Oto pioseneczka, która mi przyświecała podczas pisania :
- Pirwszoroczni do mnie! –
usłyszała wysiadając z pociągu. Hagrid stał na peronie górując nad tłumem i machając
ręką. Ryann nachyliła się do Esti, która uparcie trzymała ją za szatę.
- Idź tam. Jako pierwszoroczna popłyniesz łódką. Ja i inni
jedziemy powozami. Spotkamy się w Wielkiej Sali – powiedziała, a widząc jej
przerażone spojrzenie, położyła rękę na jej głowie i dodała – Dasz sobie radę.
Leć.
Estera kiwnęła tylko głową i niepewnym krokiem ruszyła w stronę
Rubełusa. Ry chwilę patrzyła jak odchodzi, po czym skierowała się w stronę
powozów, po drodze łapiąc za rękaw przyciśniętą do drzewa Maye, nad którą
właśnie pochylał się Zabini.
- Ej! – krzyknął Blaise kiedy jego nos spotkał się z twardym
drewnem. Dziewczyny zaśmiały się cicho i wsiadły do powozu, w którym już
czekała na nich Choco.
---
Wielka Sala, jak zwykle
pięknie udekorowana, czekała na przyjęcie nowych uczniów. Po krótkiej przemowie
dyrektora i jakże wspaniałej piosence Tiary Przydziału zaczęła się
najważniejsza część. Ry ze znudzeniem patrzyła na wszystkie dzieciaki
podchodzące do stołka, do momentu kiedy McGonagall wyczytała jedno nazwisko.
- Estera Black! – rozległo się po Sali, a mała czarnowłosa dziewczynka niepewnie podeszła w
stronę nauczycielki. Piętnastolatka, kątem oka, zauważyła, że nauczyciel od
eliksirów nagle zaczął interesować się całą ceremonią. Przenosił wzrok z
siostry na siostrę wyraźnie zaciekawiony całą tą sytuacją. Ry próbowała
wyczytać coś z jego spojrzenia. Na próżno.
- Ahh.. Najmłodsza panna Black. Krew czysta jak łza.
Inteligenta, jak na swój wiek. Hmmm co za odwaga. Widzę też trochę lęku i
chęć posiadania bliskich ludzi. Może Gryffindor? Ohh no już przestań. Twoje
myśli mnie ranią. Spryt, arogancja i przebiegłość. Determinacja w dążeniu do
własnych celów i samowystarczalność. Taaak widzę wszystko. Dobrze niech będzie....
SLYTHERIN!
Ryk, jaki rozległ się na Sali był nie do opisania. Mała panienka
Black zeskoczyła ze stołka i z tryumfalnym uśmiechem przebiegła wzdłuż stołów,
by po chwili wpaść w ramiona rozradowanej siostry. Ry natychmiast przedstawiła
ją swoim znajomym. Wiedziała, że później będzie tego żałowała, ale była to w
końcu jej siostra i chciała jej pomóc. Parę chwil później ceremonia dobiegła
końca, a stoły zapełniły się pysznym jedzeniem. Nie potrzeba było wiele czas,
by wszyscy mieli pełne brzuchy. Wtedy głos na nowo zabrał dyrektor.
- Skoro wszyscy się już najedli, mam dla was jeszcze jedno
ogłoszenie. – zaczął uciszając jednocześnie wszystkich uczniów. – W tym roku, w
naszej szkole odbędzie się … Turniej Trójmagiczny..
Resztę wypowiedzi zagłuszył ryk. Połowa uczniów wstała i biła
brawo, inni krzyczeli radośnie lub gwizdali. Wszyscy zostali omamieni euforią. Albus
uciszył wszystkich jednym gestem.
- O szczegółach tego wspaniałego wydarzenia opowie Wam pan Crouch.
Do mównicy podszedł średniego wzrostu mężczyzna, z idealnie
wyrównanym wąsikiem. Wydawał się być ważną szychą w Ministerstwie. Ry nigdy
wcześniej go nie widziała, a spędzała tam dość dużo czasu. Nie była
zainteresowana udziałem w konkursie, dlatego nie słuchała tego, co dziad miał
do powiedzenia. Jej spojrzenie
powędrowało w kierunku stołu nauczycielskiego. Snape siedział trzymając w ręku
puchar i patrząc na nią wyczekująco. Była ciekawa ile musiał czekać, nim ona w
końcu się nim zainteresowała. Gdy tylko uchwycił jej wzrok, uniósł delikatnie
puchar, skinął jej głową i upił łyk. Ryann posłała mu pytające spojrzenie, ale
powoli, jakby przemyślając każde drgniecie, skinęła w jego stronę. Całą tą
dziwną dla dziewczyny sytuację przerwały słowa Crucha’a, które dotarły do uszu
uczniów, wywołując napad oburzenia.
- … tylko uczniowie siódmych klas.
Słowa te przywitanie zostały głośnym buczeniem i rozwścieczonymi
pomrukami, przez które trudno byłoby się przebić każdemu z wyjątkiem
Dumbleadore’a. Gdy tylko rozległ się jego głos w Sali znów zapanował spokój.
Dalsza część uczty polegała
na powitaniu uczniów przybyłych z innych szkół. Pięknych willi z francuskiej
szkoły Beauxbatons oraz sławnych
Bułgarów z Durmstrangu.
Przywitanie ich nie
zajęło dużo czasu. Po skończonej uroczystości, wszyscy zaczęli rozchodzić się
do swoich domów, za co Ry była bardzo wdzięczna losowi. W końcu znajdzie się w
ciepłym i bezpiecznym dormitorium. Z dala od ciekawskich spojrzeń i tego
aktorstwa, które na co dzień musiała oglądać, i w którym sama musiała
uczestniczyć. Ku zdziwieniu znajomych, również Choco, która jakimś cudem
dostała się do pokoju wspólnego ślizgonów i teraz siedziała na kolanach Notta,
oraz Dracona, który nie odezwał się do niej słowem, aż od pamiętnej sytuacji w
przedziale, wypiła jedną szklaneczkę Ognistej i wymawiając się zmęczeniem ruszyła w stronę dormitorium. Nie potrafiła
dłużej hamować swojej bezsilności. Gdy kładła rękę na klamce usłyszała za sobą
kroki. Nie musiała się odwracać żeby wiedzieć, kto za nią stoi.
- Wszystko w porządku? – wyszeptał jej do ucha Draco.
Choć starał się być delikatny, w jego głosie nadal czuła
obojętność. Wiedziała, że żałuje tego co się stało, ale nie chciała z nim
rozmawiać. Jego ręka znowu zacisnęła się na jej dłoni, ale tym razem nie było w
tym nic brutalnego. Zrobił to z delikatnością, jakby chciał przeprosić, a
jednocześnie pocieszyć. To jednak sprawiło, że łzy jeszcze bardziej zaczęły
cisnąć jej się do oczu. Odetchnęła głęboko i wyswobodziła rękę.
- Tak Draco, wszystko jest wspaniale. – powiedziała. Nim zdążył
zareagować otworzyła drzwi i zniknęła w pomieszczeniu. Przez chwilę opierała
się o chłodne drewno, by w końcu podejść do łóżka i zrzucić z siebie szaty.
Przebrana w piżamę poszła do łazienki i ochlapała twarz wodą. Nie miała siły na
nic innego. Położyła się na łóżku i zakryła twarz poduszką. Dopiero teraz
zaczęła odczuwać zmęczenie potęgowane wszystkimi problemami. Nim się
zorientowała, po policzkach spływały jej strumienie łez. Nawet nie próbowała
ich zatrzymać. Pozwoliła, by wraz z nimi opuściły ją wszystkie smutki i troski. Nie zwróciła nawet
uwagi, kiedy zasnęła.
---
Następny dzień przywitał
ją ciepłymi promieniami wpadającymi przez zaczarowane okno. Ry przetarła oczy
dłonią i ziewnęła przeciągle. Spojrzała na zegarek. Była szósta rano. Miała co
najmniej godzinę do śniadania, ale wiedziała, że już nie zaśnie. Usiadła na
łóżku i rozejrzała się po pokoju. Był dość przestronny, lekko zaokrąglony.
Stały w nim trzy masywne łóżka, choć w pokoju mieszkały tylko dwie ślizgonki.
Na trzecim posłaniu spała Charlotte w dni, w które zbyt długo siedziała w
lochach i nie mogła wrócić do swojego pokoju. Tak było i tym razem.
Niebieskooka przeszła na palcach do łazienki i wzięła gorący prysznic. Dzisiaj
czuła się o wiele lepiej. Wszystkie jej troski zeszły na drugi plan i nie miały
już takiego znaczenia. Sen pozwolił jej wypocząć i przyniósł
ulgę, której potrzebowała. Była w Hogwarcie. Bezpieczna, wśród
przyjaciół. Tylko to się teraz liczyło. Po wyjściu z łazienki, przeszła przez, o
dziwo, jasny pokój i najdelikatniej jak potrafiła, zamknęła drzwi. Nie chciała
obudzić dziewczyn. Z uśmiechem na twarzy
weszła do pokoju wspólnego i złapała jedną z pustych szklanek stojących na
stoliku. Musiała nadrobić wczorajszy wieczór. Pogrzebała w schowku i
wyciągnęła z niego butelkę z bursztynowym płynem. Napełniła szklankę do
pełna i zaklęciem pozbyła się, pustego już, "opakowania". Rozejrzała
sie po pokoju wspólnym, a nie zauważając nikogo, usiadła po turecku przed
kominkiem i oparła sie plecami o kanapę. Wpatrywała sie w ogień, a mocny trunek
rozgrzewał jej wnętrze. Minuty płynęły powoli, a ona wciąż siedziała sama, co
jakiś czas przykładając szkło do ust i upijając kolejny łyk. W pewnym momencie
usłyszała ciche skrzypniecie i wszystko zrobiło sie czarne.
- Zgadnij kto to, psinko. - usłyszała przy uchu niski glos.
- Zabieraj te łapy, Zabini - wrzasnęła i strąciła ręce bruneta z
twarzy - A jeśli jeszcze raz mnie tak nazwiesz... to nie ręczę za siebie -
dodała odwracając sie w jego stronę. Zaczynała żałować, że powiedziała mu,
czego nauczyła sie przez wakacje.
- Ok ok. Tylko mnie nie pogryź - zaśmiał sie, a widząc, że oczy
dziewczyny zaczęły złowrogo błyszczeć, dodał - Dobra przepraszam, przepraszam.
Spokojnie.
Ry zignorowała go i znów odwróciła się w stronę kominka. Zabini
rozsiadł sie wygodniej na kanapie i wyciągnął rękę próbując zabrać jej
szklankę, ale ona przechyliła ją i jednym haustem wypiła cała zawartość. Brunet
spojrzał na nią z wyrzutem, po czym uśmiechnął sie w swój " boski"
sposób.
- Szkoda że wczoraj z nami nie zostałaś. Była niezła zabawa.
- Nie wątpię - odpowiedziała i spojrzała na szklanki stojące
na stoliku.
- Hah. Jedyny minus jest taki, że nie czuję głowy.
- To sie nazywa kac, kochany. - zaśmiała sie i ruszyła w
stronę wyjścia.
Chłopak nie dał sie spławić i również sie podniósł.
- Co zaszło miedzy Tobą a Draco? -zawołał, gdy miała zniknąć
za zakrętem.
Zatrzymała sie i zacisnęła ręce w pięści. Odwróciła na chwilę
wzrok. Obserwował każdy jej ruch, wiec podeszła i spojrzała mu w twarz.
- Nic miedzy nami nie zaszło. - powiedziała zimnym jak lód głosem.
Była tak stanowcza, że chłopak prawie jej uwierzył. W końcu pokręcił ze
śmiechem głową.
- Nie wierzę Ci. Prawie dałem się nabrać, ale znam was na tyle długo, żeby wiedzieć,
że kłamiesz. Wczoraj poszedł za Tobą, ale wrócił sam. Później był trochę
przygaszony.
- To nie moja sprawa i nie mój problem.
- A ja myślę, że jednak tak. - powiedział i złapał ją za
rękę, gdy chciała odejść.
- Wiesz co Zabini? Odwal się. - wycedziła i wyszła z
pokoju, pozostawiając chłopaka samemu sobie.
---
Po śniadaniu udała się
na pierwsze w tym roku lekcje. Poranna rozmowa z Blaisem nie wywarła na niej
takiego wrażenia, jakiego sie spodziewała. W sumie, w ogóle jej nie interesowała.
Bardziej ciekawił ją fakt, że od tego roku wszystkie lekcje odbywają sie w
podwójnych rocznikach. Wynikało z tego, że przez całe dziesięć miesięcy będzie
musiała oglądać krzywe gęby Weasleyów. Fakt, iż chciało jej się rzygać na ich
widok, nie ułatwiał sprawy. Zaparła się jednak i obiecała sobie, że nie da się
sprowokować.
Pierwsze dwie lekcje
odbyły się bez zbędnych konfliktów. Może głównym powodem tego był fakt, iż były
to eliksiry. Przez całe zajęcia Ry czuła na sobie badawcze spojrzenie Snape’a.
Nie potrafiła zrozumieć jego intencji i chyba nawet nie chciała. Gdy tylko usłyszała
stłumiony dźwięk dzwonu, pozbierała swoje rzeczy i wyszła z sali, odprowadzana
wzrokiem przez nauczyciela. Zielarstwo, transmutacja i OMS przebiegły jak
zwykle nudno i powoli. Jedyne co tego dnia ją zaskoczyło to lekcja OPCM z tajemniczym profesorem Moody’m, obłąkanym i
dość zdziczałym aurorem, który w czasach swojej świetności, zapełnił połowę cel
w Azkabanie. Może nie było by w tym fakcie nic dziwnego, gdyby nie Zaklęcia
Niewybaczalne, których nałogowo używał na biednym pająku. Choć dziewczyna była przyzwyczajona
do tego typu magii, serce ściskała jej jakaś dziwna siła. Z wdzięcznością
przywitała koniec lekcji i nim się spostrzegła, pędziła schodami do lochów.
Reszta popołudnia upłynęła dość przyjemnie.
---
Pod wieczór, ulegając
namową siostry, powlekła się za nią do Wielkiej Sali i usiadła na jednej ze
stojących z boku ławek. Przez chwilę przyglądała się niebieskim płomieniom
wieńczącym Czarę Ognia, po czym odwróciła wzrok na siostrę. Mała z uśmiechem na
ustach patrzyła na wszystkich, wrzucających nazwiska w iskry. W chwilę później
biegała i śmiała się z koleżankami, zupełnie ignorując zamieszanie, które
powstało przy wejściu. Cała sytuacja nie obeszła jednak Ry. Dziewczyna podążała
wzrokiem za grupką podekscytowanych uczniów. Po chwili ze środka zgromadzenia
wyszły dwie, rudowłose postacie.
„ Znowu oni” pomyślała i cicho westchnęła. Wbrew wszystkiemu,
chciała obejrzeć to przedstawienie. Po
chwili dwaj rudzielce wskoczyli w krąg namalowany przez dyrektora i… o dziwo
nic się nie stało. Ryann skrzywiła się z niesmakiem. Liczyła na więcej zabawy.
Nie musiała czekać jednak długo. W momencie, w którym Weasleyowie wrzucili do
czary kartki z nazwiskami, w Sali zagrzmiało. Niebieskie płomienie stały się
większe i gęstsze. Zaczęły latać we wszystkich kierunkach, by na końcu uderzyć
w dezorientowanych bliźniaków, którzy odlecieli parę metrów w tył. Dziewczyna
wybuchnęła głośnym śmiechem, gdy jeden z nich zmienił się w mała, latającą bez
opamiętania sówkę. Nie potrafiła się uspokoić, aż do momentu, w którym ptak
uderzył prosto w jej siostrę. Bez namysłu zerwała się z miejsca, podbiegła do
małej i klęknęła na zimnej posadzce. Esti miała w oczach łzy, a z rozcięcia na
twarzy wypływała krew. Ryann zawahała się chwilę, po czym przezwyciężając
strach przytuliła dziewczynkę. Nagle zauważyła, że ktoś klęka po drugiej
stronie i kładzie ręce na ramiona małej. W pierwszej chwili pomyślała, że to
Draco, lecz szybko przekonała się, jak bardzo się myliła. Strąciła dłonie
przybysza i pomogła siostrze wstać. Po chwili zostały otoczone przez grupkę
pierwszoroczniaczek, które zabrały młodą panienkę Black do skrzydła
szpitalnego. Shiro patrzyła za nimi przez chwilę, po czym z wyrazem
wściekłości, odwróciła się w stronę nieznajomego.
- Ty cholerny idioto! – wrzasnęła
mu prosto w twarz, zaciskając pięści ze złości.
W jednym momencie cała irytacja i wściekłość ustąpiły miejsca
niedowierzeniu i przerażeniu. Chłopak postąpił krok w jej stronę, ale ona
natychmiast się cofnęła. Nim zdążył coś powiedzieć lub zrobić, odwróciła się i
powstrzymując łzy wybiegła z Sali.
W pierwszej chwili
chciała znaleźć się w lochach, w pokoju wspólnym, w dormitorium. Ostatecznie
nogi zdecydowały za nią i biegła po schodach w górę. Mijała zdezorientowanych
uczniów i nauczycieli. Biegła jak mogła najszybciej, nie do końca świadoma tego
co robi. Nim się zorientowała była już na wieży astronomicznej. Podeszła do
najbliższej ściany i oparła się o nią czołem. Pięści same zaczęły uderzać o
twardy kamień, a łzy kapały na posadzkę. Osunęła się na kolana i zaczęła
szlochać. Wszystko czym do tej pory się martwiła i co jeszcze przed chwilą nie
miało znaczenia powróciło ze zdwojoną siłą. Czuła się jak tonący, któremu ktoś
rzuca linę. Najbardziej zdradziecką, wstrętną i oślizgłą, jaką kiedykolwiek
stworzono. Nie potrafiła, a nawet nie chciała jej chwycić. O wiele bardziej
wolała utonąć, przepaść w rozpaczy niż wspierać się o coś takiego. Najgorsze
było to, że wbrew wszystkiemu co czuła i myślała, spojrzenie w oczy chłopaka
sprawiło, że jej serce zabiło szybciej. Nie potrafiła wyjaśnić swoich uczuć
przed samą sobą i nie chciała, by ktoś kazał jej to robić. Ponieważ ona,
najzwyczajniej w świecie, bała się swoich uczuć.
***
Plan był dość sprytny i
miał nadzieję, że się powiedzie. Przygotowanie eliksiru postarzającego było
łatwe, ale dodanie szczypty pazura sowy do smaku, nie było już takim dobrym
pomysłem.
Kiedy wrócił do normalnej postaci, pierwsze co zrobił to rzucił
się do tej małej. Zżerało go poczucie winy. To przez niego była ranna. Przez
jego własną głupotę. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo do akcji wkroczyła
jej siostra. Nie spodziewał się tego co nastąpiło po odejściu
pierwszoroczniaczki.
- Ty cholerny idioto! – wykrzyczała mu prosto w twarz starsza.
W tym momencie chciał coś powiedzieć, ale ta sztuka stała się dla
niego dziwnie obca. Patrzył w oczy dziewczyny i nie rozumiał co się dzieje. Na
jej twarzy zobaczył niedowierzenie, które w tym momencie sam odczuwał. Nie
wiedział co go podkusiło, ale zrobił krok w jej stronę. Cofnęła się od razu.
Chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego zobaczył tylko jak sie odwraca i po
chwili znika za drzwiami. Przez ułamek sekundy miał ochotę za nią pobiec, przytulić. Czuł sie jednak tak,
jakby stopy miał przykute do ziemi. Zza pleców dochodziło do niego jakieś wołanie,
jednak on nic nie rozumiał. Wpatrywał sie w miejsce, z którego przed chwilą
uciekła dziewczyna.
- George! -ktoś potrząsnął jego ramieniem - Bracie wszystko w
porządku?
To był Fred. Stał kolo niego i przyglądał sie zmartwiony. Bliźniak
nie odpowiedział. Kiwnął tylko głową i bezwładnie opadł na pobliską ławkę.
Kompletnie nie rozumiał swoich uczuć. Nie potrafił roztrzygnąć co nim kieruje.
Ta ślizgonka była nie do zniesienia, arogancka i taka wyniosła, jednak gdy
zobaczył ją przed chwila, jego serce zaczęło bić dziwnie szybo. Bał się tego.
Utonął w oczach głębokości oceanu i rozkoszy świata.
W oczach tak pięknych…
***
…że chciała je oglądać do końca życia.
Gdyby mogła zatrzymała by czas i wpatrywała się w te piękne oczy
koloru młodego drewna...
***
... pięknego, czystego nieba latem.
Chciał patrzeć w nie wiecznie.
W oczy...
***
… w których widziała tak wiele emocji, a jednocześnie były dla
niej taką zagadka.
Nie potrafiła jej rozwiązać...
***
… a przecież tak bardzo tego pragnął.
Był przerażony...
***
… swoimi uczuciami.
Utonęła w oczach ...
***
... ślizgonki...
***
... gryfona.
Swojego…
~*** ~
… największego wroga.
____________________________________________________________________
Na początku chciałabym was bardzo przeprosić za dwie rzeczy. Po pierwsze za to, że tyle musieliście na niego czekać, a po drugie za to, że jest taki krótki. Niestety mam bardzo ograniczony czas i ciężko mi się pisze. Tak czy siak. Oto jest V rozdział, w którym, mam nadzieję, wyjaśnia się to i owo. Sądzę, że na pewno nie wszyscy będą zachwyceni doborem bohaterów, ale niestety wszystkich nie zadowolę, a do tej postaci mam słabość.
Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim postem i zachęcam do komentowania tego (jeśli w ogóle ktoś tu jeszcze zagląda i czyta). Wiem również, że wpada tu parę anonimowych osób. Było by miło gdybyście również zostawili waszą opinię :).
Jeśli chodzi o następny rozdział, to nie potrafię powiedzieć kiedy się pojawi. Proszę jedynie o czujność i DUUUUUUUUUUUŻO cierpliwości. Jedyne co mogę wspomnieć to to, że nie pojawi się na pewno wcześniej niż za miesiąc. Bardzo Was za to przepraszam, ale niestety czas nie sługa. Mam nadzieję, że mi zaufacie i zostaniecie :)
Pozdrawiam