Uwaga!

środa, 28 sierpnia 2013

Liebster Adward
 
Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym). Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.
 
Za nominację dziękuję Ann Dreamy
 

1. Czy to Twój pierwszy blog?
Zależy jak na to patrzeć. Jeśli chodzi o opowiadanie to tak, ale usunęłam już jeden ze zdjęciami.

2. Skąd czerpiesz inspiracje do pisania?
Z różnych rzeczy. Czasem ze zwykłej rozmowy, piosenki, czasem przychodzi samo z siebie albo się przyśni.

3. Wolisz koty czy psy?
Kocham i to i to. Nie potrafię wybrać, które bardziej.

4. Czy lubisz chodzić do szkoły?
Na dwa razy. Z jednej strony nienawidzę się uczyć, a z drugiej, jest to okazja żeby spotkać znajomych.

5. Masz ulubiony przedmiot szkolny? Jeśli tak, to jaki?
Biologia i chemia

6. Twoja ulubiona książka?
Wiele, trudno wybrać jedną. Bardzo lubię powieści Zafona i oczywiście J.K Rowling

7. Twój ulubiony kolor?
Błękitny 

8. O jakiej tematyce czytasz blogi?
Potterowskie, ale innymi też nie gardzę

9. Często czytasz książki?
Cały czas

10. Uprawiasz jakiś sport? 
Nie. Chyba, że liczy się Wf

11. Twój ulubiony film?
Lubię wiele, ale najbardziej chyba " Upiora w operze"
 
 
Niestety nie znam blogów, które mogłabym nominować, a które nominowane jeszcze nie zostały :(


 
 
 


poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział II - Poszukiwany


    Zapadł już wieczór, kiedy dwójka czarodziejów aportowała się na brzegu jeziora. Obydwoje szli lekko, z wyuczoną, arystokratyczną gracją i uniesionymi dumnie głowami. Jeden z nich był niewiele wyższy, a jego czarny płaszcz płyną w powietrzu poruszany delikatnym, letnim wiatrem. Wyraz jego twarzy był obojętny, jakby wizyta w Białym Wilku była mu nie potrzebna, a jednocześnie nie możliwa do uniknięcia. Drugi  poruszał się dość podobnie. Jego twarz wykrzywiał grymas znudzenia. Było wyraźnie widać, że nie miał ochoty przebywać teraz w tym miejscu. A może chodziło o osobę, z którą się tu znalazł.
- Po co tu przyszliśmy? - spytał niższy stając w miejscu.
Jego prawie platynowe włosy błyszczały w świetle księżyca.  Miał bladą cerę i zimne szare oczy. Ubrany był w czarne spodnie i białą koszulę, z podwiniętymi ponad łokcie rękawami i rozpiętymi dwoma, górnymi guzikami.
- Uspokój się Draco. Mam do omówienia z Lysandrą pewne sprawy.
 - Więc po co ja tu jestem? Mam robić za przyzwoitkę?- obruszył się Malfoy.
Mężczyzna zwrócił się w jego stronę mierząc go zimnym spojrzeniem, jednak chłopak nie odwrócił wzroku.
- Nie twoja sprawa po co tu przyszedłem i co będę robił, jasne? – powiedział mężczyzna spoglądając w obojętne oczy towarzysza, po czym odwrócił się i dodał - Poza tym, myślałem, że będziesz zły jeśli nie zabiorę Cię ze sobą do Ryann.
- To źle myślałeś. - prychnął zdenerwowany Draco. - Ry jest tylko moją kuzynką, nikim więcej.
- To niczego nie zmienia. Rusz się, idziemy.
Chłopak chciał coś powiedzieć,  ale spojrzał tylko na posiadłość, na wzgórzu i ruszył przed siebie. Gdy dotarli do srebrnej bramy, Draco obejrzał się za siebie. Wydawało mu się, że dostrzegł jakiś cień między drzewami, na skraju lasu.
-Idziesz? – usłyszał za plecami głos.
- A mam jakieś inne wyjście? Ciągniesz mnie za sobą jak jakiegoś pieska. – odparł Malfoy z westchnieniem i ruszył za ciemną postacią.
    Gdy na niebie zaczęło pojawiać się coraz więcej gwiazd, Draco i ów drugi czarodziej, którego twarz skrywała się w cieniu opuszczonego nisko kaptura dotarli do schodków, prowadzących na taras Białego Wilka. W momencie, gdy postawili nogę na pierwszym stopniu, dwa kamienne posągi, stojące u ich szczytu ożyły, a ukryte w nich zwierzęta zerwały się na równe nogi,  szczerząc kły na przybyszów. Mężczyzna wyciągnął rękę zatrzymując Dracona i  ledwo  zauważalnie przesunął się w jego stronę, jakby chciał go zasłonić, gdy nastąpi atak. Wilki powoli zaczęły zmierzać w ich stronę warcząc złowrogo. Twarz Malfoya wykrzywił grymas przerażenia, ale nie był w stanie się ruszyć. Przecież  te bestie były niewiele niższe od niego. Ciężkie kroki rozbrzmiewały na drewnianych stopniach gdy potężne zwierzęta zmierzały w stronę nieznajomych. Ci jednak stali nieruchomo, nie zdolni do żadnego, choćby najmniejszego ruchu, w obawie, że bestie rzucą się na nich, gdy tylko się poruszą.
- Nie sądziłam, że zobaczę Cię aż tak przerażonego. – rozległ się rozbawiony głos gdzieś od strony salonu.
Zwierzęta jak na komendę zatrzymały się w pół kroku i wróciły na swoje miejsca. Mężczyzna wyprostował się i wszedł szybkim krokiem po schodach. Zatrzymał się przed stojącą w drzwiach salonu kobietą, skłonił się lekko, a następnie z gracją ujął jej wyciągniętą dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek.
- Witaj Lysandro, najpiękniejsza z przewspaniałego rodu Blacków. Władczyni wilków. – rzekł szarmanckim tonem.
Stojący za nim Draco, który właśnie obrzucił kamienne posągi pogardliwym spojrzeniem, teraz wzniósł oczy ku niebu.
- Witaj Lucjuszu. – odpowiedziała kobieta, a zwróciwszy się do młodego Malfoya dodała – Miło Cię znowu widzieć, Draconie.
Chłopak skłonił się delikatnie i z przesadną wręcz uprzejmością odrzekł :
- Przyjemność po mojej stronie.
- Wejdźcie, zapraszam.
 Lucjusz Malfoy zsunął kaptur z głowy, ukazując długie blond włosy, po czym pewnym krokiem przeszedł przez próg posiadłości. Draco zawahał się przez chwilę, po której zwrócił się do Lysandry.
- Wolno mi spytać czy Ryann jest w domu?
- Niestety, przykro mi Draco ale moja córka wyszła rano z .. – zawahała się lecz szybko dokończyła – przyjaciółką na spacer. Szczerze mówiąc powinny dawno wrócić lecz jeszcze ich nie ma.
- Może pójdę ich poszukać? – zaproponował chłopak.
- Dziękuję, ale nie ma takiej potrzeby. Jestem pewna, że nic im nie jest.
- Oczywiście. – odparł Dracon i ruszył w kierunku drzwi.
- Poczekaj na zewnątrz. Musimy omówić pewne sprawy. – odezwał się Lucjusz.
- Jak sobie życzysz, ojcze. – ostatnie słowo wypowiedziane przez chłopaka było tak pogardliwe, że mogło by się wydać wręcz prychnięciem. Młody Malfoy odwrócił się i usiadł na schodach pomiędzy wilkami, podczas gdy drzwi do salonu zamknęły się za Lysandrą.


***

    Z  lasu przy jeziorze wyszła młoda czarodziejka w towarzystwie swego wuja. Oboje byli uśmiechnięci, a jednocześnie zmęczeni. Włosy Ryann były potargane, a po ciele spływały kropelki potu. Jedną rękę schowała w kieszeni szortów, w drugiej natomiast trzymała sznur z przywiązanymi królikami. Syriusz, szedł lekko utykając, z marynarką przewieszoną przez jedno ramię oraz naręczem sznurów przewieszonym  przez drugie. Rękawy jego koszuli były podwinięte, a włosy przyklejały się do czoła.
- Bardzo Cię boli? – spytała Ry próbując ukryć rozbawienie.
- Da się przeżyć, ale następnym razem hamuj się dziewczyno. Mogłaś mi odgryźć nogę.
- Wiesz, że jeszcze nie do końca panuję nad zwierzęcymi odruchami. – obruszyła się dziewczyna.
W odpowiedzi usłyszała jedynie westchnienie i poczuła uścisk na ramieniu. W następnej chwili poczuła jak ziemia usuwa się  spod jej nóg i charakterystyczne szarpnięcie w okolicy pępka.
- Jak ja nienawidzę teleportacji. – wydusiła, gdy tylko poczuła grunt pod stopami.
- Czasami nie ma innego wyjścia. – odrzekł mężczyzna. Ryann odniosła wrażenie, że jej stan go bawi.
„Ahh rozumiem. Oto zemsta za pogryzienie mnie. Masz za swoje, czyż nie?” pomyślała, a czując jak wirowanie ustaje, przyspieszyła kroku.
- Shiro? – zagadał Łapa.
- Tak?
- Jesteś świadoma tego, że Twoja matka nas zabije?
- Dlaczego?
- Bo mieliśmy wrócić na obiad.
- Tak, wiem o tym. Ale dlaczego zabije nas? Jeśli już to tylko Ciebie. – odpowiedziała dziewczyna uśmiechając się złośliwie.
- Słucham? – spytał Syriusz lekko zbity z tropu.
- Przecież to ty miałeś jakiś problem. Że niby chodzić nie możesz, krwawisz, noga Cię boli. Jakieś takie dyrdymały. – odpowiedziała Ry z niewinnym uśmiechem.
- Ty mała…
- Kochana bratanico, jesteś najwspanialszym człowiekiem jakiego kiedykolwiek spotkałem. Tak wiem.
Słysząc to Syriusz pokręcił tylko głową, rozbawiony i objął dziewczynę ramieniem.
- Brak mi słów. – powiedział i ruszył dalej.
W milczeniu przeszli przez bramę i sad. Gdy zaczęli zbliżać się do posiadłości, Ryann gwałtownie się zatrzymała i pociągnęła mężczyznę w stronę znajdujących się nieopodal krzaków. Wręcz brutalnie go w nie wepchnęła i przykucnęła obok. Zdezorientowany Syriusz syknął z bólu, gdy zraniona noga dotknęła ziemi i natychmiast spojrzał pytająco na bratanice.
- Co się sta… - próbował wydusić, ale dziewczyna zakryła mu usta ręką wskazując palcem na posiadłość. Syriusz spojrzał w tamtą stronę i natychmiast zrozumiał o co chodzi.
Na tarasowych schodach siedziała jakaś ciemna postać, którą można by pominąć na tle nocnej czerni gdyby nie platynowe włosy lśniące w świetle księżyca i światło z salonu, na którego tle rysowała się delikatnie sylwetka chłopaka.
- Draco Malfoy. – wyszeptał Syriusz.
- Tak. A jeśli on czeka tutaj, to znaczy, że jego ojciec jest w środku. Oni nie mogą Cię zobaczyć.
- Jestem tego świadom mała.
Ryann westchnęła i przewróciła oczami.
- Zostań tu. Pójdę sprawdzić o co chodzi. – powiedziała, a zanim mężczyzna zdążył zaprotestować, wstała z ziemi i ruszyła w stronę domu. Łapa przyglądał się jej, ukryty w zaroślach.
- Draco? – powiedziała Ry podchodząc do chłopaka.
- Ryann – zdziwił się ślizgon i zerwał na równe nogi.
- Co ty tutaj robisz… o tej porze?
- Uwierz, gdyby to zależało ode mnie, nie byłoby mnie tu. – powiedział chłopak ze znudzeniem w głosie, po czym zwrócił się w stronę salonu. Ryann podążyła za jego wzrokiem.
Odwrócony tyłem do nich stał Lucjusz Malfoy, który trzymał w ręku kopertą i zwinięty pergamin. Lysandra stała w pewnej odległości od niego. Jej twarz miała obojętny wyraz do momentu, kiedy Malfoy rzucił trzymane w ręku papiery na stolik, pomiędzy nimi. Nagle kobieta się zmartwiła, wręcz przestraszyła i spojrzała na leżącą przed nią kopertę. Podniosła wzrok i spojrzawszy w oczy Malfoya wypowiedziała krótkie słowo, kręcąc przecząco głową. W tym momencie Lucjusz uderzył laską o podłogę i zaczął gwałtownie gestykulować. Na twarzy Lysandry pojawiło się przerażenie, gdy mężczyzna postąpił krok na przód, zbliżając się do niej.  Ryann ruszyła w tamtą stronę lecz Draco złapał ją za ramię.
- Zostaw. -  powiedział patrząc jej w oczy, po czym odwrócił głowę w kierunku salonu. Dziewczyna zrobiła to samo.  Lucjusz krok po kroku zbliżał się do kobiety. Teraz jego ręce były opuszczone wzdłuż ciała i zaciśnięte, jedna w pięść, a druga na lasce, którą trzymał u boku. W momencie kiedy od Lysandry dzieliły go jakieś dwa metry, w pomieszczeniu rozbłysło żółte  światło. W następnej chwili Malfoy wyleciał w stronę okna i uderzywszy w nie, wylądował na tarasowych deskach. Dookoła posypały się kawałki szkła z rozbitej szyby. Na twarz mężczyzny wypłynęły czerwone strużki krwi, a on sam wyglądał jakby nie wiedział co się stało. Draco, Ryann i Lysandra jednocześnie odwrócili głowy i spojrzeli w głąb pokoju. W kącie, za kobietą, z uniesioną wysoko różdżką i twarzą wykrzywioną wściekłością stał Arcturus Yaxley, nadal celując w Malfoya.
- Powiem to raz i nie będę powtarzał. Wynoś się stąd! – wrzasnął zbliżając się do tarasu.
Oszołomiony Lucjusz, wsparty o Dracona, spojrzał najpierw na wycelowaną w niego różdżkę, potem na jej właściciela.
- To jeszcze nie koniec, Yaxley. Pożałujesz tego. – wyrzucił jadowitym tonem, a następnie zwrócił się do Lysandry – Zastanów się nad tym co powiedziałem. I miej oczy otwarte, bo nim się obejrzysz, może być za późno na wyjaśnienia.
Młody Malfoy, czując, że palce ojca zaciskają się na jego ramieniu, zwrócił się w stronę Ryann i przepraszającym tonem dodał:
 - Do zobaczenia. – po czym obydwoje zniknęli z cichym pyknięciem.
    Ry stała przez chwilę, nie do końca rozumiejąc co się właśnie stało. Przenosiła wzrok z matki na ojczyma i z powrotem.  Wydawało jej się, że świat na chwilę stracił barwy. Wydarzenia ostatnich chwil stanęły jej przed oczami w zwolnionym tempie, a ona nic z nich nie rozumiała. Jej spojrzenie odruchowo powędrowało do stolika, na którym leżał zwinięty pergamin. Koperty już nie było. Powoli, jakby w transie dziewczyna przeszła przez rozbite okno i rzuciła matce ukradkowe spojrzenie. Ta natomiast była oszołomiona. Wciąż spoglądała w miejsce, z którego przed chwilę zniknął Lucjusz Malfoy, jakby miała obawy, że ten zaraz wróci. A może to była nadzieja? Koło kobiety stał Arcturus. Jego różdżka schowana była za paskiem. Objął Lysandre ramieniem, a ona schowała twarz w jego rękawie. Ryann nie wiedziała co o tym myśleć. Nigdy nie widziała matki w takim stanie i nie potrafiła sobie wyobrazić, co powiedział jej Malfoy, że do tego doprowadził. W tym momencie szczerze go nienawidziła. Podniosła zwitek pergaminu i rozłożyła go w ręku. Jej oczom ukazała się ruchoma, czarno-biała fotografia. Przerażona spojrzała matce w oczy.
- Syriusz Black…
- …Poszukiwany… - dopowiedziała Lysandra
- …Nawet wśród śmierciożerców. – dokończył stojący przy oknie Łapa.
Jego oczy pałały gniewem.
- Przeklęty Malfoy! Jestem pewny, że to jego sprawka! – wrzasnął mężczyzna wchodząc do salonu.
- Utykasz. – zauważyła matka Ryann.
- To nic takiego. Twoja córka ma ostre zęby jeśli chce. – odpowiedział lekceważąco machając ręką i pozwalając sobie na blady uśmiech. Podszedł i zabrał pergamin z rąk Shiro, po czym wrzucił go do kominka i różdżką rozpalił ogień.
- Nie raz byłem poszukiwany i nie dwa. Jestem wystarczająco inteligentny by  uciec przed dementorami.  Wielki pan Malfoy nie robi na mnie większego wrażenia.
- Nie martwi Cie to? Byłeś poszukiwany przez ministerstwo, ale śmierciożercy, mugole. Nie będziesz mógł się nigdzie ruszyć. – zaoponowała Ryann zmartwionym głosem.
- Mała, póki co nie znaleźli  jeszcze sposobu, którym mogliby utrzymać mnie w jednym miejscu. – zwrócił się Łapa do bratanicy. – Koniec tematu. To nie czas na smutki.  Jutro jest wielki dzień. – powiedział podchodząc do Lysandry i kładąc rękę na jej ramieniu w pocieszającym geście. Wszyscy spojrzeli na niego pytająco.
- Wielki dzień? O czym Ty mówisz? – spytała zdezorientowana piętnastolatka.
- Jak to o czym? Przecież  jutro są mistrzostwa quidditcha głuptasie. – odezwała się Estera.
Teraz spojrzenie wszystkich spoczęło na niej.
- Esti, skąd Ty się tu wzięłaś? – spytała zdezorientowana Ryann przenosząc wzrok to na rodziców, to znów na siostrę.
- Ważniejsze pytanie to, oszalałeś Syriuszu? – spytał zaskoczony Arcturus. – Po tym co tu się właśnie stało. Po tym ogłoszeniu, które grzecznie zdecydowałeś się umieścić w płomieniach, chcesz pokazać się na publicznej imprezie? Jak Ty sobie to wyobrażasz?
- Tego jeszcze nie wiem, ale nie mam zamiaru przepuścić takiego wydarzenia przez jakiś kawałek pergaminu. – odpowiedział beztrosko Syriusz.
- Dziewczynki, idźcie na górę i spakujcie najpotrzebniejsze rzeczy. – zakomenderowała Lysandra.
- Ty się na to zgodzisz? – zdziwił się jej mąż.
- A mam inne wyjście? Jeśli odwiedziesz go od tego pomysłu, to proszę bardzo. Wiesz, że byłby zdolny pójść tam nawet sam gdybym się nie zgodziła, a ja wole mieć na niego oko. Kto wie co mu strzeli do tego inteligentnego łba – nacisk jaki położyła na przedostatnie słowo, wywołał niewinny uśmiech na twarzy Syriusza.
Arcturus pokręcił tylko zrezygnowany głową  i ruszył w stronę schodów, trzymając za rękę skaczącą radośnie Esterę. Ryann szła za nimi.
- Ry? – zagadnął Łapa na co dziewczyna odwróciła się w jego stronę. – Pamiętaj, że musimy wcześnie wstać. – zaśmiał się, na co w odpowiedzi, dziewczyna obdarzyła go złośliwym uśmiechem.
- Nie sądzę żeby to był dobry pomysł Syriuszu.  – odezwała się Lysandra, gdy zostali sami.
Mężczyzna podszedł do niej i objął ja w pasie.
- Cóż moja droga. Chociaż raz w życiu trzeba zrobić coś niewłaściwego i Ty wiesz o tym najlepiej.
____________________________________________________________
Na początku chciałabym przeprosić, za to, że tyle musieliście na niego czekać, ale oto jest drugi rozdział. Troszkę krótszy od pierwszego, no ale jakoś tak wyszło. Dziękuję wszystkim, którzy skomentowali poprzedni post. Podnieśliście mnie na duchu :*
Ten rozdział ma już trochę większe znaczenie dla historii, ale tego się później dowiecie. Mam nadzieję, że się spodoba. Czytajcie i komentujcie. :*
~Ryann Black

czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział I - Przeszłość zna wiele odpowiedzi


- Ryann! Ryann! Ryann wstawaj! 
    Takie dźwięki towarzyszyły porankowi w jednym z urokliwych domków stojących na obrzeżach Londynu. Z dala od hałasu, smogu i normalnego, ludzkiego życia. Domku nadzwyczajnemu, którego piętrowość wyraźnie  odznaczała się na tle małych, parterowych budyneczków dookoła. Choć może „domek” to niezbyt trafna nazwa dla dwupiętrowego budynku z poddaszem, otoczonego małym  ogródkiem z kolorowymi kwiatami, soczystym żywopłotem, dorodnymi brzozami oraz kwiecistymi krzewami, stojącymi po obu stronach kamienistej ścieżki, prowadzącej od srebrzystej, eleganckiej bramy, zwieńczonej dwoma wężami do marmurowych schodków, u których szczytu siedziały dwa zastygłe w posągach wilki, biały i czarny. Znajdujący się na piętrze balkon, wsparty na masywnych kolumnach tworzył małą werandę, tuż przed samymi drzwiami, wykonanymi z wysokiej jakości, ciemnego drewna. Ściany pokryte delikatnym beżem odbijały słońce, nadające im iście śnieżną barwę, idealnie kontrastującą z czarnymi dachówkami na spadzistym dachu. Wzdłuż całego ogrodzenia biegł rząd równo przystrzyżonego, niskiego żywopłotu. Z tyłu domu znajdował się rozległy taras, z którego zejście prowadziło wprost do dużego sadu oraz znajdującego się w pobliżu jeziora. Stąd natomiast wystarczyło przepłynąć  by znaleźć się na obrzeżach potężnego lasu kończącego się u podnóża gór. Krajobraz tego miejsca zachwycał nie tylko oczy ale i duszę. Wielu  z tych, którzy mieli okazję postawić nogę w tej posiadłości ( a było ich niewielu), nie chciało stąd odchodzić. Ci, którzy nie mieli takiej okazji, często zatrzymywali się na ulicy lub po prostu siadali na brzegu jeziora, by chociaż przez chwilę nacieszyć oczy tym wspaniałym cudem architektury. Nic więc dziwnego, że dworek, bo tak powinno nazywać się poprawnie to wspaniałe dzieło, przyciągał w swoje okolice tak wielu ciekawskich, nie tyle za dnia, co nocą, gdy księżyc w pełni rozbijał swa łunę na jego bladych ścianach, zasypując cała okolicę srebrzystym blaskiem, przywodzącym na myśl delikatny pył, unoszący się z najpiękniejszych gwiazd. I gdyby ktoś doszukiwał się w nim magii, byłby zawiedziony.  Nocą Biały Wilk po prostu błyszczał.
    Właśnie w tej posiadłości, należącej do jednej ze szlachetnych, czarodziejskich rodzin od samego rana rozbrzmiewały krzyk, śmiech i stukot dziecięcych stóp.
- Ryann! Mówiłam żebyś wstała! Muszę Ci coś pokazać! No szybko, patrz! – krzyczała mała, czarnowłosa dziewczynka skacząc na łóżku swojej piętnastoletniej siostry. 
Nastolatka natomiast naciągnęła kołdrę na głowę i odwróciwszy się  do niej plecami nie dawała za wygraną.
- Spadaj Esti. Ja śpię. Czy Ty nie wiesz która jest godzina?
- Hehe zabawne, że o tym mówisz, bo miałam zamiar spytać o to samo. Jest jedenasta Ry. – zachichotała Esti  i usiadła  na poduszce koło siostry. Jej zazwyczaj blade policzki teraz przybrały barwę delikatnego różu, a czarne włosy były zwichrzone i potargane.
- No właśnie, więc przyjdź rano. – odburknęła nastolatka
- Ale Ryann…
- Powiedziałam spadaj! Ja  śpię! – wrzasnęła starsza kończąc rozmowę.
   W oczach małej pojawiły się łzy, ale szybko się otrząsnęła, uniosła dumnie głowę i powiedziała:
- Jak chcesz. Twoja sprawa. – po czym zeskoczyła z łóżka i wybiegła z pokoju.
   „ Jeszcze tylko trochę i uwolnię się od tej małej małpy” pomyślała Ryann mając nadzieję na chociaż chwilę snu.
-No, no widzę, że panienka Black nie wie, iż jej rodzina słynie z aktywnego spędzania czasu. Chyba nie tylko ja jestem wyrzutkiem  tego rodu, prawda panienko? – rozległ się męski głos dochodzący od drzwi.
- Kimkolwiek jesteś, wynoś się z mojego pokoju albo posmakujesz na sobie klątwy Cruciatus!
- Hahahaha jaka waleczna się zrobiłaś, mała. Powiem Ci dwie rzeczy. Po pierwsze, Ty nie możesz jeszcze czarować poza szkoła, a po drugie, klątwa Cruciatus już mnie nie rusza.
- Pfff, nie mogę czarować? Wszystkie przepisy da się obejść i chyba nie wiesz na co mnie stać. Wynocha! – krzyknęła Ryann
- Przestań strzelać fochy, moja mała Shiro, no chyba, że nie interesuje Cię, czego chcę Cię dzisiaj nauczyć. – dziewczyna usłyszała rozbawiony głos, który teraz wydawał się dziwnie znajomy.
    Niechętnie zsunęła kołdrę z głowy i wsparta na łokciach spojrzała w stronę drzwi, by za chwilę z westchnieniem bezsilności opaść z powrotem na poduszkę.
    Mężczyzna stał wsparty jedną ręką o framugę, drugą natomiast opierając na boku, a jego twarz rozpromieniał uśmiech zwycięstwa. Na ramiona opadały mu kręcone czarne włosy, którym brakowało młodzieńczego blasku, a szare oczy  błyszczały radośnie. Na jego bladej twarzy widać było liczne, jasne blizny – pamiątki po latach spędzonych w Azkabanie. Ubrany był w czarną koszulę, czarne spodnie oraz szkarłatną marynarkę.
- Czy Ty wiesz, że godziny odwiedzin w moim pokoju zaczynają się od czternastej i trwają do piętnastej lub piętnastej trzydzieści jeśli mam dobry humor, wujku? – burknęła Ryann znów zakopując się w kołdrę.
- Wspaniała opowieść. Już dawno się tak nie wzruszyłem. Pośpiesz się. Czekam na dolę. - rzekł mężczyzna i jednym machnięciem różdżki ściągnął kołdrę z nastolatki, po czy wyszedł z pokoju zamykając drzwi.
    „ Za jakie grzechy człowiek musi wstawać w wakacje o tej godzinie?” pomyślała Ryann i przeturlała się na plecy. Wpatrując się w biały sufit słyszała tylko głos młodszej siostry dochodzący zapewne z salonu :
- Wujek Syriusz! Wujku patrz! Patrz co dostałam! To list z Hogwartu! Mam nadzieję, że będę należała do Slytherinu, tak jak mama i tata. Byłabym w domu razem z Ryann!
   „ Początek końca” pomyślała Ry. „ Moje życie towarzyskie, prywatne i rozrywkowe skończy się pierwszego września. Maskara”. Z taką myślą ześlizgnęła się z łóżka i leniwie przeszła przez pokój, wprost do wielkiej garderoby. Usiadła na fotelu pod ścianą i zaczęła przyglądać się półką uginającym się pod ciężarem ubrań. Po pięciu minutach zdecydowała się na czarną bokserkę i ciemno zielone szorty oraz srebrną bransoletkę z symbolem węża.  Prezent od jej kuzyna, Dracona, który dał jej na piętnaste urodziny. Jednocześnie symbol przynależności do Slyherinu, domu wielkiego Salazara Slytherina, domu węża. Była dumna z tej przynależności i zawsze patrzyła z góry na inne domy, zwłaszcza Gryffindor i sławnego Harrego Pottera oraz całą jego rudą i szlamowatą bandę. Wszyscy oni emanowali głupotą i tym niezmierzonym dobrem i odwagą w walce z Czarnym Panem. Wiedziała, że jej rodzice byli kiedyś śmierciożercami, tak jak Lucjusz Malfoy, ojciec Dracona, ona sama jednak nigdy tego nie popierała. Należała do rodziny Blacków, ale nie miała zamiaru zostać jednym z podopiecznych Voldemorta, gdy ten powróci. Oczywiście, nie trawiła szlam, zdrajców krwi oraz wszystkich tych patałachów bez wartości, tak została wychowana, ale nie mogła ścierpieć mordowania niewinnych mugoli i tworzenia lepszego, magicznego świata opartego na terrorze i  morderstwach za nieposłuszeństwo. Nie unika jednak wątpliwości, że sama do świętych nie należała. Często używała klątwy Cruciatus, gdy coś nie szło po jej myśli lub zaklęcia Imperio dla osiągnięcia własnych celów, ale nigdy nie była by w stanie nikogo zabić. Nie pozwalała jej na to przeszłość, która często powracała w nocnych koszmarach. Ciała leżące w stanie agonalnym, duszące się własną, nieczystą krwią, a nad nimi ciotka śmiejąca się w niebogłosy z rękami ubroczonymi krwią swoich krewnych. Nigdy nie rozmawiała z rodzicami na temat poglądów w tej sprawie. Wiedziała jednak, że dzień wyboru kiedyś nastąpi, że Czarny Pan kiedyś powróci i będzie musiała opowiedzieć się po jednej ze stron. Wtedy, nie będzie wiedziała co zrobić. Jedyne co dawało jej ta iskierkę nadziei, że wszystko będzie dobrze to Syriusz Black. Jej wujek, któremu ufała chyba bardziej niż rodzicom, a to dlatego, że łączyła ich wspólna tajemnica. Tylko ona wiedziała, że Syriusz gardzi Voldemortem i gdy  będzie trzeba przyczyni się do jego upadku. On natomiast znał jej obawy związane z tym czasem i wspierał ją w jej decyzjach. Można powiedzieć, że znał ją lepiej niż ona sama, choć nie była pewna czy był tego świadomy.
    Nagle z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi.
- Proszę – krzyknęła Ryann z wnętrza garderoby.
   W szparze ukazał się skrzat ubrany w elegancki, dziecięcy garniturek. Był to Astlej, którego dostała od rodziców. Usługiwał jej choć wcale nie musiał. Gdy Ry była jeszcze małą dziewczynką polubiła to stworzenie i podarowała mu ubranko jednocześnie dając wybór : albo zostanie z nią z własnej woli albo odejdzie. Astlej był wtedy do niej już mocno przywiązany i obiecał, że nigdy jej nie opuści. Od tamtej pory minęło wiele czasu, a Ryann bardzo się zmieniła, w charakterze i sposobie traktowania magicznych stworzeń, zwłaszcza skrzatów, ale jej przyjaźń z Astlejem się nie rozpadła.
- Panienko, pańska matka, czcigodna panna Black oraz jej szlachetny mąż przysyłają mnie bym poinformował panienkę, że razem z panem Syriuszem oczekują na pani przybycie w salonie i mają szczerą nadzieję, że zjawi się u nich panienka jak najszybciej.
- Dziękuję za informację Astleju. Proszę przekaż im, że zaraz zejdę.
- Jak sobie życzysz panienko. – powiedział skrzat i skłoniwszy się nisko, wyszedł z pokoju.
    „Jakby sami nie mogli się pofatygować. Rozumiem, arystokracja, ale to jest już przesada.” Pomyślała Ryann i zaczęła się przebierać.
    Gdy się ubrała, weszła do łazienki i przemyła twarz zimną wodą, po czym spojrzała w lustro. Dziewczyna, którą ujrzała miała bladą cerę, błękitne oczy i długie czarne włosy. Wiele osób mówiło jej, że jest ładna, ale ona nigdy się taka nie czuła. Wyglądała przeciętnie i  to jej wystarczyło. Po wyjściu z łazienki usiadła przy toaletce, związała włosy w wysoki kucyk, zrobiła kreski nad oczami, założyła czarne trampki i wyszła z pokoju.
    Znalazła się na krótkim korytarzu prowadzącym do balustrady, z której roztaczał się widok na hol oraz kawałek kuchni po jednej i jadalni po drugiej jego stronie. Półkoliste schody po prawej i lewej  spływały delikatnie ku posadzce z beżowego marmuru. Pomiędzy stopniami, zaraz pod balkonikiem znajdowało się wejście do obszernego, jasnego salonu, a stamtąd wyjście na taras.  Ryann wyjrzała za drewnianą barierkę, a nie dostrzegając nikogo w holu, usiadła na poręczy i zjechała nią na sam dół. Zanim weszła do salonu zajrzała jeszcze do kuchni, zabrała tost z talerza pozostawionego na blacie i bocznym wejściem weszła do pokoju.
- Nie zdecydujesz za nią Syriuszu. – usłyszała.
    To matka stała odwrócona plecami do jej wujka uporczywie szukając czegoś za oknem. Łapa siedział na kanapie z łokciami wspartymi o kolana i podbródkiem opartym o splecione dłonie. Przyglądał się jej z lekkim wyrzutem. Ojczym siedział na kanapie po drugiej stronie stolika i spoglądał gdzieś w bok. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. Ryann schowana za ścianą, przysłuchiwała się tej dyskusji. Nie miała wątpliwości, że rozmawiają o niej. Raz po raz delikatnie wychylała głowę z kryjówki by zobaczyć co się dzieje.
- Lysandro, jesteś dla mnie jak siostra. Gdybym wiedział, że Regulus się zmienił, gdybym miał okazję go spotkać po tym jak się zbuntował. Gdybym mógł go uchronić przed tym co się stało. Uwierz mi, zrobiłbym to. Ale co jeśli ON zapragnie Twojej córki? Co jeśli będzie ją miał spotkać ten sam los co jej ojca? Chcę ją przed tym uchronić.
- Powiedziałam nie! Jeśli tak się stanie to będzie decyzja Ryann, a nie Twoja. Ona wie co robi i czym skutkują jej działania. Za to ja bardzo chciałabym wiedzieć do czego Ty dążysz, Syriuszu. Niby jest Ci to wszystko obojętne, nazywasz siebie wyrzutkiem i mówisz, że nie interesuję Cię czy służymy Czarnemu Panu czy nie, ale jednocześnie chcesz mnie od niego odsunąć?
- Nie Ciebie, tylko Ryann. Ta dziewczyna ma temperament, a to podoba się Temu Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Co jeśli…
- Dosyć! – Lysandra odwróciła się gwałtownie od okna - Jeśli Ryann będzie chciała do niego dołączyć to tak zrobi. Ona będzie miała wybór… Ja go nie miałam.
- Kłamiesz. Wiem jak było naprawdę Lysandro, ale pomyśl, co będzie jeśli się mylisz?
- Wtedy będę się nad tym zastanawiała. Czarny Pan nie żyje i póki co niech tak zostanie.
    Syriusz wyglądał jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale gdy tylko napotkał  spojrzenie kobiety spuścił wzrok i pokręcił głową z niedowierzeniem. Zapadła cisza, a atmosfera była tak gęsta, że można było ją kroić nożem. Ojczym Ryann nie odezwał się przez cała rozmowę, nieustannie wpatrując się w jeden punkt. Ry odczekała chwilę po czym radośnie wkroczyła do salonu.
- Dzień dobry wszystkim. Przepraszam, że tyle musieliście na mnie czekać. – rzekła raz po raz przegryzając tost, którego nadal trzymała w ręku.
- Jeśli o mnie chodzi to nie ma sprawy. Przyzwyczaiłem się już do Twojego  „śpieszenia się”.  – powiedział Syriusz uśmiechając się do dziewczyny. – Idziemy?
- Jasne. – powiedziała Ryann i zwróciła się do matki – Nie masz nic przeciwko, prawda?
    Lysandra  przez chwilę przyglądała się Ry, jakby nie do końca rozumiejąc co do niej mówi.
    „ Jest nieobecna” pomyślała nastolatka.
- Oczywiście, że nie mam. Mój szwagier jest jednym z tych niewielu ludzi, na których mogę polegać jeśli chodzi o opiekę nad Tobą – wyrzuciła kobieta chyba bardziej próbując przekonać siebie niż córkę. – Tylko wródźcie na obiad.
- I, Syriuszu – odezwał się znienacka ojczym dziewczyny – Uważaj na nią.
    Łapa skłonił się posłusznie i otworzył drzwi na taras w czasie gdy Ryann stała oparta o jedno z dużych okien z miną mówiącą:  „ Jasne, załóżcie mi pieluchę i dajcie smoczka. Łee Łee”.  Rozbawiony Syriusz puścił do niej oczko i oboje wyszli z salonu.
    Słońce grzało niemiłosiernie, gdy dwójka czarodziejów szła przez sad pełen jabłoni,  gruszy i śliw. Ryann raz po raz spoglądała na wuja zastanawiając się jak bardzo musi być mu gorąco w tej marynarce. Już miała  się odezwać kiedy Syriusz powiedział :
- Nie ładnie tak podsłuchiwać kiedy inni rozmawiają, wiesz?
    Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie.
- Nie ładnie mówić o kimś, gdy nie uczestniczy on w rozmowie.
    Tym razem to mężczyzna przywdział delikatny uśmiech. Szli w milczeniu, aż do momentu, w którym mijali srebrną bramę na tyłach posiadłości. Widząc dwa dostojne węże zdobiące jej szczeble Syriusz skrzywił się nieznacznie.
- Niezbyt przepadasz za Slytherinem, prawda wujku?
- Wiążą się z nim złe wspomnienia.
- To znaczy jakie? – brnęła Ryann
- Ja i Twój ojciec, Regulus, od dziecka za sobą nie przepadaliśmy. Ja zawsze byłem tym złym, a on ulubieńcem naszej matki. Sytuacja pogorszyła się kiedy dostałem się do Gryffindoru. Później Regulus został śmierciożercą, ja uciekłem z domu. Różne rzeczy się działy zanim trafiłem do Azkabanu. Ale zanim się tam dostałem, Regulus się zmienił. Zbuntował się przeciwko Sama Wiesz Komu i poniósł śmierć. Ty miałaś wtedy rok. Ja do samego końca nie wybaczyłem mojemu bratu tego kim i jaki był. Pamiętałem jedynie, że pochodził ze Slytherinu i robił złe rzeczy. A później nagle dowiedziałem się, co się stało. Dowiedziałem się od Twojej matki jak Regulus się zmienił, jak zginął ponieważ wykazał się odwagą i stanął przeciwko Czarnemu Panu. Do tej pory nie potrafię sobie wybaczyć, że byłem wtedy daleko, że nie mogłem być przy nim i wspierać go jak brat.
- Przecież nie miałeś z nim kontaktu. Odtrącił Cie od siebie.
- Dla mnie to nie ma znaczenia. Zawiodłem mojego brata. I chociaż nigdy się nie dogadywaliśmy, to powinienem przy nim być.
- O czym rozmawiałeś dzisiaj z moją matką? – spytała nagle dziewczyna chcąc zmienić temat.
    Zapadła cisza. Łapa wyglądał jakby zaskoczyło go to pytanie, ale Ryann wiedziała, że czekał na nie od kiedy tylko opuścili teren posiadłości.
- Ona uważa, że Czarny Pan nie wróci, że zginął na dobre.
- Ty myślisz inaczej, prawda?
- Nie, ja nie myślę. Ja to wiem. On wróci i to już niedługo. Ale twoja matka sądzi, że mamy czas, że jesteś bezpieczna. Myli się. Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać jest blisko. Jego czas nadchodzi i wcześniej czy później upomni się o tych którzy mu służyli, a Ci którzy nie przybędą na wezwanie, zginą.
- On się o nas upomni, mam rację?
- Nie. Upomni  się o Twoją matkę. O Twoim istnieniu nic nie wie. Lysandra uważa, że Ty nie popełnisz tego błędu co ona i nie wstąpisz do śmierciożerców z własnej woli. I chociaż teraz tego żałuje, musi trwać przy Czarnym Panu by was chronić, Ciebie i Estere. Uważa, że nie nadejdzie dzień, w którym ON was zapragnie, a wy będziecie się mogły od niego izolować jak długo się da. Nie pozwala mi Cię bronić. Sądzi, że Voldemort nie zrobi Ci krzywdy ze względu na nią i Twojego  ojczyma, którzy mu służą.  Ma nadzieję, że wy nie będziecie musiały podejmować decyzji, a nawet jeśli, to nie będzie ona miała tak tragicznych skutków jak w przypadku waszego ojca. Chociaż on to zupełnie inna historia.
    Syriusz pokręcił głową z dezaprobatą, ale Ryann nie zwracała na to uwagi. Zatrzymała się i wpatrywała przed siebie z oczami rozszerzonymi z niedowierzenia. Wtedy Łapa spojrzał na nią z milczącym pytaniem w spojrzeniu.
- Moja matka… ona… przystąpiła do śmierciożerców z własnej woli?
- Nie mówiła Ci tego? – zapytał mężczyzna uważnie przyglądając się twarzy bratanicy.
- Nie, mówiła, że musiała, że nie miała wyboru, że żałuje każdej minuty spędzonej wśród nich i, że gdyby mogła cofnąć czas… - Ryann pokręciła głową bardziej z niedowierzenia niż zaprzeczenia. – Dlaczego mnie okłamała?
- Może najzwyczajniej się bała. Kiedyś czasy były inne. Ludzi bardziej ciągnęło do czarnej magii niż teraz. Twoja matka uległa temu wpływowi. Może to i lepiej bo właśnie wśród śmierciożerców poznała Regulusa. Gdy ten się zbuntował, znalazła szansę i poszła w jego ślady. Nie miała jednak odwagi na tak jawny bunt. Nie powinienem Ci tego mówić ale Twoja matka obwinia się o jego śmierć. Nic nie musisz mówić. Wiem, że nie ma racji i próbowałem ją o tym przekonać, ale ona twierdzi, że to wszystko mogło potoczyć się inaczej. Widocznie stwierdziła, że jeśli wychowasz się w przekonaniu, że została zmuszona do służby Czarnemu Panu to nabierzesz obrzydzenia i nie popełnisz tego błędu co ona. Ja bym tak zrobił. – powiedział Syriusz i złapał Ryann za ramiona. – Ona Cię kocha i nie ważne co byś o niej myślała, zawsze tak będzie. Rozumiesz?
    Dziewczyna kiwnęła powoli głową.
- W porządku. Idziemy? – spytał Łapa bez cienia smutku.
- Jasne. – odwzajemniła uśmiech Ry.
    Dalej szli spokojnie, rozmawiając o pogodzie, zwierzętach i różnych ludziach, od czasu do czasu napomykając coś o świecie magii. Gdy dotarli do brzegu jeziora Syriusz wyciągnął ku Ryann rękę. Dziewczyna spojrzała na nią niezbyt wiedząc co zrobić lecz gdy napotkała wyczekujące spojrzenie mężczyzny, po prostu chwyciła jego dłoń. Poczuła dziwne szarpnięcie w okolicy pępka oraz ziemię uciekającą spod jej nóg. Zdawało się, że zaraz puści rękę wuja, jednak zanim to nastąpiło, znowu poczuła grunt pod  stopami. Wydawało jej się, że zaraz zwymiotuje. W głowie kręciło jej się nie miłosiernie, a kolana miała jak z waty. Syriusz wyciągnął w jej stronę ramię, a ona wsparła się na nim,  w duchu dziękując, że podtrzymywał ją drugą ręką.
- Co to było? – wydusiła próbując opanować wirowanie w głowie.
- Teleportacja. Nie chciało mi się szukać łódki więc to był najszybszy sposób. Z czasem się przyzwyczaisz. – widząc, że dziewczyna przestała się chwiać nachylił się i ściszył głos. – Ciesz się, że jeszcze to pamiętam. W przeciwnym razie moglibyśmy znaleźć się na dnie tego jeziora, a ja niezbyt umiem pływać.
    Ryann pokusiła się o delikatny uśmiech czując jak wirowanie w jej głowie ustaje. Ręką dała Syriuszowi znać, że wszystko z nią w porządku na co ten zareagował natychmiast, odsuwając się na odległość pół metra.  Napotkawszy oskarżycielskie spojrzenie dziewczyny uśmiechnął się niewinnie i wymamrotał:
- Wiesz, wolę nie ryzykować. Różni czarodzieje, różnie znoszą teleportację, a ja lubię te buty.
    Ryann spojrzała na niego ze złośliwym uśmiechem, po czym wyprostowała się, rozkładając ręce w zwycięskim geście. Mężczyzna spojrzał na nią rozbawiony.
-  Ehh te dziewczyny. – powiedział i ruszył przed siebie, zagłębiając się w las. Ry szła krok za nim uważnie przyglądając się każdemu jednemu drzewu, krzewu i promykowi światła przebijającemu przez liście.
- Wujku. Skoro teleportacja jest taka łatwa, to czemu nie przenieśliśmy się od razu spod posiadłości? – spytała z cieniem złośliwości w głosie.
    W odpowiedzi usłyszała jedynie cichy chichot. Nie widziała twarzy Łapy, ale mogła wyobrażać sobie jaki przybrała wyraz.
- Ponieważ chciałem by panienka zasmakowała trochę ruchu przed dzisiejszym wyzwaniem, panienko Black. – nacisk jaki położył na dwa ostatnie słowa nie tyle ją zdenerwowały co zirytowały. „Panienka Black, idealna córka, idealnego rodu” pomyślała przewracając oczami. Była jeszcze jedna rzecz, która trapiła ją od dawna.
- Czemu nazywam się Black? Znaczy, wiem, że tak nazywał się mój ojciec, ale matka też  nosi to nazwisko, a przecież jej mąż nazywa się Yaxley. Gdyby miała się go wstydzić to rozumiem, ale przecież to nazwisko jednego z arystokratycznych rodów, więc dlaczego?
- Przez pamięć – powiedział Syriusz nawet na nią nie patrząc – Lysandra bardzo kochała Regulusa dlatego, gdy zginął, a ona po raz drugi wyszła za mąż nie zmieniła nazwiska. Arcturusowi, twojemu ojczymowi, to nie przeszkadzało, ponieważ Black to bardzo szanowane nazwisko, dlatego zgodził się na to, by ona i dzieci je nosiły.
    Dziewczyna doskonale rozumiała o co mu chodzi, dlatego nie zadawała więcej pytań, tylko w milczeniu podążała za wujem. Ten natomiast prowadził ją w głąb lasu by zatrzymać się przy niewielkiej, rozświetlonej łączce, otoczonej drzewami. Uśmiechnięty odwrócił się i przyglądał twarzy dziewczyny, ciekawy jej reakcji. Ryann podeszła do krawędzi łąki i wbiła wzrok w krajobraz przed sobą. Wśród wysokiej, soczyście zielonej trawy przebijały kolorowe płatki polnych kwiatów, a delikatne źdźbła poruszały się w takt wiatru.
- Co tam jest? – spytała Ry zauważając ruch pośród trawy i zdezorientowana cofnęła się krok do tyłu.
- Spokojnie. – rzekł Syriusz i złapał ja za ramiona. – To tylko fretki, króliki, łasice. – wyjaśnił, a widząc pytające spojrzenie dziewczyny, dodał. – Dzisiaj nauczysz się polować Shiro.
    Po tych słowach rzucił się do przodu i w locie przemienił w wielkiego czarnego psa. Gdy wylądował na ziemi odwrócił łeb w stronę drzew i radośnie szczeknął. Ryann przyglądała się tej przemianie cała rozpromieniona, po czym pędem ruszyła w stronę wuja, w biegu pochylając się nieznacznie do przodu i zmieniając kształt. Po chwili koło psa stał potężny, biały wilk, dumnie unoszący łeb ku niebu i wydobywający z siebie zwycięskie wycie. 
__________________________________________________________________________
No to, jest pierwszy rozdział. Przyznam, że ciężko się go pisało, ponieważ nie do końca wiedziałam jak zacząć, ale jestem zadowolona z efektu. Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Pozdrawiam
~ Ryann Black