Pozdrawiam
~Ryann Black
PS Tak trochę późno, ale wiedzcie, że życzyłam wam Wesołych Świąt :D
Szedł powoli, trzymając się blisko ściany. Przystawał na każdym
zakręcie i rozglądał się uważnie. Przemierzał piętro po piętrze kierując się w
stronę gabinetu dyrektora. Od czasu, kiedy ostatni raz zwiedzał bez obaw te
korytarze minęło wiele czasu, ale nadal pamiętał wszystkie tajne przejścia,
zakamarki, fałszywe schody. Gdy dotarł na odpowiednie piętro przysiadł za
jednym z posągów i zaczął uparcie wpatrywać się w stojącą naprzeciw niego
chimerę. Nie musiał czekać długo. Dyrektor przeszedł szybkim krokiem przez korytarz
i ustał przed wejściem. Syriusz poczekał na odpowiedni moment i, gdy tylko
starzec zniknął na schodach, prześlizgnął się przez zamykające się już przejście.
Szedł powoli, cały czas mając przed sobą skraj szaty Dumbledore’a.
- Długo będziesz się tak czaił, Syriuszu? – rozległ się spokojny, lekko
rozbawiony głos.
Łapa zaklął w myślach i wyprzedził mężczyznę, po czym wbiegł do
otwartego gabinetu. Zmienił postać i okrył się, leżącym na starej kanapie,
płaszczem. Gdy odwrócił się w stronę drzwi napotkał przyjazne spojrzenie
dyrektora.
- Miło Cię znów widzieć – przywitał się Dumbledore i ruszył w stronę
biurka – Żywego.
Syriusz uśmiechnął się pod nosem i zaczął
przyglądać się stojącym na półkach książkom.
- Miło się tak czuć – odpowiedział, odwracając się w stronę starca,
który wręcz przeszywał go spojrzeniem. Z twarzy Łapy zniknęły wszystkie oznaki
radość. Prawie zapomniał po co tu przyszedł. – Wiesz po co tu jestem.
- Jak? – w głosie dyrektora przebijała troska, a jego oczy stały się
nagle dziwnie zamglone i jakby puste. Nie takiej reakcji oczekiwał Black.
- Lysandra miała sen – odpowiedział, kręcąc głową na wskazany mu przez
nauczyciela fotel. Starał się. Starał się i to bardzo, ale głos powoli zaczynał
mu drżeć. W ustach pojawiła się suchość, a ręce jak na złość pokryły się
kropelkami potu. Poczuł jak po kręgosłupie wspinają się paradoksalne dreszcze.
– Mam nadzieję, że się myliła.
- Syriuszu – zaczął spokojnie Albus, jakby z zakłopotaniem wpatrując
się w swoje palce. Łapa zamknął oczy. Wiedział co usłyszy. – Ona nigdy się nie
myli.
W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza. Powietrze jakby zgęstniało od
napięcia i żalu kłębiących się w gabinecie. Syriusz spojrzał na przykrywający
posadzkę dywan i wziął kilka głębokich wdechów. Poczuł się jakby ktoś przyłożył
mu zaklęciem ogłuszającym i to z bardzo bliskiej odległości. Każdy oddech
wywoływał ból w klatce piersiowej.
- Jak…. Ona się czuję? – miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Obiecał.
Obiecał Lysandrze, że Ryann jest bezpieczna, że nic jej nie grozi, że się nią
zaopiekuje. Spóźnił się. Ręce zaczęły mu drżeć. Zaczął obawiać się nawet
najgorszego. Przecież to chore. Coś jej się stało, ale żyje. Jest tutaj. W
Hogwarcie. Za chwilę się z nią spotka i wszystko będzie dobrze. Musi być.
- Była nieprzytomna przez kilka dni. Dzisiaj powinna się wybudzić.
- Chcę ją zobaczyć. – rzekł natychmiast Łapa.
- To niemożliwe. Musisz dać jej czas. Pozwolić dojść do siebie.
- Albusie – zaczął Black podchodząc do biurka i opierając się o nie
dłońmi. Zaciętość na jego twarzy traciła bardzo przy smutku przebijającym w
jego szarym spojrzeniu. Wbił wzrok w te błękitne, przepełnione troską oczy
spoglądające na niego zza okularów połówek. – dopiero co odzyskałem rodzinę.
Nie każ mi, znowu się od niej odsuwać.
Starzec przyglądał mu się przez chwilę, po czym nadal patrząc w oczy,
pokręcił przecząco głową.
- Nie mam takiego zamiaru. – odpowiedział, a na jego twarzy pojawił się
smutek dodający kilkanaście lat. – Nie wymagam abyś odchodził, ale proszę byś
nie kontaktował się z Ryann dopóki nie dojdzie do siebie. – powiedział
spokojnym, a jednocześnie nie znoszącym sprzeciwu głosem.
Syriusz wpatrywał się w niego jeszcze przez chwilę, po czym wyprostował
się i chowając twarz w dłoniach odszedł od biurka. Zrobił kilka kroków po
gabinecie, po czym zacisnął palce na włosach. Z wielkim trudem odwrócił się w
stronę dyrektora i przełykając strach, kiwnął głową. Skierował się w stronę
drzwi, jednak zastygł z dłonią na klamce i jeszcze raz spojrzał na
Dumbledore’a.
- Co jej się stało?
- Została zaatakowana… przez wilkołaka.
Tego było już za wiele. Szarooki stanął jak wmurowany kurczowo
trzymając się chłodnego metalu. Jego bratanica, została zaatakowana, a on nic
nie mógł zrobić. Tego było już po prostu za wiele. Bardzo powoli kiwnął głową i
odezwał się głosem, który był jakby odległy, zupełnie pozbawiony jakichkolwiek
emocji. Pusty.
- Albusie, nie mów nic Lysandrze. Przynajmniej na razie.
- Nie mam takiego zamiaru – odpowiedział, sprawiając, że Black otworzył
drzwi gabinetu. – Syriuszu?
Łapa zatrzymał się i spojrzał na niego smutno.
- Wszystko będzie dobrze – wyszeptał starzec, a na jego twarzy pojawił
się blady uśmiech.
- Chciałbym w to wierzyć – odpowiedział Black i wyszedł z gabinetu
trzaskając drzwiami.
***
Otworzyła oczy i spojrzała na wysoki, biały sufit. Wokół panowała błoga
cisza. Jedyne co można było usłyszeć, to cichutkie śpiewanie ptaków na
zewnątrz. Przez otwarte, w końcu Sali, okno wpadał delikatny wietrzyk,
wypełniając pomieszczenie świeżym, jesiennym powietrzem. Dziewczyna przymknęła
powieki i odetchnęła głęboko. Przywołała w myślach wydarzenia z tej felernej
nocy, a jej serce ścisnął żal. Wstrzymała oddech i przejechała opuszkami palców
po lewym ramieniu. Delikatny, miękki bandaż otulał jej rękę od barku aż po
dłoń. Nie odczuwała bólu, wręcz przeciwnie – czuła się świetnie. Było to jednak
złudzenie, leki, które utrzymywały ją w przyzwoitym stanie. Wiedziała, że pod
grubą warstwą opatrunku, jej ciało płonie, rozrywane bólem trucizny. Bólem
porównywalnym z tym psychicznym, który w tym momencie odczuwała. Była
wilkołakiem. Cholernym, krwiożerczym potworem, który raz w miesiącu niszczy
wszystko, co napotka na swojej drodze. Łzy wcisnęły jej się do oczu, a
bezsilność całkowicie zawładnęła jej ciałem. Miała ochotę krzyczeć, biec,
rzucić się w wir pogoni zwierzęcych instynktów, uciec i już nigdy nie wracać.
Wyrzucić z siebie całą frustrację, złość, smutek i strach. Bała się jak
zareaguje jej matka, ojczym, Syriusz. Czy już wiedzieli? Czy Snape ich
powiadomił? A jeśli o nim mowa, to chyba powinna mu podziękować. Bądź co bądź,
uratował jej życie. Zapewne jednak nie dowiedziałby się o jej stanie gdyby nie
Weasley. Czy jemu też powinna być wdzięczna? Nie. To on był winny jej stanowi.
To przez niego tu leży. To on zniszczył jej życie.
Zacisnęła powieki, poddając się uczuciu bezsilności i łzom płynącym po
twarzy. Stała się wilkołakiem i wcześniej czy później będzie musiała się z tym pogodzić.
W pewnym momencie poczuła, że ktoś dotyka jej dłoni i otworzyła oczy.
Zobaczyła blond włosy i obojętne, stalowe spojrzenie. Uśmiechnęła się blado,
jednak twarz chłopaka nie zmieniła wyrazu.
- Płaczesz. – usłyszała obojętny głos.
- To nic – odpowiedziała szybko.
- Boli Cię – znów ten sam ton.
- Trochę – skłamała. Nie potrafiłaby powiedzieć mu co tak naprawdę jej dolega.
- Dlaczego to zrobiłaś? -
spytał, siadając obok jej łóżka.
- Draco, to nie tak…
- Mogłaś zginąć – podniósł głos i mocniej ścisnął jej rękę.
- Nie bądź zły. – wyszeptała błagalnym tonem.
Malfoy westchnął.
- Nie jestem, ale jak na rok starszą, jesteś strasznie
nieodpowiedzialna.
- Ktoś musi – odpowiedziała, a na jej twarzy pojawił się niepewny
uśmiech.
- Ale dlaczego w taki sposób? – Draco spuścił wzrok i pokręcił głową.
- Nie wierzę – Ryann uniosła ze zdziwieniem brwi – Wielki panicz Malfoy
martwi się o kogoś innego niż on sam? – na jej twarzy znów pojawił się uśmiech.
- Chyba tylko o Ciebie, panienko Black – spojrzał jej w oczy, a kąciki
jego ust uniosły się lekko do góry.
- Oh, czyli jednak masz sumienie.
Chłopak uniósł brwi, a w jego spojrzeniu zdziwienie mieszało się z
zażenowaniem.
- Daj spokój, Draco! Takie halo o kilka godzin w szpitalu?
- Ryann – chłopak nagle spoważniał – Byłaś nieprzytomna przez tydzień.
Piętnastolatka zamarła. Szybko się jednak otrząsnęła, a na jej twarzy
po raz kolejny wykwitł promienny uśmiech.
- Przynajmniej sobie odpoczęłam.
- Bawi Cię to?
- A co? Mam płakać?
- Mogłaś zginąć – Draco mówił spokojnym, ale nader poważnym i lekko
obojętnym tonem.
- Ale żyję – „i jestem krwiożerczym potworem” pomyślała. Powoli miała
dosyć tej rozmowy. Malfoy westchnął i pokręcił głową.
- Czasem wydaje mi się, że te Twoje umiejętności to nie jest najlepszy
pomysł.
- Przesadzasz.
- Być może. Ale coraz mniej mi się to podoba – powiedział wstając –
Muszę już iść.
Ryann kiwnęła głową.
- Draco? – zagadnęła, gdy odchodził. Chłopak przystanął i spojrzał na
nią. – Wszystko jest w porządku.
- Chciałbym w to wierzyć – wyszeptał i wyszedł, nie oglądając się
więcej za siebie.
---
Kolejne dni leciały pod znakiem ciągłych odwiedzin, zmartwionych min,
nieustannych pytań i ostrożnych rozmów. Draco odwiedzał ją przynajmniej raz
dziennie, a kiedy nie mógł przyjść, do skrzydła zaglądały Maya i Charlotte z
chłopakami. Lubiła spędzać z nimi czas. Potrafili wtedy rozmawiać dopóki Pani
Pomfrey nie wyganiała gości z pomieszczenia, co zazwyczaj działo się dopiero
późnym wieczorem. W trakcie takich rozmów Shiro dowiedziała się o wynikach
pierwszego zadania Turnieju Trójmagicznego, i o tym, że pomimo próśb połowy
Ślizgonów, by Złote Dziecko Gryffindoru zostało spalone przez Rogogona, jakimś
cudem Potterowi udało się przeżyć spotkanie ze skrzydlatym potworem.
Opowiedzieli jej również o zakazie, który Dumbledore nałożył na uczniów
mówiącym, że „ dla własnego bezpieczeństwa nikt nie ma prawa choćby zbliżać się
do Zakazanego Lasu, ponieważ nie każdy może mieć tyle szczęścia co panna
Black”. Ślizgonka uśmiechnęła się również na wieść, że nikt nie wie co tak
naprawdę się stało. W rozmowach z przyjaciółmi trzymała się wersji, mówiącej
jakoby spacerując po lesie, poczuła szarpnięcie w okolicy ramienia i upadła,
uderzając głową o drzewo, po czym straciła przytomność i obudziła się dopiero w
skrzydle szpitalnym. Historyjka całkiem prawdopodobna, zwłaszcza znając jej
roztrzepanie, dlatego miała wielką nadzieję, że jej przyjaciele ją kupią. Oni natomiast kiwali ze zrozumieniem głowami
dając jej do zrozumienia, że wiedzą jak musi jej być ciężko, jak cierpi i co
przeżywa. Nie wiedzieli. Nikt nie wiedział.
Innym razem, gdy w nocy nawiedzały ją przebłyski świadomości,, wydawało
jej się, że widzi twarz Syriusza. Nim jednak jej organizm zdążył na tę
informację zareagować zasypiała, a po przebudzeniu mężczyzny już nie było.
Wszystkie te kłamstwa, sztuczne uśmiechy i tłumienie emocji odbijały na
niej swoje piętno. Była zmęczona, coraz gorzej spała, z trudem powstrzymywała
cisnące się do oczu łzy i znacznie więcej myślała o swoim przyszłym życiu (co
swoją drogą było chyba najgorsze).
Nie minął tydzień od czasu, gdy odzyskała świadomość, a ból praktycznie
przestał jej doskwierać. W jego miejsce pojawiło się obezwładniające uczucie
bezsilności i zagubienia. Pomimo, że znajomi odwiedzali ją codziennie, nie
umiała poradzić sobie z przepełniającą ją do granic możliwości złością: na
siebie, na to co jej się przytrafiło i na wszystkich, którzy kazali jej
siedzieć w tym skrzydle. Pomimo świadomości, że znalazła się tam dla własnego
dobra, miejsce to coraz bardziej przypominało jej więzienną cele, z której nie
mogła wyjść choćby na krok, a z każdym przemijającym dniem pragnęła tego coraz
bardziej. Przypominało jej to troszkę bajkę, w której ona grała rolę
księżniczki, strzeżonej przez ziejącego ogniem (a raczej różnymi
leczniczymi miksturkami) smoka i
czekającej na ratunek od przystojnego księcia.
Jej wybawienie nadeszło wraz z pierwszymi „promieniami” przebijającymi
przez zasnute chmurami, listopadowe niebo. Ryann obudziła się wtedy wyjątkowo
wcześnie, a pierwszą osobą, na którą zwróciły uwagę jej zaspane oczy nie był
niestety wybawiciel w lśniącej zbroi (bądź chociaż jako takiej czystej szacie)
lecz raczej dobra macocha lub zła
wróżka, stojąca u szczytu łóżka. Ślizgonka jęknęła cicho i zakryła twarz
poduszką.
- Mi też miło Cię widzieć, panno Black – odezwała się Minerwa
McGonagall i poprawiła tkwiące na jej nosie okulary – Dyrektor chciałby się z
Tobą zobaczyć.
Shiro odjęła miękki materiał od twarzy i spojrzała na kobietę pytającym
wzrokiem. Dlaczego Dumbledore chciał ją widzieć i dlaczego nie pofatygował się
do skrzydła osobiście? Nauczycielka, jakby czytając jej w myślach wskazała na
leżące na nocnej szafce czyste szaty.
- Ze względu na niespodziewane okoliczności profesor Dumbledore
poprosił byś to Ty do niego zajrzała, a ja mam Ci w tym pomóc – wytłumaczyła
kładąc nacisk na ostatnie zdanie.
- To bardzo miłe, lecz nie sądzę by pani Pomfrey była skora do
wypuszczenia mnie stąd – odpowiedziała dziewczyna najspokojniej jak potrafiła,
jednocześnie przywołując na twarz pobłażliwy uśmiech.
- Tym proszę się nie martwić, panno Black. Dziś zostajesz wypuszczona
ze skrzydła. Czekam na Ciebie na zewnątrz – odpowiedziała, ignorując zdziwione
spojrzenie Ślizgonki i wyszła z pomieszczenia.
Dziewczyna w osłupieniu patrzyła za nią, po czym złapała leżącą na
szafce szatę i podniosła się z łóżka. Marzyła o tej chwili od tylu dni, a kiedy
w końcu nadeszła poczuła niewytłumaczalny strach i smutek. Wychodziła stąd.
Wreszcie mogła wydostać się z tego więzienia. Powinna się cieszyć… prawda?
---
- Lubisz komplikować sprawy, prawda, panno Black? –
spytała Minerwa prowadząc ją jasnym korytarzem.
Niepewny, a jednocześnie lekko złośliwy uśmiech
wpełzł na twarz Ślizgonki.
- Może trochę.
– odpowiedziała i spojrzała w okno – To wszystko kwestia genów. – rzuciła nauczycielce krótkie
spojrzenie i uchwyciła cień uśmiechu, który na sekundę zagościł na jej twarzy.
„Syriusz musiał dać Ci się nieźle we znaki” pomyślała i znów spojrzała w okno.
Szły w milczeniu dopóki nie dotarły do chimery
strzegącej gabinetu dyrektora. Nim dziewczyna zdążyła choćby mrugnąć, ruda
czupryna błysnęła jej przed oczami, a czyjaś silna ręka dotknęła jej
ramienia. Rzuciła chłopakowi krótkie,
wściekłe spojrzenie i ruszyła po schodach w górę. Czuła się obserwowana przez
Gryfona, ale nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Jeszcze będzie okazja by mu
za wszystko odpłacić.
Pierwsze co ujrzała po wejściu do gabinetu to uśmiechnięta
i lekko zmartwiona twarz Dumbledore’a. Odwróciła wzrok nie chcąc patrzeć w te
jego nader dobre i zatroskane oczy, z których mogła odczytać jedynie same
znienawidzone przez siebie uczucia. Gniew przepełniał ją do granic możliwości, gdy
ktoś spoglądał na nią w ten sposób. Sposób mówiący co najmniej „wiem jak się
czujesz”. Nic nie wiedział i zapewne nigdy się nie dowie, a ona ma wielką
ochotę mu to udowodnić.
Usiedli na wskazanych miejscach. Ślizgonka wbiła wzrok w swoje palce.
Kątem oka dostrzegła, że Gryfon poruszył się niespokojnie. Czuła na sobie
badawcze spojrzenie dyrektora i coraz bardziej wierzyła, że wszechogarniająca
ją wściekłość wkrótce znajdzie swoje ujście. Uciekały kolejne sekundy, które
dziewczynie wydawały się nie do zniesienia. Panująca wokoło cisza, przerywana
jedynie trzepotem skrzydeł Faweksa, zaczęła jej niemiłosiernie ciążyć. Wydawało
się, że nawet postacie z obrazów wstrzymały oddech w napięciu oczekując na
dalszy przebieg akcji. Shiro westchnęła
i bardzo powoli podniosła głowę. Błękitne oczy Dumbledore’a spoglądały na nią
zza okularów połówek. Nie dostrzegła w nich ani odrobiny złości, wręcz
przeciwnie. Pełne były troski i smutku, a nawet jakiegoś niewytłumaczalnego
cierpienia. Dziewczyna miała wrażenie, że przewiercały ja na wylot, że dyrektor
zna wszystkie jej myśli i uczucia, że nie musi nic mówić, ponieważ on wie jak
będzie drżał jej, przepełniony wściekłością, głos. Zacisnęła zęby i ścisnęła
dłonie tak bardzo, że pobielały jej knykcie. Nienawidziła tego. Nienawidziła,
gdy ktoś patrzył na nią z taką litością, gdy czuła się tak bezsilna w stosunku
do własnej osoby, gdy nie potrafiła sama sobie poradzić z problemami, co swoją
drogą nie zdarzało się zbyt często.
- Spokojnie, Ryann – usłyszała głos Albusa, który
przywrócił ją do rzeczywistości. Odwróciła wzrok. Kątem oka dostrzegła, że
George wyciąga rękę i delikatnie dotyka jej palców. Natychmiast zabrała dłoń.
- Co wy sobie myśleliście? – ponownie odezwał się
Dumbledore opierając łokcie na biurku. Tym razem jego ton był nieco surowszy,
ale spojrzenie, którym obdarzył uczniów, nadal przepełniała troska. – Byliście
w ogromnym niebezpieczeństwie. Ryann, czy zdajesz sobie sprawę, że gdyby pan Weasley nas nie przyprowadził….
- Miałam pozwolić mu zginąć? – podniosła głos
Ślizgonka czując, że jej złość sięgnęła poziomu krytycznego. Miała wrażenie, że
jej oczy miotały błyskawice, ale dyrektor zdawał się tego nie zauważać. Patrzył
na nią z mieszaniną zrozumienia i politowania. Tak jak patrzy się na dziecko,
które zrobiło coś złego i nie do końca zdawało sobie z tego sprawę. Po ciele
dziewczyny rozlało się dziwne ciepło.
Spojrzała na swoje dłonie. Była wręcz pewna, że krew płynąca w jej żyłach
delikatnie przyspieszyła wywołując ledwo zauważalne pulsowanie całego ciała.
- Wasza kara została przedłużona na kolejne dwa
miesiące – dyrektor ponownie przerwał ciszę – Taka była decyzja profesor
McGonagall. Mam również nadzieję, że więcej nie przyjdzie wam do głowy coś
podobnego – Mężczyzna nadal nie spuszczał wzroku z pobladłej twarzy Ślizgonki.
– To wszystko.
Dwa miesiące. Westchnienie ulgi przeszło przez
ciało dziewczyny. Spodziewała się czegoś o wiele gorszego, a fakt, że będzie
musiała spędzić z Weasleyem kolejne kilkadziesiąt dni zdawał się nie mieć w tym
momencie żadnego znaczenia. Została w Hogwarcie. Bezpieczna, wracała do swoich
przyjaciół. W końcu tak długo na to czekała. Podniosła się z fotela i ruszyła
za Gryfonem w stronę drzwi.
- Ryann, czy mogłabyś zostać jeszcze na chwilę? –
usłyszała za plecami głos starca. Serce jej załomotało, ale posłusznie
przystanęła i odwróciła się w jego stronę. Chwilę później usłyszała dźwięk
zamykanych drzwi, a błękitne spojrzenie Dumbledore’a znów spoczęło na jej
twarzy. Czego on jeszcze chciał?
- Jak się czujesz? – zaczął ostrożnie, jakby bojąc
się, że jego słowa mogą ją rozjuszyć.
- Ha, bywało lepiej, ale nie mam na co narzekać.
Przecież to tylko mała ranka – fuknęła ironicznie, a na jej twarzy pojawił się
wściekły grymas.
- Rozumiem co przeżywasz, ale..
- Nie! – krzyknęła zbliżając się gwałtownie do
biurka i podwijając lewy rękaw – Nie rozumie pan! Czy kiedykolwiek się to panu
przydarzyło?! Czy kiedykolwiek patrzył pan na siebie z tak wielką odrazą jaką
ja teraz odczuwam?! Czy kiedykolwiek miał pan świadomość, że pod warstwą
bandażu znajduje się paląca trucizną rana?! A może wie pan co to znaczy być
wilkołakiem?! Czy kiedykolwiek... – głos zaczął jej się łamać, a po policzkach
zaczęły płynąć łzy. Zacisnęła powieki i oparłwszy się prawą dłonią o blat
biurka, spuściła głowę. – Nic pan nie rozumie. Nic pan nie wie.
Dyrektor siedział spokojnie, w milczeniu
przysłuchując się jej zarzutom. Nie odezwał się, gdy zaczęła krzyczeć, nie
przerwał, gdy z wściekłością wyrzuciła mu w twarz co myśli. Siedział i w ciszy przyglądał
się jej i kroplom kapiącym na blat. Po chwili podniósł się i podszedł do
dziewczyny kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Możesz liczyć na naszą pomoc, Shiro. - wyszeptał z troską.
Dziewczyna poderwała głowę słysząc jak ją nazwał.
Zdziwienie wymalowane na jej twarzy przyprawiło dyrektora o delikatny uśmiech,
który zniknął, gdy tylko się od niego odsunęła i odwróciła w stronę półek z
książkami.
- Nie jesteście w stanie mi pomóc. Nie możecie nic
z tym zrobić. Nikt nie może – wyszeptała zaciskając pięści.
- Jesteś tego aż taka pewna, moja mała? – z końca
gabinetu rozległ się inny, ale doskonale znany głos. Dziewczyna odwróciła się
czując gwałtowny przypływ nadziei. Syriusz stał w cieniu, oparty o jedną ze
ścian i uśmiechał się do niej uspokajająco. Niewiele myśląc rzuciła się w jego stronę
i wpadła mu w ramiona. Poczuła jak przyciska ją do siebie i kładzie rękę na jej
włosach. To dziwne obezwładniające uczucie bezsilności, uczucie, którego nigdy
wcześniej nie znała ogarnęło ją całkowicie. W jego ramionach czuła się jednak bezpiecznie,
czuła, że nic jej nie grozi, że cały strach i lęk minęły. Chciała by został z
nią i zawsze jej bronił, ale Łapa po chwili złapał ją za ramiona i odsunął od
siebie delikatnie. Kucnął przed nią, a w jego spojrzeniu czaił się strach.
- Moja
mała... – wyszeptał, a oczy zaszły mu mgłą – Przepraszam. Powinienem tu być,
powinienem Ci pomóc.
- To nie jest Twoja wina – wydukała przez łzy,
kręcąc głową – Nie możesz mnie bronić przed moją własną głupotą. Nawet jeśli po
części jest Twoim udziałem.
- Kiedy Ty zrobiłaś się taka wygadana? – zaśmiał
się smutno.
- Kiedy Cię poznałam – odpowiedziała, a kąciki jej
ust uniosły się do góry. – Jestem potworem, rozumiesz? Jestem cholernym
potworem.
- Nie mów tak – powiedział i pociągnął ją na
stojącą obok sofę, po czym zmusił by na niego spojrzała. – Wszystko da się
zwalczyć, Ry.
- Sam nie wierzysz w to co mówisz – spuściła wzrok
próbując zatamować łzy. – Po co mi to było? Gdybym się nie zmieniała...
- Nie możesz tak mówić. – zaoponował patrząc jej w
oczy – Wcześniej czy później i tak by do tego doszło.
- Nie rozumiem – na twarzy Ślizgonki pojawiło się
zdziwienie.
- Nie jesteś animagiem, Shiro. Masz dar. –
wyjaśnił łapiąc ją za rękę.
- W takim razie to on stał się moim przekleństwem.
- Brzmisz jak Lysandra – uśmiechnął się mężczyzna
rzucając nerwowe spojrzenie na jej ramie.
- Być może mam z nią więcej wspólnego niż Ci się
wydaje. – wyszeptała ledwo słyszalnie.
Syriusz uśmiechnął się na te słowa i otarł łzy z
jej polików.
- Są
ludzie, którzy będą w stanie Ci pomóc, mała, a i ja nie mam zamiaru Cię
opuszczać.
- Ludzie? – spojrzała na niego pytającym
spojrzeniem. – Jacy ludzie?
Łapa wymienił spojrzenie z Dumbledorem, o którego
obecności Ry po prostu zapomniała.
- Już niedługo się dowiesz. Póki co nie mogę Ci za
wiele powiedzieć. Musisz mi zaufać.
- Ufam – odpowiedziała lekko zawiedziona i
spojrzała mu w oczy – Dlaczego powiedziałeś, że nie jestem animagiem?
Mężczyzna nagle spoważniał, ale na jego twarzy nie
pojawił się nawet cień zdziwienia. Spodziewał się tego pytania. Spojrzał w
przestrzeń, próbując zebrać myśli, a potem rozsiadł się wygodniej na kanapie.
- Istnieje wielu czarodziejów. – zaczął powoli,
szukając właściwych słów – Wbrew temu, czego Cię uczyli zaliczają się do nich
nie tylko czysto krwiści, ale i półkrwi czarodzieje oraz Ci pochodzenia
mugolskiego – w tym momencie rzucił dziewczynie krótkie spojrzenie, a ona
ruchem głowy ponagliła go by kontynuował
– Nieliczni jednak wiedzą, że czystość krwi nie jest jedynym wyznacznikiem
„wartości” czarodzieja. Istnieje grupa, choć teraz jest to już zaledwie parę
osób, w których żyłach płynie Pradawna
Iskra*. Jest to pewien rodzaj „magii” uszlachetniającej. Czarodzieje , w
których żyłach płynie Iskra wykazują
szczególne uzdolnienia.
- Chcesz mi powiedzieć, że w moich żyłach płynie
ta jakaś tam Iskra? – oczy dziewczyny
rozszerzyły się ze zdziwienia – Ale… jak?
- I tu właśnie jest cała zagadka. Ten niezwykły
dar posiadają tylko czarodzieje ze starych, wręcz pradawnych rodów. Tylko
czystokrwiści. Ze względu na czarodzieja Iskra
przyjmuje różną formę i właściwości. U niektórych jest to władza nad żywiołami,
u innych władza nad czasem…
- A jeszcze u innych zwierzęce instynkty. – wpadła
mu w słowo Shiro wpatrując się tępo w przestrzeń.
- Otóż to – uśmiechnął się Łapa, wyraźnie dumny ze
swojej bratanicy – Iskra przechodzi z
pokolenia na pokolenie. To właśnie ona sprawia, że masz wyczulony słuch, węch i
instynkt. Przemieniasz się z łatwością, której pozazdrościłby Ci niejeden
wprawny animag, a często, kierowana złością lub inną silną emocją, nie możesz
nad przemianą zapanować. To dlatego nie uchroniłabyś się przed zmianami. Nie
jesteś animagiem, Shiro. W twoich żyłach płynie wilcza krew. Twój ojciec był
nosicielem Iskry.
- Skoro jest mi to… pisane, to dlaczego „uczyłeś”
mnie w wakacje? – spytała przecierając ręką włosy. Choć na chwilę mogła
zapomnieć o swoim problemie i skupić myśli na czymś innym. Podobało jej się to.
- Chciałem mieć pewność. Od początku czułem, że
nie jesteś normalna – uśmiechnął się do niej łobuzersko – Musiałem to jedynie sprawdzić. – jego ton nagle spoważniał, a twarz przyjęła
zacięty wyraz – Shiro, musisz pamiętać o jednym.
- Syriuszu… - rozległ się ostrzegawczy głos za
plecami Śligonki. Dumbledore stał z dłońmi ukrytymi w rękawach szaty, a na jego
twarzy malował się ostrzegawczy grymas. Łapa puścił słowa mężczyzny mimo uszu i
kontynuował.
- Istnieją ludzie, dla których czystość krwi jest
priorytetem, a jej szlachetność jeszcze podbija tę wartość. Niektórzy nie cofną
się przed niczym by tylko posiąść właściciela Iskry. Jedną z takich osób jest Lord Voldemort.
- Wystarczy… - powtórzył dyrektora, który zaczął
powoli zbliżać się do kanapy.
- Voldemort już raz stracił Pradawnego. Nie
wątpię, że będzie chciał pozyskać następnego – kontynuował Syriusz ignorując
zupełnie obecność starca. – Czarodziejem, który zdradził Czarnego Pana był
Regulus.
- Dosyć! – rozległ podniesiony głos. Oboje jak na
komendę odwrócili się w stronę Albusa. Ręce miał opuszczone wzdłuż ciała, a
twarz, jakby wykutą w marmurze. Jego oczy błyszczały troską i delikatną
złością. – Ani słowa więcej – powiedział, a widząc, że Ryann chce coś powiedzieć dodał – Rozumiem, że trapi Cię
ciekawość, ale to nie jest czas ani miejsce na takie rozmowy. Kiedyś na pewno
dowiesz się całej prawdy. A teraz powinnaś już iść.
Dziewczyna kiwnęła głową i wstała z kanapy, po
czym ruszyła w stronę drzwi. Syriusz szedł za nią. W pewnej chwili zatrzymała
się i z ręką na klamce odwróciła w stronę wujka. Niedawne obawy znów powróciły,
a strach zaczął palić jej wnętrzności.
- Co mam robić? Gdzie iść? Kto mi pomoże? –
wyszeptała szybko, patrząc na niego błagalnie.
- Będę cały czas na terenie zamku. Znajdziesz
mnie, gdy będziesz tego potrzebowała – powiedział Łapa i położył dłoń na jej
policzku. – Musisz być silna, mała.
Musisz się tego nauczyć.
- Nauczyć? Czego?
- Jak być
wilkiem. – po tych słowach pocałował ją w czoło i zmieniwszy postać zniknął w
głębi gabinetu.
Schodząc po kręconych schodach rozmyślała nad
pytaniami, których nie zdążyła zadać tam, na górze, a które niemiłosiernie ją
męczyły. Skąd Syriusz wziął się w Hogwarcie? Dlaczego Dumbledore przyjął go tak
otwarcie i dopuścił do ich spotkania? Czy wiedział o jej zdolnościach? Czy jej
matka już wiedziała co zaszło czy może Łapa zadbał by się nie dowiedziała? Skąd
jej wujek tyle wie o właścicielach Iskry
i skąd w ogóle wiedział, że jej ojciec miał dar? Czy jej matka również ma
zdolności, o których nikt nic nie mówi? Czy możliwe by i ona była jedną z
Pradawnych?
Pogrążona we własnych myślach nie zauważyła, kiedy
znalazła się na dole. Przeszła obok chimery i ruszyła korytarzem przed siebie.
Była całkowicie skupiona na własnych problemach do momentu, w którym poczuła
jak ktoś łapie ją za ramię i odwraca w tył.
- Musimy pogadać – wyszeptał George patrząc jej w
oczy.
- Nie mamy o czym – warknęła wściekle,
uświadamiając sobie jak wielki gniew wywołuje w niej obecność Gryfona.
- Uratowałaś mi życie…
- Ty za to moje zniszczyłeś – wysyczała.
- Naprawdę uważasz, że to moja wina? – spytał
zszokowany chłopak.
- A może nie? – obruszyła się wyrywając rękę z
jego uścisku i celując palcem wskazującym w jego pierś – To Ty za mną polazłeś.
To Ty się wydurniałeś. To Ty nie słuchałeś jak kazałam Ci zwiewać. To Ty
zwróciłeś na nas uwagę tego potwora. To Ty zniszczyłeś mi życie.
- Nie sądzisz, że trochę przesadzasz? – chłopak
zmarszczył brwi – Gdybyś nie poszła do lasu…
- W nosie mam co o tym myślisz, Weasley. –
krzyknęła, a jej ciałem wstrząsnął gniew – Nie masz prawa ingerować w moje
życie. Gdybyś tego nie zrobił, teraz nic by mi nie było.
- Przecież nie tak miało to wyglądać – odparł
lekko zmieszany.
- Widać znów wszystko spieprzyłeś – wycedziła
patrząc na niego groźnie – Ale to nie Ty masz przez to problemy, więc można
uznać, że nie było sprawy, prawda?
- Nie wiesz jak bardzo się co do mnie mylisz.
-Być może. Nie znam Cię i nie mam zamiaru poznać.
– jej głos był coraz bardziej jadowity, a wypowiadane słowa ukierunkowane tylko
w jeden sposób: zranić jak najbardziej. – Dla mnie jesteś jedynie
rozhisteryzowanym dzieciakiem martwiącym się o swój tyłek i daleko przereklamowane zabawki. Jesteś zdrajcą, który troszczy się tylko
o siebie.
- Nic o mnie nie wiesz. – wyszeptał znów patrząc jej
w oczy.
- I tu się zgadzamy. – wycedziła wbijając mu paznokieć
w pierś. – Jesteś gnidą, która zniszczyła mi życie. Człowiekiem, którego nienawidzę
i którego nie chce więcej widzieć.
Po tych słowach odwróciła się na pięcie i zniknęła
za rogiem, zostawiając Gryfona samemu sobie.
* Pradawna Iskra - nazwa może niezbyt twórcza, ale potrzebowałam jej bardzo. Wymysł mój własny i autorski i ... no chyba tylko tyle :)
* Pradawna Iskra - nazwa może niezbyt twórcza, ale potrzebowałam jej bardzo. Wymysł mój własny i autorski i ... no chyba tylko tyle :)