała wrażenie, że przewiercały ja na wylot, że dyrektor zna wszystkie jej myśli i uczucia, że nie musi nic mówić, ponieważ on wie jak będzie drżał jej, przepełniony wściekłością, głos. Zacisnęła zęby i ścisnęła dłonie tak bardzo, że pobielały jej knykcie. Nienawidziła tego. Nienawidziła, gdy ktoś patrzył na nią z taką litością, gdy czuła się tak bezsilna w stosunku do własnej osoby, gdy nie potrafiła sama sobie poradzić z problemami, co swoją drogą nie zdarzało się zbyt często.
- Spokojnie, Ryann – usłyszała głos Albusa, który przywrócił ją do rzeczywistości. Odwróciła wzrok. Kątem oka dostrzegła, że George wyciąga rękę i delikatnie dotyka jej palców. Natychmiast zabrała dłoń.
- Co wy sobie myśleliście? – ponownie odezwał się Dumbledore opierając łokcie na biurku. Tym razem jego ton był nieco surowszy, ale spojrzenie, którym obdarzył uczniów, nadal przepełniała troska. – Byliście w ogromnym niebezpieczeństwie. Ryann, czy zdajesz sobie sprawę, że  gdyby pan Weasley nas nie przyprowadził….
- Miałam pozwolić mu zginąć? – podniosła głos Ślizgonka czując, że jej złość sięgnęła poziomu krytycznego. Miała wrażenie, że jej oczy miotały błyskawice, ale dyrektor zdawał się tego nie zauważać. Patrzył na nią z mieszaniną zrozumienia i politowania. Tak jak patrzy się na dziecko, które zrobiło coś złego i nie do końca zdawało sobie z tego sprawę. Po ciele dziewczyny rozlało się dziwne  ciepło. Spojrzała na swoje dłonie. Była wręcz pewna, że krew płynąca w jej żyłach delikatnie przyspieszyła wywołując ledwo zauważalne pulsowanie całego ciała.
- Wasza kara została przedłużona na kolejne dwa miesiące – dyrektor ponownie przerwał ciszę – Taka była decyzja profesor McGonagall. Mam również nadzieję, że więcej nie przyjdzie wam do głowy coś podobnego – Mężczyzna nadal nie spuszczał wzroku z pobladłej twarzy Ślizgonki. – To wszystko.
Dwa miesiące. Westchnienie ulgi przeszło przez ciało dziewczyny. Spodziewała się czegoś o wiele gorszego, a fakt, że będzie musiała spędzić z Weasleyem kolejne kilkadziesiąt dni zdawał się nie mieć w tym momencie żadnego znaczenia. Została w Hogwarcie. Bezpieczna, wracała do swoich przyjaciół. W końcu tak długo na to czekała. Podniosła się z fotela i ruszyła za Gryfonem w stronę drzwi.
- Ryann, czy mogłabyś zostać jeszcze na chwilę? – usłyszała za plecami głos starca. Serce jej załomotało, ale posłusznie przystanęła i odwróciła się w jego stronę. Chwilę później usłyszała dźwięk zamykanych drzwi, a błękitne spojrzenie Dumbledore’a znów spoczęło na jej twarzy. Czego on jeszcze chciał?
- Jak się czujesz? – zaczął ostrożnie, jakby bojąc się, że jego słowa mogą ją rozjuszyć.
- Ha, bywało lepiej, ale nie mam na co narzekać. Przecież to tylko mała ranka – fuknęła ironicznie, a na jej twarzy pojawił się wściekły grymas.
- Rozumiem co przeżywasz, ale..
- Nie! – krzyknęła zbliżając się gwałtownie do biurka i podwijając lewy rękaw – Nie rozumie pan! Czy kiedykolwiek się to panu przydarzyło?! Czy kiedykolwiek patrzył pan na siebie z tak wielką odrazą jaką ja teraz odczuwam?! Czy kiedykolwiek miał pan świadomość, że pod warstwą bandażu znajduje się paląca trucizną rana?! A może wie pan co to znaczy być wilkołakiem?! Czy kiedykolwiek... – głos zaczął jej się łamać, a po policzkach zaczęły płynąć łzy. Zacisnęła powieki i oparłwszy się prawą dłonią o blat biurka, spuściła głowę. – Nic pan nie rozumie. Nic pan nie wie.
Dyrektor siedział spokojnie, w milczeniu przysłuchując się jej zarzutom. Nie odezwał się, gdy zaczęła krzyczeć, nie przerwał, gdy z wściekłością wyrzuciła mu w twarz co myśli. Siedział i w ciszy przyglądał się jej i kroplom kapiącym na blat. Po chwili podniósł się i podszedł do dziewczyny kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Możesz liczyć na naszą pomoc, Shiro. -  wyszeptał z troską.
Dziewczyna poderwała głowę słysząc jak ją nazwał. Zdziwienie wymalowane na jej twarzy przyprawiło dyrektora o delikatny uśmiech, który zniknął, gdy tylko się od niego odsunęła i odwróciła w stronę półek z książkami.
- Nie jesteście w stanie mi pomóc. Nie możecie nic z tym zrobić. Nikt nie może – wyszeptała zaciskając pięści.
- Jesteś tego aż taka pewna, moja mała? – z końca gabinetu rozległ się inny, ale doskonale znany głos. Dziewczyna odwróciła się czując gwałtowny przypływ nadziei. Syriusz stał w cieniu, oparty o jedną ze ścian i uśmiechał się do niej uspokajająco. Niewiele myśląc rzuciła się w jego stronę i wpadła mu w ramiona. Poczuła jak przyciska ją do siebie i kładzie rękę na jej włosach. To dziwne obezwładniające uczucie bezsilności, uczucie, którego nigdy wcześniej nie znała ogarnęło ją całkowicie. W jego ramionach czuła się jednak bezpiecznie, czuła, że nic jej nie grozi, że cały strach i lęk minęły. Chciała by został z nią i zawsze jej bronił, ale Łapa po chwili złapał ją za ramiona i odsunął od siebie delikatnie. Kucnął przed nią, a w jego spojrzeniu czaił się strach.
 - Moja mała... – wyszeptał, a oczy zaszły mu mgłą – Przepraszam. Powinienem tu być, powinienem Ci pomóc.
- To nie jest Twoja wina – wydukała przez łzy, kręcąc głową – Nie możesz mnie bronić przed moją własną głupotą. Nawet jeśli po części jest Twoim udziałem.
- Kiedy Ty zrobiłaś się taka wygadana? – zaśmiał się smutno.
- Kiedy Cię poznałam – odpowiedziała, a kąciki jej ust uniosły się do góry. – Jestem potworem, rozumiesz? Jestem cholernym potworem.
- Nie mów tak – powiedział i pociągnął ją na stojącą obok sofę, po czym zmusił by na niego spojrzała. – Wszystko da się zwalczyć, Ry.
- Sam nie wierzysz w to co mówisz – spuściła wzrok próbując zatamować łzy. – Po co mi to było? Gdybym się nie  zmieniała...
- Nie możesz tak mówić. – zaoponował patrząc jej w oczy – Wcześniej czy później i tak by do tego doszło.
- Nie rozumiem – na twarzy Ślizgonki pojawiło się zdziwienie.
- Nie jesteś animagiem, Shiro. Masz dar. – wyjaśnił łapiąc ją za rękę.
- W takim razie to on stał się moim przekleństwem.
- Brzmisz jak Lysandra – uśmiechnął się mężczyzna rzucając nerwowe spojrzenie na jej ramie.
- Być może mam z nią więcej wspólnego niż Ci się wydaje. – wyszeptała ledwo słyszalnie.
Syriusz uśmiechnął się na te słowa i otarł łzy z jej polików.
-  Są ludzie, którzy będą w stanie Ci pomóc, mała, a i ja nie mam zamiaru Cię opuszczać.
- Ludzie? – spojrzała na niego pytającym spojrzeniem. – Jacy ludzie?
Łapa wymienił spojrzenie z Dumbledorem, o którego obecności Ry po prostu zapomniała.
- Już niedługo się dowiesz. Póki co nie mogę Ci za wiele powiedzieć. Musisz mi zaufać.
- Ufam – odpowiedziała lekko zawiedziona i spojrzała mu w oczy – Dlaczego powiedziałeś, że nie jestem animagiem?
Mężczyzna nagle spoważniał, ale na jego twarzy nie pojawił się nawet cień zdziwienia. Spodziewał się tego pytania. Spojrzał w przestrzeń, próbując zebrać myśli, a potem rozsiadł się wygodniej na kanapie.
- Istnieje wielu czarodziejów. – zaczął powoli, szukając właściwych słów – Wbrew temu, czego Cię uczyli zaliczają się do nich nie tylko czysto krwiści, ale i półkrwi czarodzieje oraz Ci pochodzenia mugolskiego – w tym momencie rzucił dziewczynie krótkie spojrzenie, a ona ruchem głowy ponagliła go by  kontynuował – Nieliczni jednak wiedzą, że czystość krwi nie jest jedynym wyznacznikiem „wartości” czarodzieja. Istnieje grupa, choć teraz jest to już zaledwie parę osób, w których żyłach płynie Pradawna Iskra*. Jest to pewien rodzaj „magii” uszlachetniającej. Czarodzieje , w których żyłach płynie Iskra wykazują szczególne uzdolnienia.
- Chcesz mi powiedzieć, że w moich żyłach płynie ta jakaś tam Iskra? – oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdziwienia – Ale… jak?
- I tu właśnie jest cała zagadka. Ten niezwykły dar posiadają tylko czarodzieje ze starych, wręcz pradawnych rodów. Tylko czystokrwiści. Ze względu na czarodzieja Iskra przyjmuje różną formę i właściwości. U niektórych jest to władza nad żywiołami, u innych władza nad czasem…
- A jeszcze u innych zwierzęce instynkty. – wpadła mu w słowo Shiro wpatrując się tępo w przestrzeń.
- Otóż to – uśmiechnął się Łapa, wyraźnie dumny ze swojej bratanicy – Iskra przechodzi z pokolenia na pokolenie. To właśnie ona sprawia, że masz wyczulony słuch, węch i instynkt. Przemieniasz się z łatwością, której pozazdrościłby Ci niejeden wprawny animag, a często, kierowana złością lub inną silną emocją, nie możesz nad przemianą zapanować. To dlatego nie uchroniłabyś się przed zmianami. Nie jesteś animagiem, Shiro. W twoich żyłach płynie wilcza krew. Twój ojciec był nosicielem Iskry.
- Skoro jest mi to… pisane, to dlaczego „uczyłeś” mnie w wakacje? – spytała przecierając ręką włosy. Choć na chwilę mogła zapomnieć o swoim problemie i skupić myśli na czymś innym. Podobało jej się to.
- Chciałem mieć pewność. Od początku czułem, że nie jesteś normalna – uśmiechnął się do niej łobuzersko – Musiałem to jedynie sprawdzić.  – jego ton nagle spoważniał, a twarz przyjęła zacięty wyraz – Shiro, musisz pamiętać o jednym.
- Syriuszu… - rozległ się ostrzegawczy głos za plecami Śligonki. Dumbledore stał z dłońmi ukrytymi w rękawach szaty, a na jego twarzy malował się ostrzegawczy grymas. Łapa puścił słowa mężczyzny mimo uszu i kontynuował.
- Istnieją ludzie, dla których czystość krwi jest priorytetem, a jej szlachetność jeszcze podbija tę wartość. Niektórzy nie cofną się przed niczym by tylko posiąść właściciela Iskry. Jedną z takich osób jest Lord Voldemort.
- Wystarczy… - powtórzył dyrektora, który zaczął powoli zbliżać się do kanapy.
- Voldemort już raz stracił Pradawnego. Nie wątpię, że będzie chciał pozyskać następnego – kontynuował Syriusz ignorując zupełnie obecność starca. – Czarodziejem, który zdradził Czarnego Pana był Regulus.
- Dosyć! – rozległ podniesiony głos. Oboje jak na komendę odwrócili się w stronę Albusa. Ręce miał opuszczone wzdłuż ciała, a twarz, jakby wykutą w marmurze. Jego oczy błyszczały troską i delikatną złością. – Ani słowa więcej – powiedział, a widząc, że Ryann chce coś  powiedzieć dodał – Rozumiem, że trapi Cię ciekawość, ale to nie jest czas ani miejsce na takie rozmowy. Kiedyś na pewno dowiesz się całej prawdy. A teraz powinnaś już iść.
Dziewczyna kiwnęła głową i wstała z kanapy, po czym ruszyła w stronę drzwi. Syriusz szedł za nią. W pewnej chwili zatrzymała się i z ręką na klamce odwróciła w stronę wujka. Niedawne obawy znów powróciły, a strach zaczął palić jej wnętrzności.
- Co mam robić? Gdzie iść? Kto mi pomoże? – wyszeptała szybko, patrząc na niego błagalnie.
- Będę cały czas na terenie zamku. Znajdziesz mnie, gdy będziesz tego potrzebowała – powiedział Łapa i położył dłoń na jej policzku.  – Musisz być silna, mała. Musisz się tego nauczyć.
- Nauczyć? Czego?
 - Jak być wilkiem. – po tych słowach pocałował ją w czoło i zmieniwszy postać zniknął w głębi gabinetu.
Schodząc po kręconych schodach rozmyślała nad pytaniami, których nie zdążyła zadać tam, na górze, a które niemiłosiernie ją męczyły. Skąd Syriusz wziął się w Hogwarcie? Dlaczego Dumbledore przyjął go tak otwarcie i dopuścił do ich spotkania? Czy wiedział o jej zdolnościach? Czy jej matka już wiedziała co zaszło czy może Łapa zadbał by się nie dowiedziała? Skąd jej wujek tyle wie o właścicielach Iskry i skąd w ogóle wiedział, że jej ojciec miał dar? Czy jej matka również ma zdolności, o których nikt nic nie mówi? Czy możliwe by i ona była jedną z Pradawnych?
Pogrążona we własnych myślach nie zauważyła, kiedy znalazła się na dole. Przeszła obok chimery i ruszyła korytarzem przed siebie. Była całkowicie skupiona na własnych problemach do momentu, w którym poczuła jak ktoś łapie ją za ramię i odwraca w tył.
- Musimy pogadać – wyszeptał George patrząc jej w oczy.
- Nie mamy o czym – warknęła wściekle, uświadamiając sobie jak wielki gniew wywołuje w niej obecność Gryfona.
- Uratowałaś mi życie…
- Ty za to moje zniszczyłeś – wysyczała.
- Naprawdę uważasz, że to moja wina? – spytał zszokowany chłopak.
- A może nie? – obruszyła się wyrywając rękę z jego uścisku i celując palcem wskazującym w jego pierś – To Ty za mną polazłeś. To Ty się wydurniałeś. To Ty nie słuchałeś jak kazałam Ci zwiewać. To Ty zwróciłeś na nas uwagę tego potwora. To Ty zniszczyłeś mi życie.
- Nie sądzisz, że trochę przesadzasz? – chłopak zmarszczył brwi – Gdybyś nie poszła do lasu…
- W nosie mam co o tym myślisz, Weasley. – krzyknęła, a jej ciałem wstrząsnął gniew – Nie masz prawa ingerować w moje życie. Gdybyś tego nie zrobił, teraz nic by mi nie było.
- Przecież nie tak miało to wyglądać – odparł lekko zmieszany.
- Widać znów wszystko spieprzyłeś – wycedziła patrząc na niego groźnie – Ale to nie Ty masz przez to problemy, więc można uznać, że nie było sprawy, prawda?
- Nie wiesz jak bardzo się co do mnie mylisz.
-Być może. Nie znam Cię i nie mam zamiaru poznać. – jej głos był coraz bardziej jadowity, a wypowiadane słowa ukierunkowane tylko w jeden sposób: zranić jak najbardziej. – Dla mnie jesteś jedynie rozhisteryzowanym dzieciakiem martwiącym się o swój  tyłek i daleko przereklamowane  zabawki. Jesteś zdrajcą, który troszczy się tylko o siebie.
- Nic o mnie nie wiesz. – wyszeptał znów patrząc jej w oczy.
- I tu się zgadzamy. – wycedziła wbijając mu paznokieć w pierś. – Jesteś gnidą, która zniszczyła mi życie. Człowiekiem, którego nienawidzę i którego nie chce więcej widzieć.
Po tych słowach odwróciła się na pięcie i zniknęła za rogiem, zostawiając Gryfona samemu sobie. 


* Pradawna Iskra - nazwa może niezbyt twórcza, ale potrzebowałam jej bardzo. Wymysł mój własny i autorski i ... no chyba tylko tyle :)